Za chlebem?
Mirosław Glazik
IX. Nie pożądaj żony bliźniego swego
Pewnego dobrego człowieka pokochałam na początku Nie, jednak zacznę inaczej. Wypatrzył mnie wśród wielu dziewcząt, na szkolnej dyskotece. On też podobał mi się od początku. Spotykaliśmy się prawie codziennie, przez cztery i pół roku. Aż pewnej wrześniowej soboty ubrałam białą, ślubną suknię i welon. Z bukietem róż w dłoni,...
IX. Nie pożądaj żony bliźniego swego
Pewnego dobrego człowieka pokochałam na początku… Nie, jednak zacznę inaczej. Wypatrzył mnie wśród wielu dziewcząt, na szkolnej dyskotece. On też podobał mi się od początku. Spotykaliśmy się prawie codziennie, przez cztery i pół roku. Aż pewnej wrześniowej soboty ubrałam białą, ślubną suknię i welon. Z bukietem róż w dłoni, z wiosną w sercu szłam do ołtarza. Złożyliśmy przysięgę małżeńską przed Bogiem. Na naszych palcach zalśniły złote obrączki. Organista grał „Marsza weselnego” Mendelssohna tak pięknie, że aż zapierało dech.
Skończyło się przyjęcie weselne, zaczęło zwyczajne życie. Radości przeplatały się ze smutkami. Zostaliśmy rodzicami dwojga dzieci. Dzielnie znosiliśmy trudności; razem łatwiej – wszystko dzieli się na pół. Kromka chleba ze smalcem, ale przy wspólnym stole. W gronie rodzinnym – mama, tato, córka, syn i dziękczynna modlitwa za dary nieba.
Z czasem okazało się, że to, do czego doszliśmy, nie zadowalało mojego męża. Podjął decyzję o wyjeździe z Polski, do pracy, za chlebem. Mówił: zaczniemy żyć jak ludzie, będzie nam łatwiej, będzie nam lepiej. Nie było. Za to ja byłam ciągle sama, z niekończącymi się problemami. Ale obszary mojej ufności, miłości, tęsknoty były ogromne. Dzięki nim można pokonać wiele; także i rozłąkę. Tak myślałam, w to wierzyłam.
Tymczasem męża pochłonęło inne życie. Beztroskie, na pełnym luzie towarzyskim, bez płaczu dzieci i domowych trosk. Hotel pełen „wolnych” dziewcząt, za nic mających wyższe wartości, nieliczących się z autorytetami, z przykazaniami Dekalogu. Ich szaleńczy, demoniczny zakład, w którym chodziło o to, by mężczyznę, który kilka lat temu ślubował mi miłość, wierność i uczciwość małżeńską, doprowadzić do złamania uświęconej przysięgi. Było tylko kwestią czasu, by jedna z nich wygrała zakład. Dziewiąte przykazanie Boże zostało przekroczone, machina koszmaru uruchomiona. Trzeba było żyć dalej, mimo bólu, upokorzenia, rozpaczy. Rok później mąż musiał poddać się badaniu genetycznemu, niezbędnemu w sprawie o domniemane ojcostwo. Tak – mają wspólne, niczemu niewinne dziecko.
W nasze małżeńskie życie wkradło się zło. Wbrew mojej woli, mimo miłości, ufności, wiary w to, co święte. Przegrałam.
Pewnego dobrego człowieka pokochałam na początku zła.