U Matki Szczęśliwych Powrotów
ks. Sebastian Adamczyk
Wieczorem, 6 grudnia, w sanktuarium Matki Bożej Charłupskiej gościliśmy Annę Czerwińską, himalaistkę, która zdobywając w 2000 r. Mount Everest, dołączyła do grona zdobywców tzw. Korony Ziemi, czyli najwyższych szczytów wszystkich kontynentów.
Z zainteresowaniem, a nawet z zadziwieniem słuchano słów skromnie wyglądającej, ponadpięćdziesięcioletniej kobiety, która z uśmiechem...
Wieczorem, 6 grudnia, w sanktuarium Matki Bożej Charłupskiej gościliśmy Annę Czerwińską, himalaistkę, która zdobywając w 2000 r. Mount Everest, dołączyła do grona zdobywców tzw. Korony Ziemi, czyli najwyższych szczytów wszystkich kontynentów.
Z zainteresowaniem, a nawet z zadziwieniem słuchano słów skromnie wyglądającej, ponadpięćdziesięcioletniej kobiety, która z uśmiechem i nieukrywaną pasją opowiadała o swoim życiu. Jej przygoda z górami zaczęła się niewinnie. Jako nastolatka pojechała na obóz wędrowny w góry. I... góry jej nie zachwyciły: niesamowite zmęczenie, za ciężki plecak, poobijane nogi. Dopiero kilka lat później zapisała się do klubu wysokogórskiego. Zainteresowanie córki popierali rodzice, zwłaszcza mama.
Intrygująco brzmiały słowa pani Anny, gdy mówiła: „Góra pozwoliła mi wejść… Góra się zbuntowała…”. Czuliśmy wtedy, że dla niej szczyty nie są martwą skałą, nawet nie przeciwnikiem, którego trzeba pokonać, lecz partnerem, z którym trzeba współpracować. „Nie traktuję góry jak przeciwnika. Z takim przeciwnikiem nie miałabym żadnych szans, jest za potężny. Lepiej więc, by góra stała się moim partnerem, a przynajmniej, żeby zgodziła się na to, że ja tam jestem”, mówiła.
Podczas spotkania nie mogło zabraknąć pytań o przeżycia towarzyszące zdobywaniu najwyższej góry świata. Nie była to łatwa wyprawa. Między innymi dlatego, że tuż przed wejściem na Mount Everest Anna Czerwińska dostała wiadomość o śmierci matki. Zastanawiała się, czy zawrócić. – Gdyby mama była chora, zrobiłabym to, ale stała się rzecz nieodwołalna. Pomyślałam, że wejdę dla mamy – wspominała. Jakże szczególnie brzmiały te słowa w sanktuarium maryjnym, przed obrazem Matki, która lekko uśmiechając się, daje nam swojego Syna... Pani Anna kontynuowała opowiadanie o wejściu na Dach Świata. Szła jedenaście godzin, sama, nocą, potem zrobiło się jasno. Na nieszczęście zaczęło brakować tlenu w butli tlenowej. I wtedy, gdy cel wspinaczki wydawał się oddalać, po raz kolejny w życiu doświadczyła mobilizującej siły swojej mamy. Usłyszała wewnętrznie jej mocny i przekonywujący głos: „To tylko sto metrów. Dasz radę…”. I weszła.
Byliśmy ciekawi, co odczuwa się po zdobyciu szczytu ośmiotysięcznika. Dowiedzieliśmy się, że nie ma zbyt wiele czasu na zachwycanie się widokami. Na pewno jest uczucie szczęścia, satysfakcji, niektórzy mówią o uldze, że już wyżej iść nie muszą. Radość mąci świadomość tego, że trzeba zejść. I strach, że się nie zejdzie. – Bezkarnie mogę się cieszyć dopiero wtedy, gdy widzę bazę – z uśmiechem opowiadała pani Anna.
Na zakończenie spotkania, podejmując wątek bezpiecznego powrotu z wyprawy, ksiądz proboszcz Marian Bronikowski wręczył himalaistce siedem obrazków Matki Bożej Charłupskiej, życząc, aby Maryja była patronką szczęśliwych powrotów i towarzyszyła himalaistce podczas zdobywania kolejnych siedmiu szczytów Himalajów. Poprosiliśmy, aby pani Anna pamiętała o Charłupi podczas zdobywania K2 i ze zwycięskiej wyprawy przywiozła do sanktuarium kamień ze szczytu tej góry.