Bezpieka w ludowych demokracjach
Mateusz Wyrwich
Fot.
Blisko czterdzieści referatów, kilkanaście spotkań panelowych i tyleż filmów dokumentalnych - to program minionej, czerwcowej, Międzynarodowej Konferencji Naukowej zatytułowanej "Komunistyczny aparat bezpieczeństwa w Europie Środkowo-Wschodniej 1944/45-1989".
Trzydniowa konferencja, znakomicie zorganizowana przez Instytut Pamięci Narodowej, zgromadziła w Warszawie ponad stu historyków...
Blisko czterdzieści referatów, kilkanaście spotkań panelowych i tyleż filmów dokumentalnych - to program minionej, czerwcowej, Międzynarodowej Konferencji Naukowej zatytułowanej "Komunistyczny aparat bezpieczeństwa w Europie Środkowo-Wschodniej 1944/45-1989".
Trzydniowa konferencja, znakomicie zorganizowana przez Instytut Pamięci Narodowej, zgromadziła w Warszawie ponad stu historyków oraz politologów z osiemnastu krajów świata, a także ponad dwustu z Polski, w tym tak wybitnych badaczy problemu, jak m.in.: Antoni Dudek, Jerzy Eisler, Andrzej Friszke, Paweł Machcewicz, Andrzej Paczkowski, Krzysztof Persak. Przybyli też świadkowie historii. Wykłady, dyskusje panelowe były pierwszym tak niezwykłym wydarzeniem w piętnastoleciu niepodległej Polski - ucztą dla ludzi interesujących się najnowszą historią. Po raz pierwszy bowiem na takim spotkaniu naukowcy z podbitych niegdyś przez Sowiety krajów mogli porównywać funkcjonowanie totalitarnego reżimu w ich krajach. Mówić o jego specyfice i "subtelnościach" likwidowania podmiotowości obywatela. Prezentować swoje dokonania w demaskowaniu leninowsko-stalinowskiego totalitaryzmu. Począwszy od lat tuż powojennych, aż po koniec osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
Konferencja odbywała się w symbolicznym dla komunizmu miejscu stolicy: Pałacu Kultury i Nauki - pamiątce zniewolenia, z którą jak dotąd żadna nowa władza nie chciała czy nie potrafiła się rozstać. I nie do końca wytarty napis na frontonie budynku każe nadal pamiętać, że to szkaradztwo architektoniczne opatrzone jest imieniem Stalina.
Współorganizatorami konferencji były podobne do polskiego instytuty z Czech, Niemiec i Słowacji, a przedstawiona tematyka, nawet w tak krótkich z konieczności referatach, znakomicie opisywała powojenną historię państw podbitych przez sowiecki totalitaryzm. Ponadto konferencji towarzyszyły trzy wystawy o czechosłowackim, niemieckim i polskim aparacie bezpieczeństwa.
- Kraje, które przezwyciężyły dyktaturę, nie mogą zamykać oczu na przeszłość. Naszym wspólnym interesem jest to, aby historia totalitarnego panowania nie była traktowana jako obca. Tym bardziej, że nie jest nieaktualna. Ona i dziś się dzieje, ale w innych krajach. I badania nad dyktaturą są dla nas wyzwaniem - mówiła podczas otwarcia konferencji jedna z jej współorganizatorek, Marianne Brithler, pełnomocnik Rządu Federalnego ds. Dokumentów Służby Bezpieczeństwa b. NRD, czyli tak zwanego Instytutu Gaucka.
Naziści w służbie komunistów
Z kilkudziesięciu referatów wyłonił się obraz koszmarnego ustroju i jego funkcjonariuszy, którzy za cenę zbrodni, dokonywanej na własnych narodach, realizowali imperialne interesy Sowietów za sowite apanaże i stanowiska czy za pozłacane kawałki blaszek zwane medalami. Terroryzując przeciwników "ludowej władzy" lub ich mordując, wcale nierzadko przy wykorzystaniu byłych zbrodniarzy niemieckich okresu II wojny. I tak np. enerdowscy funkcjonariusze partyjni i służby bezpieczeństwa byli na ogół powiązani z NKWD już przed II wojną. Rosjanom nie przeszkadzało to że wielu z nich podczas wojny było w SS, gestapo czy innych służbach nazistowskich. Jeśli już skazywali takich na więzienia bądź karę śmierci, to nie dlatego że popełniali zbrodnie w czasie wojny, ale dlatego że wydali im się nie dość oddani ZSRS. Takie przykłady podawał Andreas Higler z Uniwersytetu w Hamburgu.
O podobnym zjawisku mówił też Jifi Plachy z Czech. Podkreślał, jak często czechosłowackie służby sięgały po byłych hitlerowców i konfidentów z czasów II wojny. Do pracy w StB i straży granicznej, również w wywiadzie. Wśród nich ponad dwudziestu podczas wojny było funkcjonariuszami bardzo wysokiej rangi. - Koszmarnym przypadkiem był Rosto odpowiedzialny za zbrodnie w Lidzie - mówił Jifi Plachy. - Skazany na karę śmierci w 1946 roku, został w jakiś czas później zwolniony. Od 1955 roku przebywał w zachodnich Niemczech i współpracował z czeskim wywiadem, a w tym czasie CSRS oskarżała inne państwa o zatrudnianie nazistów.
Co można, a czego jeszcze nie
W czasie konferencji naukowcy przedstawili m.in. możliwości i stan badań w poszczególnych krajach byłego obozu sowieckiego. Okazało się, że badacze w krajach postkomunistycznych mają jedno wspólne doświadczenie - niekompletne akta. Ci, którzy mieli istnieć aż po koniec świata, u schyłku lat osiemdziesiątych rozpoczęli niszczenie dokumentów potwierdzających ich zbrodnie.
W pewnym dyskomforcie badawczym stawiały też naukowców nowe władze państw, które dopiero co odzyskały wolność. Poza władzami zjednoczonych Niemiec wszystkie pozostałe odmawiały naukowcom dostępu do całości ocalałych archiwów służb specjalnych. W efekcie pracownicy naukowi krajów byłego "obozu" zajmowali się przede wszystkim historią lat pięćdziesiątych, zostawiając na niewiadome "później" lata następne.
Podczas dyskusji podkreślano również, że w niemal wszystkich krajach najbardziej inkryminowani są dziś współpracownicy Służby Bezpieczeństwa, a nie funkcjonariusze partyjni i bezpieki. Być może dlatego wystąpił pewien znamienny paradoks, jaki miał miejsce na Słowacji. Tam bowiem opinii publicznej nie wyjaśniono społecznej roli i metody pracy organów bezpieczeństwa. Kiedy więc opublikowano listę współpracowników StB, społeczeństwo uznało, że to oni stanowili największe zło, a nie rozkazodawcy z Komunistycznej Partii Czechosłowacji czy funkcjonariusze służb. Z kolei, kiedy Słowacy wreszcie zorientowali się, kim i czym było StB, zaczęli się zastanawiać, czy tak amoralna instytucja mogła być źródłem prawdziwych informacji.
Andrzej Friszke zwrócił uwagę, że wprawdzie w Polsce wiedza na temat funkcjonowania aparatu represji jest wśród społeczeństwa i historyków duża, to jednak jest niewielka o współpracownikach. Przyznał, że badacze przeglądali na ogół kilkanaście czy kilkadziesiąt teczek. Jednak, jak zaznaczył, nie daje to możliwości opisania szerokich kategorii ludzi i motywacji, dla których podjęli się współpracy ze służbami. Jego zdaniem dotychczasowa kwerenda w archiwach pozwala natomiast poznać drogę ludzkich słabości: krętactwa i hańby. Ale archiwa pokazują tyleż samo ludzkiej wielkości i heroizmu. Widać, jak jedni budowali swoje kariery na krzywdzie innych, a inni poświęcali je dla czyjegoś dobra. I w ten sposób można przez wroga opisywać ich szlachetne czyny.
Podczas dyskusji, charakteryzując współpracowników, wyłoniono wśród nich kilka grup, tych TW, którzy na ogół nie przyznawali się do winy i całkowicie zaprzeczali, by mieli kiedykolwiek do czynienia ze służbami bezpieczeństwa. Inną grupę współpracowników stanowią ci, którzy najczęściej zapewniali, że "ktoś ich w to w wrobił". Kolejni podkreślali, że "coś tam mówili, ale nie wiedzieli, że mają do czynienia z funkcjonariuszem". Najczęściej wszyscy zapewniali, że "niczego nie podpisywali" oraz "nikomu nie szkodzili".
Bywały też przypadki, choć rzadkie, przyznawania się do współpracy. Mówił o tym Ehrhart Neubert z Instytutu Gaucka. - Jednym z nich był pewien teolog, którzy przyznał się do współpracy przed komisją badającą ewentualną współpracę z enerdowską służbą bezpieczeństwa. I choć jego wina nie była tak wielka, natychmiast został zwolniony z pracy na uczelni. Na wyraźne żądanie przewodniczącego komisji. Kilka lat później okazało się, że ów przewodniczący był głęboko zakonspirowanym współpracownikiem STASI.