Z Janem Rokitą, posłem Platformy Obywatelskiej, rozmawia Łukasz Kaźmierczak
W naszych czasach oszałamiającą karierę zrobiło słowo „postęp”. Jak mantrę słyszymy powtarzane zewsząd nawoływania, że trzeba iść z duchem czasu. W uszach zdeklarowanego konserwatysty nie brzmi to chyba najlepiej?
– Czasy się trochę zmieniły. W moim przekonaniu europejski konserwatyzm historyczny, obowiązujący aż do początku XX wieku, kojarzony raczej ze słynnym przymierzem z Tronem i Ołtarzem, byłby pewnie w dzisiejszej rzeczywistości globalizującego się i gwałtownie modernizującego się świata szalenie anachroniczny. Znacznie ciekawsza jest, moim zdaniem, pod tym względem amerykańska tradycja konserwatywna. Amerykanie, a zwłaszcza tamtejsi konserwatyści, potrafią łączyć we współczesnym świecie wolę unowocześniania aż do bólu swojego kraju i czynienia ze Stanów Zjednoczonych światowego mocarstwa, z jednoczesnym wielkim szacunkiem dla lokalnej wspólnoty, religii, tradycyjnych wartości, patriotyzmu, historii, czyli tego wszystkiego, co stanowi tak naprawdę istotę tradycji. Bo sedno konserwatyzmu sprowadza się do głębokiego prostego przekonania, że człowieka nie ma znikąd. Ponieważ gdyby człowiek próbował być znikąd, to wtedy stałby się nikim. Żeby być kimś, trzeba być także skądś. Człowiek potrzebuje historii własnego losu, własnej tożsamości, więzi z innymi, zakorzenienia.
A co z Ołtarzem, o którym wspomniał Pan na samym początku?
– Ołtarz jest dziś w pewnym sensie „obok”. Bo nie ma takiego istotowego związku, który nakazywałby człowiekowi o przekonaniach konserwatywnych być zarazem człowiekiem wierzącym. Owszem, tak się akurat składa, że znacząca część konserwatystów jest – Bogu dzięki – wierząca, ale nie jest to wcale związek konieczny. Dla konserwatysty niezbędne jest natomiast głębokie przekonanie o pozytywnym znaczeniu społecznego zjawiska religijności. Konserwatysta nawet wtedy, kiedy nie ma „łaski wiary”, doskonale zdaje sobie bowiem sprawę z kluczowego znaczenia działalności instytucji religijnych, jako czynników budujących tkankę społeczną. To ktoś, kto wie, że alternatywą dla religii w świecie i dla wiary w Boga jest tak naprawdę jedynie nihilizm i degradacja człowieka.
Pan zdaje się należy do tych, którzy obdarzeni są „łaską wiary”...
– Wybitny skądinąd publicysta i dziennikarz Stanisław Cat -Mackiewicz napisał kiedyś: „urodziłem się katolikiem, jestem katolikiem i zapewne umrę katolikiem”. I mnie to również dotyczy. Natomiast nie jest tak, że konserwatywny pogląd na świat w dzisiejszej rzeczywistości powinien być zawłaszczony wyłącznie przez ludzi o silnej religijności. Konserwatyzm nie jest naszą religijną własnością, a już zwłaszcza nie jest własnością jedynie katolików. Co więcej, myślenie konserwatywne jest silniej zakorzenione w chrześcijaństwie protestanckim niż katolickim, czego najlepszym dowodem są Stany Zjednoczone Ameryki.
Konserwatyzm a liberalizm. I odwieczny dylemat, jak ustawić właściwe relacje między tymi dwoma doktrynami; symbioza, a może zaciekła walka przeciwstawnych sobie pojęć?
– To wszystko oparte jest o grę nieporozumień werbalnych. Słówko „liberalizm” używane jest we współczesnym świecie na określenie rzeczy tak kompletnie od siebie różnych i tak bardzo niemających ze sobą żadnego związku, że w zależności od tego, co chcemy uważać za liberalizm, to możemy sobie z niego zrobić albo przyjaciela, albo sojusznika, albo wroga. Dinesh D’Souza, duchowy przywódca współczesnej młodzieży konserwatywnej w Stanach Zjednoczonych, twierdzi, iż w dzisiejszych czasach konserwatyści amerykańscy muszą bronić tradycyjnych zasad wolnego społeczeństwa, tak jak rozumiał je Adam Smith albo John Locke, właśnie przed naporem współczesnego liberalizmu. Jego zdaniem dzisiejsi liberałowie próbują tak naprawdę stworzyć jakąś postmodernistyczną tyranię jednego sposobu myślenia i jednej ideologii.
I to jest pewien paradoks, że stara liberalna tradycja jest broniona właśnie przez współczesnych konserwatystów, takich jak Ronald Reagan czy Margaret Thatcher.
Jakie zatem najpilniejsze zadania ma do wykonania współczesny konserwatysta?
– Konserwatyzm nie jest doktryną, którą daje się łatwo opisać, streścić w jakimś podręczniku, w słowniczku. To słowo oznacza dla mnie pewną postawę, pewien typ wyobraźni, nie tylko wobec polityki, ale i wobec całego otaczającego świata.
Dla konserwatysty punktem wyjścia jest przekonanie i doświadczenie pewnej ograniczoności, słabości i kruchości ludzkiej natury. Ktoś, kto nie doszedł w swoim życiu do konkluzji, że człowiek jest słaby i zależny od wielu czynników zewnętrznych, a więc ktoś, kto nie osiągnął pewnego doświadczenia dorosłości, ten nigdy nie zostanie konserwatystą.
Kanon konserwatywnego widzenia świata polega mianowicie na stwierdzeniu, że pozostawienie tego słabego i grzesznego człowieka sobie samemu, bez jakichś poręczy, zewnętrznych podpórek, jest niebezpieczne.
Konserwatysta wie, że musi budować stabilne podpórki: dobre prawo, dobrą szkołę, wzmacniać rodzinę, instytucje religijne, wierzyć w wartość ojczyzny i patriotyzmu, szukać wsparcia w kulturze i w mechanizmach wolnego rynku. I to jest istota konserwatywnej aktywności. Bo cóż bardziej sensownego można budować w życiu publicznym?
Czy w takim razie polityka uprawiana przez Prawo i Sprawiedliwość mieści się w Pańskiej wizji konserwatyzmu? Albo idąc jeszcze dalej, czy PiS w ogóle jest partią typu konserwatywnego?
– W moim przekonaniu raczej nie. Konserwatyści nie wierzą w żadne rewolucje, nie są ludźmi frontalnego konfliktu, odrzucają możliwość rządzenia poprzez – jak to się niekiedy mawia – zarządzanie konfliktem. Konserwatyści są dosyć ostrożni w swoich planach, bo wiedzą, że gdy rzeczy idą w miarę dobrze, to znaczy, że już idą dobrze i że nie należy ich na siłę czynić jeszcze lepszymi. Ale przede wszystkim dla konserwatystów ważne jest coś, co jest przeciwieństwem współczesnego myślenia politycznego PiS-u: wiedza, że w ostatecznym rozrachunku słaby i grzeszny człowiek, żeby mógł w ogóle żyć w normalnym świecie, potrzebuje wsparcia dobrze funkcjonujących instytucji. Stąd ten niezwykle pieczołowity, wręcz kultowy stosunek konserwatystów do instytucji publicznych. Konserwatyści chcą naprawiać i ulepszać instytucje, będąc radykalnymi przeciwnikami leninowskiego poglądu zakładającego, że kadry są wszystkim. Konserwatyści wierzą, że instytucje są wszystkim, a kadry są całkowicie drugorzędne.
Bo tak naprawdę zrobić coś wielkiego w polityce, to ustanowić, ulepszyć instytucje, zbudować coś, co zostaje po człowieku w myśl zasady: non omnis moriar – nie wszystek umrę. Otóż moim zdaniem to jest zaprzeczeniem działalności PiS-u. Bo to jest partia pod tym względem rewolucyjna i antykonserwatywna. Bracia Kaczyńscy bardzo głęboko wierzą – a proszę mi wierzyć, że ja z nimi na ten temat wielokrotnie dyskutowałem – iż zmian w świecie dokonuje się wyłącznie poprzez ustawianie we właściwych miejscach swoich ludzi. Dlatego są całkowitymi ignorantami w kwestiach instytucji. A ludzie, którzy w tak nihilistyczny sposób myślą o instytucjach, nie mogą być niestety konserwatystami.