„W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem” – te słowa św. Pawła były kwintesencją zmagań prawie 1400 ministrantów z całej Polski, którzy w dniach 1-2 maja uczestniczyli w II Mistrzostwach Polski Liturgicznej Służby Ołtarza w Piłce Halowej o Puchar „KnC”.
Organizatorzy do turnieju przygotowywali się prawie rok. – Zaczęliśmy zaraz po zakończeniu pierwszych mistrzostw – przyznaje salezjanin ks. Henryk Łącki, główny organizator i koordynator turnieju. Trzeba powiedzieć, że efekty były znakomite. Dziewięć hal, 112 zaproszonych drużyn, liczne grono sponsorów, wreszcie same zawody, których oprawy nie powstydziłyby się z pewnością profesjonalne rozgrywki piłkarskie. – To, co zrobiliśmy w Elblągu, to był zaledwie początek, mistrzostwa w Pile przeszły moje najśmielsze wyobrażenia – z uznaniem mówił ks. Paweł Guminiak, pomysłodawca mistrzostw i gospodarz zeszłorocznego turnieju.
Jak na turniej ministrancki przystało, rozpoczął się on poranną Eucharystią, której przewodniczył delegat KEP ds. Duszpasterstwa Ministrantów bp Grzegorz Balcerek. Uroczystą Mszę św. zakończył życzeniami: „zwycięstwa wszystkim, ale nie tego na boisku, bo tu wygrywają nieliczni, ale tego w życiu”. Drugiego, tym razem już sportowego, otwarcia dokonał wicemarszałek senatu Maciej Płażyński. Marszałek najpierw życzył zawodnikom walki do ostatniej minuty, przypominając, że musi być ona toczona zgodnie z zasadami, by po chwili skutecznym strzałem na bramkę z 11 metrów rozpocząć zawody.
Meczowy maraton
Pierwszego dnia zespoły podzielone na trzy kategorie wiekowe rozgrywały spotkania grupowe. Nad zawodami, obok profesjonalnych sędziów, czuwali opiekunowie poszczególnych hal i służba medyczna. Ta ostatnia na szczęście nie miała zbyt wiele pracy. – Mamy jak dotąd niegroźne stłuczenia, obicia – mówiła sanitariuszka Ania. Wszystkie one jednak wynikały z niesamowitej i, co podkreślali wszyscy rozmówcy, prowadzonej fair walki o każdy centymetr parkietu. – W przypadku faulu nie ma żadnej złośliwości, widać, że grają tu ministranci – chwalił Zbigniew Pyziak, jeden z opiekunów hal.
Mecze były bardzo różne: od jednostronnych, po bardzo wyrównane. Już po kilku z nich widoczni byli faworyci, wyróżniający się od reszty stawki. – Jestem zaskoczony wysokim poziomem – przyznawał Pyziak. – Szczególnie dobrze prezentują się ekipy z Sosnowca i Elbląga. Dębica też wydaje się być bardzo mocna – spekulował. Nie obyło się także bez niespodzianek. – W kategorii młodszej i średniej poodpadali liderzy i murowani kandydaci do medali z Rudy Śląskiej i Białegostoku – dodał z kolei ks. Henryk. Morderczy meczowy maraton dał się we znaki nie tylko zawodnikom, ale także i sędziom. – Spotkania nie były trudne do sędziowania, ale zmęczenie powodowało, że nie dostrzegało się pewnych rzeczy, co wyzwalało niepotrzebne emocje – mówił ich szef Grzegorz Stach.
Pierwszy dzień zmagań zakończył Apel Jasnogórski. – Patrząc na niektóre niedociągnięcia i zmęczenie, wydaje się, że dobrze jeśli człowiek wierzący ofiarowuje je Bogu, a ponieważ mamy maj, to robimy to przez Jego Matkę – zaznaczył ks. Łącki.
Grali najlepsi – zwyciężyli wszyscy
W jego słowa świetnie wpisała się też poranna Msza św., której drugiego dnia przewodniczył prowincjał salezjanów ks. Zbigniew Łepka. Po Eucharystii sportowa rywalizacja wkroczyła w decydującą fazę, a emocje sięgnęły zenitu. Po dwie najlepsze drużyny z każdej z sześciu grup we wszystkich kategoriach wiekowych rozpoczęły ostateczny bój o medale. Jeśli poziom meczów rozgrywanych w eliminacjach był wysoki, to cóż można było powiedzieć o spotkaniach w decydującej fazie?! – Teraz grają najlepsi, a każdy błąd może sporo kosztować – przestrzegał Paweł Sędziak, napastnik ekipy z Białegostoku, późniejszych mistrzów szkół średnich.
W każdej z trzech hal, w których rozgrywane były mecze finałowe, czuć było atmosferę piłkarskiego święta. Ministranckiego święta nie zdołało nawet popsuć niesportowe zachowanie licealistów z Piły i Zabrza, którzy mimo porywającej miejscami gry, za nieumiejętność trzymania nerwów na wodzy zostali skarceni dyskwalifikacją. Na szczęście był to odosobniony przypadek, zakończony zresztą happy endem w postaci symbolicznego pogodzenia się kapitanów obu ekip podczas ceremonii zamknięcia turnieju.
Skoro o zakończeniu mowa, nie sposób nie wspomnieć o nagrodach. Dostały je nie tylko najlepsze drużyny, zawodnicy czy opiekunowie, ale i każdy uczestnik dwudniowych zmagań. Patrząc na rozmach mistrzostw, ich duchowy i integracyjny wymiar, sens ich kontynuacji wydaje się oczywisty, co najlepiej wyraził ich prekursor ks. Paweł Guminiak, stwierdzając: „Nie ma pytania czy, ale gdzie rozegrać je następnym razem”.