Logo Przewdonik Katolicki

Jak zawsze w maju

Jolanta Hajdasz
Fot.

Któż z nas nie lubi maja? Tego nagłego wybuchu delikatnej zieleni, pierwszych naprawdę słonecznych dni, no i pierwszokomunijnych wspomnień. Bo przecież w maju, gdy się mieszka w Polsce, nie da się nie zauważyć idących do kościoła dziewczynek w białych sukienkach i chłopców w garniturkach albo albach. Chyba każdy, widząc te dziecięce figurki, chcąc nie chcąc przypomina...

Któż z nas nie lubi maja? Tego nagłego wybuchu delikatnej zieleni, pierwszych naprawdę słonecznych dni, no i pierwszokomunijnych wspomnień. Bo przecież w maju, gdy się mieszka w Polsce, nie da się nie zauważyć idących do kościoła dziewczynek w białych sukienkach i chłopców w garniturkach albo albach.

Chyba każdy, widząc te „dziecięce figurki”, chcąc nie chcąc przypomina sobie, jak to było te 20, 30, 40, 50 czy więcej lat temu, wtedy gdy on sam miał swoje wielkie święto. Może przypomina się strach ogarniający przed pierwszą spowiedzią, bo to takie trudne powiedzieć o swoich brzydkich postępkach obcej osobie, może łomotanie serca, tuż przed chwilą podejścia do ołtarza, by przyjąć Komunię św., może przypominają się goście, których już nie ma wśród nas, a może ci, którzy, dzięki Bogu, nadal są z nami? Może wracają w pamięci te prezenty, które – wiadomo – niby nie były najważniejsze, ale dobrze, że były, bo to one niejednemu z nas spełniły wielkie, choć nie zawsze wypowiadane marzenia. A już z pewnością przypomina się to fantastyczne uczucie ogromnej radości bycia najważniejszą osobą dnia, kochaną i akceptowaną przez najbliższych. Kimś dojrzałym, kto posiadł tajemnicę i wie, czym jest zło, i mało tego, wie, jak to zło zwalczać. Wtedy, w dniu Pierwszej Komunii Świętej, wszystko było przecież takie proste, świat dało się opisać za pomocą pytań do rachunku sumienia zawartych w naszej dziecięcej książeczce do nabożeństwa; co jest dobre, a co złe, co powinno się robić, a czego robić nie wolno. Jasne i proste.

Bardzo lubię te wspomnienia i chętnie do nich wracam, choć moja Pierwsza Komunia św. nie była ekskluzywnym przyjęciem, tylko rodzinnym obiadem w naszym mieszkaniu w bloku. Było ciasno, bo przyjechały i ciocie, i wujkowie z daleka, przyjechały moje kuzynki, których nie widywałam na co dzień, i dziadek. Ciocia nakręciła mi włosy na papiloty i miałam wspaniałe loki, a mama nie wiem jak i gdzie kupiła na tę uroczystość wielką szynkę, której w sklepach nigdy nie było, ale pomógł jej znajomy wujka, „bo na komunię szynka musi być”. Sąsiadki piekły ciasta, bo w sklepach „drogo i niedobre”, a że mamę każdy lubił, to i ciast było pod dostatkiem. Mama trochę się złościła, że sprzątanie i dekorowanie kościoła odbywa się dopiero w sobotę, ale jej przyjaciółka poszła razem z nią i błyskawicznie uporały się z tą częścią pracy, którą im przydzielono (przyszywanie kwiatków do białej tkaniny nakrywającej ławki, w których siedzą dzieci). Wszystko się udało, więc ja, dziewczynka z trzeciej klasy (bo wtedy dzieci szły do Pierwszej Komunii św. właśnie w tym wieku), byłam bardzo szczęśliwa. Tak wiele osób pokazało, że im na mnie zależy. Na mnie i na moich bliskich.

Wiem, że wielu krytykuje dziś nasz obyczaj przyjęć komunijnych, że wielu śmieje się z tych malowanych amatorsko kiści winogron i kielichów, które zdobią nasze kościoły, że czasem kicz i pozory religijności przysłaniają to, co tego dnia najważniejsze, ale nie dajmy się zwariować i odebrać sobie naszej tradycji. Kiedyś uroczysty obiad w domu, dziś u niektórych przyjęcie w restauracji, ale przekaz identyczny: nie jesteś sam, mały chłopcze i mała dziewczynko. Jest Bóg, tam w niebie, i my, twoi bliscy, tu na ziemi. Chcemy, byś na całe życie zapamiętał, jak wspaniałe to uczucie mieć czyste sumienie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki