Logo Przewdonik Katolicki

Sztuka przepraszania

Paweł Oses
Fot.

Błądzić ludzka rzecz. Każdy popełnia błędy, ale mało kto chce się do tego przyznać. Na szczęście są instytucje, które to na swój sposób ułatwiają. Jedną z nich jest na przykład sąd. Samo zmuszanie do przeprosin to jednak dziwna sytuacja. Albo żałujemy czegoś, co zrobiliśmy, albo nie. Jeśli nie czujemy skruchy, to cóż warte są nieszczere przeprosiny? Jaki jest sens...

Błądzić – ludzka rzecz. Każdy popełnia błędy, ale mało kto chce się do tego przyznać. Na szczęście są instytucje, które to na swój sposób ułatwiają. Jedną z nich jest na przykład sąd. Samo zmuszanie do przeprosin to jednak dziwna sytuacja. Albo żałujemy czegoś, co zrobiliśmy, albo nie. Jeśli nie czujemy skruchy, to cóż warte są nieszczere przeprosiny? Jaki jest sens ich składania? To przecież nic innego, jak tylko forma oddania satysfakcji osobie, która została skrzywdzona. Ale powiedzmy szczerze – z przeprosinami nie ma to zbyt wiele wspólnego.

Takie refleksje przyszły mi do głowy, gdy jeden z polityków został w ubiegłym tygodniu zmuszony do przeproszenia swojego kolegi po fachu. Po wyroku sądu Jacek Kurski – bo o nim mowa – wyznał, że przeprosi Donalda Tuska. Ponieważ jednak na konto Caritasu sąd nakazał wpłacić nie 100, lecz jedynie 15 tysięcy złotych, to Kurski wykorzystał to do spuentowania wyroku stwierdzeniem, że „jest 85 do 15 dla mnie”. Uparte odnajdywanie satysfakcji nawet w tak jednoznacznych okolicznościach zdumiało mnie. Czy to oznacza, że poseł Kurski chce przeprosić tylko w 15 procentach? Może uważa, że stopień jego przewinienia jest proporcjonalny do wysokości zasądzonej kwoty? Czy fakt, że kara ta jest niższa niż suma zażądana przez pokrzywdzonego stanowi o moralnej ocenie przewinienia?

Zajście to przypomina nieco sytuację, w której pewna gazeta została zmuszona przez sąd do przeproszenia aktorki Joanny Brodzik. Redaktorzy za wszelką cenę postanowili ukryć fakt, że przegrali proces. Znaleźli się jednak w trudnej sytuacji, gdyż przeprosiny, zgodnie z wyrokiem, miały się ukazać na pierwszej stronie. Wpadli na chytry pomysł. Wymyślili „narodowy dzień przeprosin”. Obok tekstu poświęconego aktorce znalazły się więc zupełnie fikcyjne akty skruchy, drukowane oczywiście taką samą czcionką i w takiej samej formie. Niezorientowany czytelnik nie miał szans wywnioskować, które z tych „przeprosin” są prawdziwe, a które zostały wydrukowane dla żartu.

Widać, nie potrafimy przyznawać się do winy. Wstydzimy się przeprosin, nie chcemy się narażać na konieczność ich składania, traktujemy je jak przejaw słabości.

Używając języka polskiej polityki, należy jednak stwierdzić, że mężczyzn poznaje się nie tylko po tym jak kończą, ale i po tym, jak przepraszają.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki