Szóstego maja minęła pierwsza rocznica śmierci ukochanego proboszcza pępowskiej parafii, śp. księdza kanonika Zenona Półrolniczaka.
Pan Bóg powołał go do siebie w 68. roku życia i 44. roku kapłaństwa. Był on dobrze znanym duszpasterzem w archidiecezji poznańskiej, a wszystko za sprawą pełnienia funkcji duszpasterza rolników, której poświęcał się bez reszty.
Człowiek o wielkim sercu
Ksiądz kan. Zenon Półrolniczak urodził się 15 maja 1937 r. w Koźminie Wlkp. Był pierworodnym synem Tekli i Franciszka, miał jeszcze brata Czesława. W parafii pępowskiej pracował 19 lat. Pełnił funkcję dziekańską dekanatu krobskiego niemal przez trzy kadencje. Był również dobrym duszpasterzem. Dbał nie tylko o duchowy wymiar własnego powołania, ale pomagał też w odkryciu powołania kilku księżom pochodzącym z parafii, w których pracował.
Cechowała go wysoka kultura osobista. Dawał wikariuszom „wolną rękę”. Nikogo nie wyróżniał. Miał znakomity zmysł organizacyjny, wspaniale dbał o świątynię. Pomagał potrzebującym. Angażował się w wiele dzieł, zawsze miał jednak czas dla parafian. Każdy mógł przyjść i porozmawiać z nim, a także uzyskać pomoc. Cieszył się z każdego sukcesu gminy, jak i poszczególnych jej mieszkańców. Był człowiekiem o wielkim sercu, zarażał optymizmem i pogodą ducha.
Bóg zabrał go do siebie
Sformułowanie, że Bóg po wielkich ludzi przychodzi w wielkich momentach pasuje do osoby księdza Zenona. Zawsze całym sercem angażował się w przygotowanie dzieci i ich rodziców do Pierwszej Komunii św. Jego słowa kierowane wielokrotnie do drugoklasistów nabrały szczególnego znaczenia, gdy po raz pierwszy w pełni uczestniczyli w Eucharystii, w dniu poprzedzającym jego pogrzeb.
Również w tę niedzielę do parafii pępowskiej przybyła figura Matki Bożej Wieleńskiej. Jej nawiedzenie zbiegło się z uroczystym wprowadzeniem trumny z ciałem drogiego duszpasterza. Należy też wspomnieć ogromną religijność księdza Półrolniczaka, który z wielką czcią odnosił się do nabożeństw maryjnych i czwartkowej Koronki do Miłosierdzia Bożego. Najbardziej umiłował sobie maj i właśnie trzeciego dnia tego miesiąca, w uroczystość Matki Bożej Królowej Polski, przygotowany do Mszy św., zasłabł w zakrystii. Nie odzyskał już przytomności. Trzy dni później, a był to pierwszy piątek maryjnego miesiąca, Pan Bóg zabrał go do siebie. Był to dla parafian wielki cios. Najpierw odejście Jana Pawła II, potem śmierć ukochanego proboszcza.
Kiedy przejmował parafię, powiedział: „Nie przyszedłem tu po to, abyście wy mi służyli, ale po to, abym ja wam służył”. Cały czas tak czynił i za to jesteśmy mu wdzięczni.
Parafianin
(nazwisko imię znane redakcji)