Po raz pierwszy film ten zobaczyłem i przeżyłem dwa lata temu. Do włocławskiego kina „Polonia” pojechałem z licealistami. Przed naszymi oczami rozgrywał się realistyczny dramat męki Chrystusa. Płacz na widowni przeplatał się z okrzykami przerażenia. Pojawiało się pragnienie wkroczenia w przestrzeń ekranu, by zatrzymać oprawców Jezusa! Zwyczajny, ludzki odruch – pomoc tak okrutnie umęczonemu Galilejczykowi. Towarzyszyła mu świadomość słabości ludzkiej i emanacji nadczłowieczej siły. Gradacja metod zadawania bólu sprawia, że w widzu zaciera się granica między fikcją filmową a historycznym faktem, między efektami specjalnymi a autentycznością obrazu. Tak odbierały mękę Chrystusa nasze oczy.
Po wyjściu z kina czuło się głęboką potrzebę milczenia; nakaz wewnętrznego przeżywania tego, co widzieliśmy i słyszeliśmy (próba poddania racjonalizacji silnych emocji). Przeżycia towarzyszące odbiorowi „Pasji” były tak intensywne, że nie byłem w stanie o nich pisać nawet kilka miesięcy później.
W tym miejscu warto zaznaczyć, że w filmie Mela Gibsona szczególny dramatyzm jest uzasadniony przez obecność oczu Maryi, Matki Jezusa. Patrzą tak, jakby zaczęło się spełniać proroctwo Symeona zapowiadające miecz, który kiedyś przeniknie duszę Matki tego Dziecka. Dramat męki Syna jako krzyż dźwigany przez Matkę od Jego urodzenia aż do własnej śmierci.
W takich momentach kultura chrześcijańska znajdowała wsparcie w obrazach eksponujących fizyczny aspekt cierpienia, jego trwanie w czasie, zmieniającym się w wieczność dla cierpiącego i dla opłakujących to cierpienie.
Przestań płakać, proszę,
Bo żalu nie zniosę,
Dosyć go mam z Twojej męki,
Którą w sercu noszę.
(fragment kolędy „Jezus Malusieńki”)
Na pewno ten film należy zobaczyć właśnie teraz, w czasie Wielkiego Postu. To tylko delikatna zachęta dla odważnych.