Synku... wspomnienie o księdzu seniorze
Ks. Marcin Zaworski
Fot.
Miłośnik przyrody, pszczelarz, wędkarz, myśliwy, człowiek lasu, gawędziarz, znawca sztuki i architektury, wychowawca wielu pokoleń parafian i kapłanów, człowiek kochający Boga i powierzonych sobie ludzi, wspaniały duszpasterz, cierpliwy spowiednik, a przede wszystkim kapłan oddany służbie Bożej - ks. kan. Kazimierz Piosik. 10 stycznia 2004 roku minęła druga rocznica jego odejścia...
Miłośnik przyrody, pszczelarz, wędkarz, myśliwy, człowiek lasu, gawędziarz, znawca sztuki i architektury, wychowawca wielu pokoleń parafian i kapłanów, człowiek kochający Boga i powierzonych sobie ludzi, wspaniały duszpasterz, cierpliwy spowiednik, a przede wszystkim kapłan oddany służbie Bożej - ks. kan. Kazimierz Piosik. 10 stycznia 2004 roku minęła druga rocznica jego odejścia do Boga.
Od najwcześniejszych, ministranckich lat w parafii Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Pyzdrach (obecnie archidiecezja gnieźnieńska) i ja, i moi koledzy darzyliśmy ks. kan. Kazimierza Piosika wielkim szacunkiem. Pamiętam, że natychmiast kończyliśmy rozmowy, gdy przed Eucharystią wchodził do zakrystii, pamiętam też, jak głośno, lecz życzliwie, zwracał uwagę tym, którzy opierali nogi na ławce, w miejscu przeznaczonym do klęczenia...
Ksiądz kan. Kazimierz Piosik był proboszczem mojej rodzinnej parafii od 1956 r. Wiedział o niej wszystko, znał wszystkich... Jak bardzo zżył się z ludźmi i miejscem, niech świadczy fakt, że gdy odszedł na przedwczesną emeryturę w 1982 r., nie opuścił Pyzdr, ale pozostał tu jako rezydent, służąc pomocą, jeśli tylko dopisywało mu zdrowie.
Urodzony w 1913 r., wyświęcony na kapłana 20 czerwca 1937 r., obchodził w Pyzdrach złoty jubileusz, 60-lecie i 65-lecie kapłaństwa. W 1997 r., w 60. rocznicę przyjęcia przez ks. Kazimierza Piosika święceń kapłańskich, byłem tuż po maturze i szukałem swego miejsca w świecie. W natłoku myśli pojawiła się i ta o wstąpieniu do seminarium. Zagłuszałem ją. Podczas jubileuszowej Eucharystii ks. Piosika, gdy wyraził wdzięczność swym rodzicom za dar życia, a wiernym i braciom kapłanom za obecność, serdeczność i modlitwę, zwrócił uwagę, że we włocławskim seminarium nie ma alumnów z parafii Pyzdry. (Zob. Z diecezji włocławskiej, 60 lat kapłaństwa, "Ład Boży" 18 [754] 1997, s. 7).
Po uroczystości podszedł do mnie jeden z kapłanów i zapytał: No i cóż... wybierasz się do seminarium? Widziałem, jak się zaczerwieniłeś, gdy ks. senior wspomniał, że nie ma ani jednego... Rzeczywiście, w diecezjalnym seminarium od dziesięciu lat nie było nikogo z "naszych". Ostatnim kapłanem z parafii Pyzdry, który ukończył WSD we Włocławku był ks. Marek Stefański (wyśw. 1987 r. ), było też powołanie zakonne o. Krzysztofa Stawickiego CMF (wyśw. 1993 r.).
Nic nie odpowiedziałem pytającemu księdzu. W głowie miałem natłok myśli. Nastał czas na podjęcie życiowej decyzji po chwilowym załamaniu: nie dostałem się na wcześniej wybrany kierunek studiów. Zatem szukanie nowych studiów i... coraz częstsze myśli o wstąpieniu do WSD. Wierzę, że Bóg ma swoich ludzi na ziemi, którzy wskazują drogę. Ostateczną decyzję podjąłem po telefonicznej rozmowie z kolegą z liceum, który złożył dokumenty do seminarium. Poszedłem na rozmowę do swojego proboszcza, ks. Jana Andrzejczaka. Chyba nie był zdziwiony. Jak wiele innych osób przypuszczał, że wcześniej czy później wstąpię do seminarium.
Życzliwy ksiądz proboszcz zawiózł mnie do Włocławka, abym złożył w seminarium wymagane dokumenty. Na seminaryjnym dziedzińcu spotkaliśmy ks. Antoniego Ponińskiego. Ksiądz Andrzejczak wyjaśnił mu cel naszej wizyty w seminarium. Na zakończenie rozmowy padły słowa, które zapamiętałem: "W takim razie trzeba zrobić uzupełnienie do wypowiedzi ks. Piosika o braku alumnów z parafii Pyzdry".
Gdy jako alumn odwiedzałem rodzinny dom, zachodziłem zawsze do ks. Piosika. Witał mnie życzliwie i zaczynał od pytania: "Synku, jak ci tam idzie?" Zawsze żywo zainteresowany sytuacją w WSD, wspominał barwnie swoje kleryckie, przedwojenne lata. Nie zdawałem sobie nawet wtedy sprawy, że przebywam z "żywą historią".
Chciał przed śmiercią przyjechać do Włocławka, odwiedzić seminarium. Niestety, wyjazd uniemożliwiała postępująca choroba. Gdy się z nim spotkałem po obłóczynach, tłumaczył mi: "Wiesz, jak to jest... za stary jestem na takie uroczystości, chciałem jechać, ale..." Po chwili dodał: "Synku, twoich święceń już pewnie nie dożyję"... Stawał się coraz słabszy, ale nie tracił ducha. Po święceniach diakonatu usłyszałem: "Ale twojego kapłaństwa nie doczekam".
Siódmego lutego 1987 r., podczas pogrzebu proboszcza parafii Pyzdry, swego następcy ks. Dominika Bengiera, ks. senior Kazimierz Piosik miał powiedzieć: "To ja powinienem tu leżeć, ja, stary, nie on: młody, gotowy do pracy". Przeżył jeszcze jednego swojego następcę, ks. Stanisława Dąbrowskiego, zmarłego w 1991 roku. Sam odszedł do Boga 10 stycznia 2003 roku.
Pozostawił zasmuconych wiernych, którym nadal brakuje jego donośnego głosu, opowieści o czasach dawno minionych, jego uwag o pogodzie... Mam nadzieję, że na zawsze pozostanie w sercach ludzkich, że starsi wierni przekazywać będą młodszym jak najlepsze, najserdeczniejsze o nim wspomnienia.
I jeszcze jedno: Marek Stefański był diakonem włocławskiego WSD w roku śmierci ks. Dominika Bengiera. Ja natomiast byłem diakonem w roku odejścia do Pana ks. Kazimierza Piosika. Przedziwna wymiana pokoleniowa. Czy to zbieg okoliczności, czy wspaniała reżyseria samego Boga?