Wschodniacy
ks. Andrzej Ziółkowski
Fot.
Tak, wiem, to nie czas, aby mówić o kolędzie, już się zbliża Wielki Post. To dziwne, ale nie mogę tego zrozumieć, dlaczego po kolędzie nie chodzi się cały rok. Może jestem naiwny, ale w swej naiwności powiem, że coś tracimy przez fakt, że tak zwana wizyta duszpasterska ma miejsce tylko w okresie Bożego Narodzenia.
Księża biegają od domu do domu, od klatki do klatki,...
Tak, wiem, to nie czas, aby mówić o kolędzie, już się zbliża Wielki Post. To dziwne, ale nie mogę tego zrozumieć, dlaczego po kolędzie nie chodzi się cały rok. Może jestem naiwny, ale w swej naiwności powiem, że coś tracimy przez fakt, że tak zwana wizyta duszpasterska ma miejsce tylko w okresie Bożego Narodzenia.
Księża „biegają” od domu do domu, od klatki do klatki, od bloku do bloku. Czasami, jak się któryś zasiedzi, to zaraz następna rodzina wyprawia poselstwo, aby przyśpieszyć. Inni zaś skarżą się, że ksiądz jak „inkasent chodzi”. A są i tacy, którzy czekają, aby duchowny poszedł sobie jak najszybciej.
Wplątani w tę „machinę”, nie umiemy dostrzec, że można inaczej. Przypomnij sobie twoją kolędę, a ja ci opowiem moją. Właśnie teraz, gdy mamy inny czas, gdy już nie świecą świeczki na choince, gdy o czymś innym myślimy. Odwiedzając kolejne rodziny, spotykałem ludzi, których los rzucił w rejony Ziem Odzyskanych. Zaglądnijmy razem do ich domów.
Domy przy drodze
− Od tamtego domu zaczniesz – ksiądz Marian wywiózł mnie gdzieś daleko, za wioskę. – Gdzie jest ten dom? − szukam wzrokiem, ale nic nie widzę. − Tam, po prawej stronie. Zresztą ministranci zaraz się zjawią, to cię poprowadzą. Jechaliśmy dobre kilka minut. „Boże! Gdzie on mnie zawozi?! – myślałem w duchu. – Ja tej kolędy nigdy nie skończę”. – No to na razie. Myślę, że gdzieś koło trzeciej powinieneś skończyć.
Ministranci faktycznie już czekali. Rozpoczynam kolędę w małej wioseczce na ziemi żarskiej, jakieś pięć kilometrów od niemieckiej granicy. Straszów. Jako młody chłopak jeździłem rowerem wraz z innymi ministrantami z Nowogrodu Bobrzańskiego aż do Przewozu. Takie wypady to było coś naturalnego. To tylko pięćdziesiąt kilometrów! Po drodze mijaliśmy różne przysiółki, wioski. Straszów pamiętam dlatego, że tuż przed nim trzeba było jechać pod sporą górkę, a przy samym skrzyżowaniu były ruiny starego kościoła. Mijałem tę wioskę jak każdą inną. Nigdy nie przypuszczałem, że przyjdzie mi kiedyś wejść do każdego domu w Straszowie, aby modlić się z mieszkańcami, aby mówić im o wierze, nadziei i miłości. Sprawiło to kapłaństwo. Ono otwiera drzwi domów i drzwi ludzkich serc.
Niewypowiedziana tęsknota
Ze strony mamy moje korzenie są ze Wschodu (Wołyń), a ze strony ojca – ziemia kielecka, ale ja urodziłem się nad Bobrem. Jestem z urodzenia Lubuszaninem i dlatego nie czuję jakiejś specyficznej tęsknoty za ziemią moich przodków. Tyle razy byłem z posługą na Ukrainie, między innymi na Wołyniu, że tak naprawdę wiem, co tam jest, jak tam jest. Zresztą rozum i serce podpowiada, kim się jest naprawdę, i kim się powinno być.
Już po kilkunastu minutach dociera do mnie coś dziwnego, mianowicie fakt, że to nie jest zwykła wizyta duszpasterska, do jakiej się można przyzwyczaić – i to tak od strony duchownego, jak i wiernych. Idąc od domu do domu, rozmawiam sam ze sobą. Jakże uderzające jest to, że w każdym ktoś na mnie czeka – otwiera szeroko drzwi, chwali imię Boga i wprowadza do największej izby. Zrazu tego nie czuję, ale już po kilku rozmowach ze starszymi ludźmi, bo młodzi w pracy lub w szkole, ogarnia mnie przedziwna tęsknota. Ale za czym? Za kim?
Chodząc tak od domu do domu, zdaję sobie sprawę, że już tego gdzieś doświadczyłem… Już się gdzieś z tym spotkałem – z taką serdecznością, wylewnością, zwyczajną prostotą. Wszędzie pragną, abym posiedział dłużej, pogadał. W jednym domu starsza pani ma na głowie chustkę – taką samą nosiła moja babcia, Michalina Popowicz. Nie muszę zadawać pytania. Już wiem, gdzie jestem. To nie Straszów! To nie ziemia żarska! To nie Lubuskie! Ja jestem tak naprawdę wśród Zabużan, którzy siłą znaleźli się na innej, obcej ziemi. Tyle lat minęło, a wielu z nich – oczywiście starszych – wciąż myśli o tamtej ziemi, o tamtych latach.
I znowu przed oczyma widzę moją babcię. W latach sześćdziesiątych, miałem wtedy kilka lat, często wracała myślą do swego domu, gdzieś między Lwowem a Łuckiem. Zaciągając charakterystycznie po wschodniemu, mówiła: „Ta po co my tu przyjechali? Nie nasze ziemie, nie nasze domy… Ej, przyjdzie tu kiedyś Niemiec z powrotem…”. Gdy to mówiła, miała sześćdziesiąt parę lat. Wzrok jej gdzieś biegł przez okno, skakał po drzewach, przechodził dalej. – Babciu! Babciu! I co dalej? – Jako dzieci byliśmy ciekawi wszystkiego, co mówiła babcia. Ale babcia poprawiała swoją chustkę, zaciągała mocniej na głowę i odpowiadała krótko: „Po co wam, dzieci, takie smutne rzeczy wiedzieć. Wojna to straszna rzecz! Ja przeżyłam dwie wojny…”. Tak. Babcia tęskniła za ojcowizną. Wtedy tego nie rozumiałem…
Tę samą tęsknotę widzę teraz u mojej rozmówczyni. Ma prawie osiemdziesiąt lat – przynajmniej na tyle wygląda. Twarz zmęczona, ale pogodna. Wzrok gdzieś biegnie, za okno…
− A ksiądz, to skąd jest? – Z Krakowa. Ale urodziłem się tutaj, niedaleko, w Nowogrodzie Bobrzańskim. – A Wasza mama, to skąd? – Zza Buga. – A to wyście są swój, nasz. Widzicie, drogi księże, ja już czekam aż mnie Pan Bóg wezwie do siebie. Oj, ciężkie to me życie, ciężkie. Ale co Bóg daje, to trzeba brać. Tyle to już lat nie na swoim… Syn chce się budować, ale pracy nie ma. Córka w Żarach została. Dzieci na swoim. Mężam pochowała już dawno. I tak mi przyszło żyć. Na śmierć czekam…
Zwyczajna prostota
− A mleka się ksiądz napije? – następna rodzina prawie w komplecie – mamy swoje, dobre jest. Jakoś tak sobie żyjemy… Aby zdrowie było, proszę księdza, bo jak zdrowie jest, to i wszystko człowiek zniesie. – A ja Wam dam jajek, zawsze to swoje, a nie jakieś kupne.
Idę dalej. Ministranci śpiewają kolędy, „chodząc dowolnie po nutach”. Zagłębiam się w dusze straszowian. Ileż tam prostoty jeszcze zostało! Jeszcze są tacy ludzie, dla których białe znaczy białe, a czarne znaczy czarne. A zewsząd mówią: − Straszowiaki to dziwne ludzie! Zostawić ich, niech se żyją, jak chcą!
Nie! Nie można zostawić ludzi, którzy musieli zmienić swą ojczyznę, bo tak się komuś zachciało. Bo szatan namieszał w ludzkich sercach i umysłach; bo tak powiedziała ówczesna władza: − Na Ziemiach Odzyskanych jest nasza Ojczyzna – Polska! I wrzucili tych ludzi do wagonów. A oni wzięli tyle, ile potrafili – najczęściej brali pierzynę i obrazy święte – żeby było ciepło na ciele i na duszy. Pełni prostoty brali to, co najdroższe – dzieci i to, co najświętsze – Boga. I jechali. Nie wiedzieli, dokąd ich los zawiezie. Los zawiózł ich do Straszowa, a tu nawet kościoła nie ma. Do Przewozu – pięć kilometrów. Do Witoszyna – jeszcze dalej. Samochodu nie było, a pieszo… nie każdy ma tyle sił, a na starość sił ubywa. Więc ze starej stajni zbudowano kaplicę, taki mały kościółek. Nikt wtedy nie pytał o akt własności. Spontanicznie ktoś dał kawałek ziemi, inni dali ręce do pracy, jeszcze inni bronili przed komuną…
Ewangeliczna radość
Idziemy dalej. W jednym z domów pełno radosnego cierpienia. Oto rodzina od wielu już lat pochyla się, jak miłosierny Samarytanin, nad chorym przykutym do łóżka. – O, proszę! Ksiądz do nas przyszedł! A dlaczego tak rzadko u nas ksiądz bywa? Nie mam sił przepraszać, tylko modlę się, abym umiał tak znosić cierpienie i tak pomagać cierpieć.
Gdzieś po drodze spotykam Sybiraczkę. Jakże się cieszy, że ksiądz ją odwiedził. W paru zdaniach opowiada historię swego życia. Zasłuchany nie spostrzegłem, że położyła przede mną pieniądze. Gdy ona przeprasza, że daje tak mało na ofiarę, łzy mi napływają do oczu. Oto ta, której zrządzeniem okrutnego losu zabrano wszystko, nawet nie ma renty, bo jakieś papiery zginęły, bo nikt jej nie uwierzył, że została wywieziona na Syberię jako mała dziewczynka – oto ta, uboga kobieta wrzuca ewangeliczne „dwa małe pieniążki, czyli jeden grosz”.
Zbliżamy się do końca zabudowań. Wydaje mi się, jakbym od wielu już lat chodził po kolędzie tu, w Straszowie. Jutro pójdę dalej.
Tak. Pójdę dalej i będę o tym i mówić, i pisać, i wołać. Tak trzeba. Ty już wiesz, że Bóg mieszka w sercach wszystkich ludzi. Wiesz także, że do ludzi trzeba iść z Ewangelią w każdy czas, a nie tylko, kiedy świeci choinka. A może jeszcze bardziej trzeba by było zajść do czyjegoś domu w tym czasie, kiedy „gorzkie żale wylewamy”?