Lech Kaczyński o polityce, Kościele i swojej prezydenturze
W aurze pierwszej rocznicy śmierci Papieża Jana Pawła II społeczeństwo powszechnie dawało wyraz nadziei, że jednak PO i PiS pojednają się i koalicja wybrana de facto przez społeczeństwo – zrealizuje się. Dlaczego, tak naprawdę, do tego nie doszło? Pycha? Grzech pierworodny?
– To jest decyzja pewnych wpływowych polskich środowisk, które liczą na to, że układ sił w mass mediach, niewątpliwe trudności nowej koalicji – bo rzeczywiście jest ona eksperymentalna i świetnie zdaję sobie z tego sprawę – spowodują, że będzie można szybko uzyskać całą władzę. Środowiska te nie biorą pod uwagę pewnych okoliczności. Choćby tej, że w tym budynku urzęduje człowiek, który bardzo mało ceni sobie ludzi z łatwością mijających się z prawdą i że kohabitacja z takim człowiekiem nie będzie prosta. Tym bardziej że prezydent posiada znaczną liczbę narzędzi negatywnych (choć mało tych pozytywnych). Uważam też, że oprócz tego dała o sobie znać pycha, urażona ambicja. Jeżeli ktoś z góry zapowiada, że kimś będzie, a nie zostaje... Może lepiej byłoby nie mówić? Może trzeba było poczekać? Może nie powtarzać z góry: na pewno wygramy.
Wspomniał Pan Prezydent o „eksperymentalnej koalicji”. Ale problem jest chyba jeszcze poważniejszy. Jeśli zestawimy zapowiedzi o odnowionej moralnie IV Rzeczypospolitej i wręczonej przez Pana Prezydenta nominacji na ministra i wicepremiera osobie, wobec której uprawomocnił się wyrok skazujący, to trudno nie dostrzec ogromnego rozdźwięku. Nie gorzko Panu, jako osobie zapowiadającej politykę zgodną ze standardami etycznymi?
– Mogę powiedzieć jedno: w tym parlamencie musi być większość, żeby skutecznie rządzić wprowadzając ustawy np. dotyczące likwidacji WSI, właśnie wprowadzono ostateczne poprawki. Jakoś się dziwnie złożyło, że ci, którzy bardzo często powołują się na etykę, przez 16 lat, w różnych konfiguracjach, sprawowali władzę, a nie potrafili tej oczywistej rzeczy dokonać.
Opracowywane są ustawy dotyczące uproszczeń postępowania przed sądami, co jest niezwykle istotne z punktu widzenia rozwoju gospodarczego. Tych ustaw nie udałoby się przeprowadzić bez takiej koalicji. Proszę też zwrócić uwagę na uchwalenie ustawy o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. Niektórym ten pomysł może się nie podobać, ale biorąc pod uwagę zdarzenia, o których się ostatnio dowiedzieliśmy (chodzi o sprawę urzędników Ministerstwa Finansów), potrzeba istnienia takiej instytucji jest oczywista. Natomiast jeżeli chodzi o wyrok dotyczący pomówienia, to przed wami siedzi człowiek, który też został skazany. Co prawda tylko w pierwszej instancji, ale w drugiej, gdy przekazywano sprawę do ponownego rozpatrzenia, byłem już prezydentem elektem. Nie wiem, czy gdybym przegrał wybory, nie zostałbym skazany prawomocnym wyrokiem. A czy mówiłem prawdę? Wedle mojego najgłębszego przekonania mówiłem najczystszą prawdę, co mogę przysiąc obok w kaplicy i w obecności księdza.
W Polsce powinna się więc dokonać najpierw zasadnicza reforma wymiaru sprawiedliwości, a dopiero później pana argumenty będą miały dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
Pomimo wszystko podejrzewamy, że prawda wypowiedziana przez Pana i prawda Andrzeja Leppera, który z trybuny sejmowej zarzucał konkretnym politykom łapówkarstwo, wymieniając konkretne kwoty, były różnymi prawdami. Czyli: któraś z nich była nieprawdą.
– Rzeczywiście, on nie potrafił tego udowodnić. Nie będę się wypowiadał, bo nie mam żadnych dowodów. Natomiast mogę powiedzieć tylko tyle: czas pokaże.
Jak ocenia Pan Prezydent kondycję Kościoła w Polsce?
– Przede wszystkim jest to Kościół liczny i pod tym względem mocny. Bardzo wielu ludzi przystępuje do sakramentów, zwłaszcza do Komunii św. Weźmy pod uwagę fakt, że na Zachodzie praktykowana jest niekiedy tzw. spowiedź powszechna, a nie indywidualna. Dla mnie osobiście jedną z esencjonalnych cech Kościoła jest właśnie spowiedź osobista. Nie twierdzę, że lubię się spowiadać, ale to jedna z rzeczy, które trzymają katolika w karbach.
Oczywiście, można powiedzieć, że polscy katolicy nie zawsze idą tam, gdzie wskazuje drogowskaz, ale wiedzą, że ten drogowskaz istnieje oraz jaki kierunek wskazuje. Z tego punktu widzenia kondycję Kościoła w naszym kraju oceniam jako dobrą. Natomiast, oczywiście, w Kościele hierarchicznym pojawiają się dziś pewne napięcia. W żadnym wypadku nie chciałbym jednak w te kwestie ingerować.
Ale, domyślamy się, jest Pan tymi napięciami poruszony?
– Owszem, ale katolicyzm w swoim społecznym wymiarze jest rzeką dość szeroką i że w tej rzece – biorąc choćby pod uwagę masowość Kościoła – muszą mieścić się różne nurty. Zdaję sobie sprawę, że w Kościele jest i taka tendencja, która chciałaby go niejako zawęzić, a jednocześnie bardzo mocno zdyscyplinować. Muszę przyznać, że wykazuję pewien dystans wobec tego rodzaju koncepcji. Rzeczywistość polskiego Kościoła tworzą i tacy ludzie, którzy rozumieją swój katolicyzm jako specyficzny sposób życia, który nie tylko z racji niedzielnej Mszy św., ale na co dzień jest związany z parafią. Z zainteresowaniem słuchałem czasami w Radiu Maryja powieści „Historia rodziny” (chyba już nie jest emitowana). Otóż ta rodzina żyła rytmem świąt kościelnych, ale nie tylko tych, które są powszechnie obchodzone, ale i tych zdecydowanie mniej znanych, obchodzonych przez Kościół niemal w każdym tygodniu. Ale są i tacy, którzy swój katolicyzm pojmują inaczej, którzy miewają wątpliwości, którym pewne konkretne nakazy Kościoła wydają się dyskusyjne. W Polsce jest ich zdecydowanie mniej, na Zachodzie zaś ich obecność w Kościele jest bardziej rozpowszechniona. Miałem takiego bardzo pobożnego kolegę – był najpierw moim studentem, a potem przez wiele lat pracowaliśmy razem w zakładzie, a później katedrze. Otóż jego zdaniem, jeśli w jakiekolwiek sprawie masz wątpliwości, to już nie jesteś katolikiem. To człowiek, który ma bardzo silną potrzebę ortodoksji, jest to pewien typ psychiczny. Obecnie jest on szafarzem Komunii św. Nie należę do katolików o takiej osobowości, a zarazem jestem człowiekiem, któremu wiara, Bóg – są potrzebne. Te wszystkie nurty powinny mieć swoje miejsce w Kościele. Oczywiście, do granic herezji. Jeżeli ktoś zaprzecza, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym, to nie jest w ogóle chrześcijaninem, a jeżeli ktoś kwestionuje instytucję papiestwa, to nie jest katolikiem.
Jakich jeszcze audycji, poza wspomnianą powieścią, słuchał Pan w Radiu Maryja?
– Słuchałem tylko i wyłącznie w samochodzie, ale jako polityk, jeżdżąc po Polsce, spędzałem w nim wiele godzin. Były to różne audycje, m.in. „Rozmowy niedokończone”, wywiady, wystąpienia o. Rydzyka. Te audycje czasami wzbudzały moje wątpliwości, a czasem się z nimi zgadzałem. Nie jestem jednak regularnym słuchaczem tej rozgłośni.
Jakie cele stawia Pan sobie jako warunki dobrze spełnionej prezydentury?
– Przede wszystkim muszą być przeprowadzone pewne zmiany instytucjonalne. Chciałbym też móc za kilka lat powiedzieć, tak jak mogłem stwierdzić po trzyletnich rządach jako prezydent Warszawy, że nie wybuchła żadna poważna afera. Przy okazji jasno deklaruję, że będę bezlitosny wobec tych, którzy są związani z obecną władzą, a chcieliby ją wykorzystywać do nieuczciwych celów. Mówię z góry: nie liczcie tu na moją lojalność. Jeśli ktoś kogoś wprowadził nieuczciwie na dość wysokie stanowisko, to sam za to odpowiada. Trudno, nie będę tolerował żadnych nieprawidłowości. Polska musi się pod tym względem poprawić.
Poza tym mam nadzieję, że gdy w 2010 roku będę ustępował ze stanowiska, to bezrobocie będzie w Polsce problemem o zdecydowanie mniejszej skali oraz że będziemy krajem bogatszym. Liczę na to, że zmieni się oblicze polskich mediów w tym sensie, że zostanie ograniczona obecność kłamstwa. Proszę pamiętać, że relacja między mediami a społeczeństwem to nie jest relacja pomiędzy mediami a polityką, lecz przede wszystkim pomiędzy mediami a obywatelem, który tylko przez te media może się czegoś dowiedzieć. Dowiaduje się prawdy bądź nieprawdy i w oparciu o nią podejmuje co kilka lat decyzje, głosując w wyborach prezydenckich, parlamentarnych, samorządowych. Jeśli ktoś opiera się na wyrobionych na podstawie informacji medialnych błędnych przesłankach, to nie może podjąć decyzji słusznej, lecz podejmuje niewłaściwą. To jest olbrzymi problem naszej demokracji. Nie sądzę, by po upływie mojej kadencji było pod tym względnie idealnie, nie jestem naiwny. Mam jednak nadzieję, że będzie wyraźnie lepiej.
Bardzo bym też chciał, żeby ci ludzie, którzy są uważani za autorytety, rzeczywiście nimi byli. Absolutnie nie przyjmuję zasady „ikony”, tzn. wiemy jaki ten człowiek-autorytet jest naprawdę, ale dla celów budowania opinii (w takich wypadkach – oszukiwania jej) czynimy z niego autorytet. Autorytetem jest ten, kto jest nim rzeczywiście. Jeżeli źródłem autorytetu jest mądrość, uczciwość, wielkoduszność, to rzeczywiście musi być on mądry, uczciwy i wielkoduszny. Wiem, że to, co mówię jest bardzo niepopularne, zwłaszcza wobec niektórych postaci, których nazwisk nie będę wymieniał...
Szkoda.
– Być może szkoda... W każdym razie zasada, że gdy np. jakiś wysoki funkcjonariusz państwa popełni jakieś ewidentne błędy, to mu się tego nie wypomina, by nie naruszać jego autorytetu (a więc de facto uznając, że ma prawo do takich błędów) – dla mnie nie obowiązuje. Proszę nie oczekiwać ode mnie pobłażania w takich sytuacjach.