W zasadzie dachy nie są przeznaczone do oglądania. Zawieszone gdzieś wysoko, między ziemią a niebem, są dostępne jedynie dla kotów, kominiarzy i dekarzy. Normalni śmiertelnicy dowiadują się o dachach dopiero wtedy, gdy zaczynają przeciekać.
Jest to dość powszechny objaw, że na wiele rzeczy nie zwracamy uwagi tak długo, jak długo dobrze nam służą. Dostrzegamy je, gdy się zepsują lub ich zabraknie. Podobnie jest z ludźmi, dlatego warto się rozejrzeć wokół siebie, komu powinniśmy zawczasu powiedzieć: kocham cię… zanim będzie za późno.
Moc konstrukcji
Warto jednak nieraz spojrzeć w górę i przyjrzeć się niektórym dachom. Co może przyciągnąć naszą uwagę? Konstrukcja i kształt dachu, okienka i facjatki, kominy, rynny, pokrycie, a nawet anteny. Konstrukcja jest schowana przed ludzkimi oczami pod dachowym pokryciem, ale łatwo można się jej domyślić. Są dachy łamane, mansardowe, naczółkowe, dwu- i czterospadziste oraz… zapadnięte. Oczywiście te ostatnie nadają się tylko do remontu lub rozbiórki, ale wygięte pod ciężarem dachówki krokwie, kalenice i łaty, wyglądają niekiedy bardzo malowniczo.
Szkoda, że nie można przypatrzyć się z bliska temu, co kryje się pod pokryciem masywnych dachów, zwłaszcza w starych kościołach. Belki tworzące konstrukcję mają nieraz kilkanaście metrów długości i są grube na kilkadziesiąt centymetrów. Tworzą splątany, ledwo widniejący w mroku gąszcz. Do łączenia belek nie używa się gwoździ, lecz drewnianych kołków, ale główna siła łączeń polega przede wszystkim na odpowiednim spasowaniu drewna na tzw. zamki. Są to skomplikowane wcięcia, miecze i wpusty, które w połączeniu z zastrzałami tworzą konstrukcję zdolną oprzeć się potężnym wichurom i tonom śniegu. A trzeba wiedzieć, że siła, jaka działa na przeciętny dach podczas dużego wiatru, jest porównywalna z siłą wielkiej lokomotywy. Im większy dach, tym silniejsze parcie wiatrów. Całe wiązanie jęczy, trzeszczy i lekko się wygina, blacha wibruje od podmuchów, ale całość dachu wytrzymuje i daje schronienie ludziom. To wielkie przeżycie siedzieć na strychu podczas wichury.
Dachówkowa mozaika
Ale we wnętrzu domu czy na ulicy konstrukcja dachu niewiele nas interesuje – i na szczęście nie musi. Ważniejszy jest wygląd, a ten zależy głównie od pokrycia. Inaczej wyglądają dachy kryte dachówką lub gontem, inaczej pod blachą czy papą, jeszcze czym innym – choć dziś już rzadko spotykanym – jest słomiana strzecha. Choć współczesne pokrycia tłoczonymi i malowanymi natryskowo blachami lub idealnie równą, nowoczesną dachówką, wyglądają imponująco, to jednak najciekawsze są stare dachy, kryte mocno sfatygowaną, nieraz wielokroć przekładaną karpiówką czy esówką. Niekiedy pochodzi ona z różnych dachów, nieraz jest inaczej wypalana, powstaje z różnej gliny, w różnych cegielniach, co powoduje, że każda ma inny kolor. Położona teraz na jednym dachu tworzy przedziwną szachownicę jaśniejszych i ciemniejszych plam albo też z góry zamierzone wzory.
Niezwykle strome połacie zabytkowych budowli są pokrywane na ogół dachówką typu: mnich-mniszka. Są to dwojakiego rodzaju ceramiczne korytka, nachodzące nawzajem na siebie i tworzące pionowe użebrowanie. Deszczowa woda może ściekać jedynie wąskimi kanalikami i nie przedostaje się do wnętrza. Gdy taki dach jest lekko przysypany puszystym śniegiem, to tworzy ciemno-białe paski. Śnieg zalegający we wgłębieniach urywa się nieraz i zsuwa ze stromych powierzchni, tworząc na dachu fantazyjne wzory.

Gąsiory i kosze
Mówiąc o dachówce, nie można pominąć gąsiorów. Pokrywają one łączenia dwóch połaci dachowych na kalenicy, czyli na krawędzi styku dwóch dachowych płaszczyzn. Pełnią one bardzo ważną funkcję: umacniają i sklejają ze sobą najbardziej narażone na wiatr i ulewę, skrajne rzędy dachówek. Gąsiory – podobnie jak dachówka, mają najróżniejszy kształt i rysunek, ale zawsze oparty na profilu korytka. Wypełnia się je wapnem i nakłada na kalenicę, by zabezpieczyć ją i usztywnić połacie z dachówki. To właśnie gąsiory rysują na tle nieba ostre, ząbkowane jak piła krawędzie dachu.
Równie ważne dla szczelności dachu są kosze, czyli wklęsłe połączenia dwóch połaci. Kosze są zrobione z blachy, podłożonej pod kilka rzędów dachówek. Ponieważ spływa nimi najwięcej deszczówki, bo z dwóch połaci, dlatego muszą być one wykonane z największą starannością. W przeciwnym razie możemy być pewni zacieków na sufitach. Na północnej stronie dachu kosze zatrzymują sporo wilgoci i cienia, co powoduje, że w ich pobliżu łatwo powstaje i trzyma się mech. Po dużym deszczu potoki deszczówki zmywają na dół sterty ciemnozielonych kępek. Zalegają one nieraz stosami w wylotach rynien.
Malownicze facjatki
Zupełnie inaczej wygląda technologia dachów krytych blachą. Taki dach wymaga najpierw deskowania. Blachę – miedzianą lub cynkowaną – nakłada się długimi pasami i łączy ze sobą na sterczące pionowo zakładki. Mają one dodatkowo za zadanie usztywnić blachę oraz skryć kotwice – paski blachy, które zostają przybite do desek. Bowiem na powierzchni blachy nie może być żadnego gwoździa – oznaczałoby to murowany przeciek i sączenie wody pod blachę. Miedziana blacha po latach utlenia się na słońcu i deszczu i pokrywa zielonkawym nalotem. Szczególnie pięknie wygląda on na starych, barokowych hełmach, wieńczących wieże i wieżyczki kościołów.
Ale na prostych, mieszczańskich kamienicach dachy nie miewają wieżyczek. Mają za to nieraz malownicze facjatki, wykusze, wietrzniki, okienka, wole oka. To ulubione miejsce przyklejania jaskółczych gniazd. Również kawki i dzikie gołębie chętnie zakładają tam swoje siedziska. Dla lokatorów stanowi to jednak utrapienie. Strącone wiatrem gniazdo zatrzymuje się nieraz w rynnie i zatyka odpływ wody. Na tej tamie zatrzymuje się pył i liście, tworząc muł, w którym potem łatwo wyrasta trawa, a nawet niesforne brzózki-samosiejki. Wygląda to ładnie – soczysto-zielona krzewinka, zawieszona wysoko, pod niebem, ale dachy na tym cierpią.
Kominowy krajobraz
No, i kominy. Jakie bogactwo kształtów, wielkości, wysokości, grubości! Na stromych dachach kominy są zaopatrzone w specjalne ławeczki, poręcze i drabinki dla kominiarzy. To różnorodne piękno można odkryć i docenić dopiero wówczas, gdy wyjdzie się na dach albo ma się dostęp do okienka, gdzieś bardzo wysoko, w gęstej, miejskiej zabudowie. Widać wtedy całą plątaninę dachów, daszków, kominów, blaszanych chorągiewek i kogutów. W takim krajobrazie nawet piorunochrony i anteny telewizyjne mają swój urok, tworząc pajęczynę przewodów, masztów i drutów. Przez lornetkę dostrzegłem kiedyś niszę w murze, z figurą św. Floriana, patrona chroniącego od pożarów. Później, z poziomu ulicy, nie mogłem się jej doszukać. Może nie miała to być ozdóbka do oglądania, lecz znak wiary, skierowany tylko ku Bogu?
Jak wspaniale wyglądają dachy zimą, o świcie, gdy z każdego komina unosi się smużka dymu, a wschodzące słońce rozświetla czapy śniegu na parapetach, facjatkach i w rynnach. Prawdziwa poezja. Ale jak każda poezja – wymaga wrażliwości, zasłuchania, zapatrzenia... Naprawdę warto nieraz zadrzeć głowę do góry. Zwłaszcza że jest tam coś więcej niż tylko dachy.