Logo Przewdonik Katolicki

Złe prawo to żadne alibi

Łukasz Kaźmierczak
Fot.

Rozmowaz prof. Wojciechem Łączkowskim, prawnikiem, konstytucjonalistą.

Rozmowa z prof. Wojciechem Łączkowskim, prawnikiem, konstytucjonalistą. 

Panie Profesorze, czy jest możliwy „światopoglądowy pakt o neutralności” między państwem a Kościołem?

– Nie sądzę. Istnieje oczywiście pewna zasada konstytucyjna, obowiązująca w Polsce i w niemal wszystkich państwach demokratycznych na świecie, zakładająca, że państwo w sprawach światopoglądowych i religijnych jest bezstronne. Ta zasada brzmi bardzo zachęcająco i szlachetnie, tylko że moim zdaniem jest ona pusta i niemożliwa do zastosowania.

 

Pusta? Niemożliwa? A to dlaczego?

– Ponieważ każda działalność państwa – zarówno prawodawcza, wykonawcza, jak i sądownicza – jeśli wkracza na pole aksjologii, czyli w sferę wartości, musi zająć jakieś stanowisko światopoglądowe.  Zawsze. Jeśli zaczynamy np. mówić o rodzinie, o wychowaniu, o życiu człowieka, o etyce, to zawsze musimy stanąć na jakimś gruncie. W naszej rzeczywistości kulturowej są możliwe właściwie tylko dwa wyjścia: albo władza oprze swoją aktywność na światopoglądzie materialistycznym, albo na poglądzie wyrosłym z wartości chrześcijańskich. W jednym i w drugim przypadku państwo nie jest bezstronne. I nie może być, bo miałoby nie zabierać głosu np. w sprawie wychowania czy ochrony życia?

 

Cóż zatem z tą stronniczością począć?

– Istnieją trzy możliwości. Pierwsza – przeprowadzenie referendum, w którym większość obywateli wymusiłaby na władzach publicznych system wartości, na którym miałaby opierać się aktywność państwa. Tylko że to jest postulat nierealistyczny, ponieważ zróżnicowanie polityczne, światopoglądowe, religijne, uniemożliwia de facto przeprowadzenie takiego skutecznego referendum. Druga możliwość, która już teoretycznie funkcjonuje, polega na tym, że w wyborach powszechnych społeczeństwo wyłania takie osoby, które reprezentują systemy wartości przyjęte przez większość obywateli. Ale i to jest w praktyce trudne do zrealizowania, bo w kampanii wyborczej stosuje się dziś rozmaite tricki i metody socjotechniczne, a mass media potrafią zupełnie zniekształcić obraz danego kandydata. Pozostaje zatem tylko trzecia możliwość, czyli odrzucenie czysto politycznych metod i oparcie się na działalności edukacyjno-wychowawczej.

 

Czyli powrót do ewangelizacji – dobrze to rozumiem?

– Można tak to ująć. Proszę zauważyć, że my jako środowiska kościelne czy zaangażowani katolicy poświęcamy bardzo dużo uwagi temu, co robią władze publiczne. Grzmimy, że znowu jest jakaś ustawa, która nawiązuje do gender, do in vitro, że tworzy się kolejne niemoralne prawa itp. I to jest oczywiście prawda, bo te prawa rzeczywiście często są niemoralne i zasługują na solidną krytykę. Ale o wiele ważniejszą rzeczą – a mam wrażenie, że trochę zaniedbywaną – jest trafianie z przekazem ewangelicznym do zwykłych ludzi. Taka 

praca nad podstawami. To jest niezwykle istotne, ponieważ te normy prawne, które wkraczają w przestrzeń wartości, nie są najczęściej normami nakazującymi czy zakazującymi, tylko normami  uprawniającymi, upoważniającymi.

 

Upoważniającymi?

– A więc takimi, które mówią: jak chcesz, możesz dokonać np. aborcji i nie będziesz za to karany, albo: możesz dokonać zapłodnienia in vitro – to jest twój wybór.

 

Już wiem, do czego Pan zmierza.

– Chcę jedynie uświadomić, że za wszystko nie możemy winić wyłącznie prawodawcy – choć jest on winien stworzeniu niemoralnego prawa – ale tym bardziej winny jest człowiek, który skwapliwie z tego prawa korzysta. Ma alibi i czuje się rozgrzeszony. Tymczasem Immanuel Kant powiedział kiedyś, że prawo jest dla przestępców, bo człowiek uczciwy prawa nie potrzebuje. On będzie postępował uczciwie.

 

Zgoda, ale w sferze wartości znajdziemy także prawa nakazujące – choćby

przepisy regulujące korzystanie z klauzuli sumienia.

– Ubolewam nad tym, że cała dyskusja, jaka toczy się od kilku miesięcy na ten temat, poszła w zupełnie błędnym kierunku. Myśmy się trochę dali zmanipulować. Bo jaki jest przekaz dla opinii publicznej? Że jest lekarz, który kierując się jakimś fanatyzmem religijnym, powołuje się na klauzulę sumienia i odmawia leczenia. A to jest nieprawda. Proszę mi pokazać jeden przypadek, kiedy lekarz powołując się na klauzulę sumienia, odmówił komuś leczenia? Nie ma takiego przypadku. Obowiązujące prawo i cała wielowiekowa tradycja mówią przecież wyraźnie o tym, co jest powołaniem i istotą zawodu lekarza: ochrona życia i zdrowia. Te wszystkie głośne przypadki z ostatnich miesięcy dotyczą czegoś zupełnie innego: lekarz odmawia wykonania czynności, które są obok jego powołania albo wręcz wbrew niemu. Tak jest właśnie w przypadku zmuszanie lekarza do aborcji, która się ma nijak do ochrony życia i zdrowia.

 

Naczelna Rada Lekarska zaskarżyła konkretny przepis, który nakazuje lekarzowi korzystającemu z klauzuli sumienia wskazanie innego, zastępczego wykonawcy zabiegu.

– Wspomniany przez pana artykuł 39 ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty jest rzeczywiście wewnętrznie sprzeczny. To tak jakbym ja jako kierowca samochodu został zmuszony do przewiezienia kogoś jako taksówkarz. Prawodawcy mówią: możesz oczywiście odmówić, bo my rozumiemy, że to nie jest twój zawód, ale jeśli odmówisz, to musisz wskazać innego człowieka, który zawiezie tego pasażera.

 

Ta sprawa jest do wygrania?

Mam nadzieje, że Trybunał Konstytucyjny rozwikła to we właściwy sposób. Dotychczasowe orzecznictwo TK raczej nie nasuwa co do tego wątpliwości i myślę, że ten nieszczęsny przepis zostanie w końcu doprecyzowany.

 

Nie ma Pan wrażenia, że prawo próbuje się dziś wypłukiwać ze wszystkiego, co ma jakiekolwiek otwarte skojarzenia z chrześcijaństwem?

– Nie da się ukryć, że spora część prawodawstwa wywodzi się z chrześcijańskiej sfery wartości, tak jest zwłaszcza w  przypadku praw człowieka. Powszechna Deklaracja Praw Człowieka ONZ z 1948 r. wręcz jest napisana ewangelicznym językiem, choć nie pada tam  ani razu słowo „chrześcijaństwo”. I słusznie, ponieważ prawa człowieka są adresowane do całej ludzkości, do ludzi różnych religii i światopoglądów. Ale wartości chrześcijańskie są wartościami uniwersalnymi i wcale nie trzeba nazywać ich po imieniu. Natomiast jeśli zaczniemy przekonywać, że coś należy zapisać, bo jest chrześcijańskie, to od razu sprowokujemy do reakcji przeciwników, którzy zakrzykną: Zaraz, zaraz, ale my wcale nie jesteśmy chrześcijanami. Więc po co o tym mówić? Ważne jest to, żeby te wartości po prostu były w prawie.

 

Gorzej, jeśli ich tam nie ma…

– Postawmy sobie zatem pytanie o to, jaka powinna być wówczas nasza reakcja? Otóż, jeśli zaczniemy z nimi walczyć, wprost to przegramy, bo oni zawsze powiedzą: albo jest demokracja, albo jej nie ma, nas wybrali, to my tworzymy prawa. Po drugie, nam jako chrześcijanom nie wypada walczyć na noże. Naszą siłą jest mądra miłość, a nie walka. Musimy przede wszystkim pokazywać pewne określone postawy.

To prawda, że od czasów rewolucji francuskiej władza państwowa chce budować tzw. państwa świeckie i ma coraz większy problem ze wspomnianą „bezstronnością” czy „neutralnością”. Ale to jest kwadratura koła. Wobec tego my zamiast tracić czas na bezproduktywną walkę, powinniśmy zwracać się do ludzi: słuchajcie, to co robi władza to jedno, ale wy macie postępować zgodnie z Ewangelią.  Proszę zwrócić uwagę, że prawa w okresie III Rzeszy czy w epoce komunizmu były wyjątkowo niegodziwe, indoktrynacja niezwykle agresywna, a jednak te systemy przegrały. Więc prawo nie jest wszechmocne, pod warunkiem wszak, że ludzie będą etyczni.

 

Wszystko zależy ostatecznie od ludzi?

– Oczywiście, wystarczy, że ktoś powie: ja nie dokonam aborcji, bo to jest zbrodnia bez względu na to, czy jakiekolwiek prawo mi na to pozwala, czy nie.  My musimy mieć w sobie wyrobiona taką postawę. 

 

Pod warunkiem że prawo nie stanie się nakazem.

– Tak, ale i wtedy jest wyjście, bo nie znajdą się na przykład wykonawcy. Jeden z sędziów Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych wspominał, że będąc jeszcze zwykłym, szeregowym sędzią, w momencie kiedy dostawał jakąś sprawę, to starał się najpierw zamknąć wszystkie kodeksy oraz zapomnieć w ogóle, jakie są regulacje prawne, i zastanawiał się, jaki uczciwy, sprawiedliwy wyrok powinien w danej sprawie zapaść. I dopiero kiedy sobie to wyobraził, szukał rozwiązań w prawie. Jeśli prawo pozwalało mu iść w tym kierunku, to w taki sposób prowadził dalej tę sprawę, jeśli nie, to szedł do przewodniczącego z prośbą o zwolnienie go z orzekania, argumentując, że nie mógłby wydać wyroku, który uznaje za niesprawiedliwy.

 

Ale to się ma nijak do obowiązującego u nas tzw. pozytywizmu prawniczego.

– To prawda, naszych sędziów kształci się tak, żeby im wpoić: kiedy zakładasz togę, to swoje sumienie i poglądy wkładaj do szuflady. A kiedy już wydasz wyrok, możesz wyciągnąć je z powrotem. Tymczasem wszystko powinno zmierzać do stanu, w którym obywatele  – nie tylko sędziowie czy lekarze – kierując się rozumem i prawym sumieniem, podejmują decyzję z własnej woli. I na tym polu jest nadal do zrobienia najwięcej.


 

Prof. dr hab. Wojciech Łączkowski prawnik, adwokat, wykładowca akademicki, sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, były członek Rady Polityki Pieniężnej i były przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej. Należy do Stowarzyszenia Polskich Prawników Katolickich. Jest członkiem Rady Społecznej przy Arcybiskupie Poznańskim. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki