Kolejne Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej potwierdziły dominującą rolę tej gry we współczesnym świecie. Oglądanie gry w piłkę gromadzi niezmiennie przed telewizorami wielomiliardową widownię na całym świecie i jest największym współczesnym wydarzeniem medialnym. Ten silny rytuał, który ukrywa się za fasadą gry w piłkę, przetrwał jako jeden z nielicznych wielkie przemiany społeczne, które osłabiły rolę religii czy instytucji rodziny. Przetrwał, gdyż skrywa w sobie niezwykle silną potrzebę agresji.
Piłka nożna to dzisiaj prawdziwie globalny sport. 28,8 miliardów ludzi, którzy oglądali ostatnie Mistrzostwa Świata w Korei i Japonii w 2002 r., to niespotykana widownia. W przeliczeniu na liczbę mieszkańców Ziemi można stwierdzić, iż średnio każdy z nas oglądał mecze przynajmniej cztery razy. Według danych FIFA z 2000 r., na całym świecie gra w piłkę około 242 milionów osób, co odpowiada 4,1 proc. światowego społeczeństwa. Sama FIFA liczy zaś 204 związki piłkarskie i powierzchniowo obejmuje obszar większy niż teren zajmowany przez kraje należące do ONZ.
Jak kot za walerianą
Kiedy dochodzi do wielkiego wydarzenia medialnego, jakim są Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej rozmowy w domach, pracy czy szkole krążą tylko wokół tego tematu, tworząc wspólny świat przeżyć, który ludzie odbierają niemal w sensie religijnym - jako udział w celebracji wielkiego święta. W schemacie tej popularnej gry widać dominujące wartości i społeczne napięcia demokratycznych i kapitalistycznych społeczeństw zachodnich: w meczu odbija się zarówno indywidualizm, jak i duch zespołowy, oryginalność i konformizm, spontaniczność i żelazna dyscyplina taktyczna. Mecz ukazuje, że człowiek swoje miejsce i status w społeczeństwie osiąga nie przez narodzenie, ale przez inicjatywę i wysiłek. Popularność sportu leży więc w łatwości wcielania ideałów społeczeństwa demokratycznego. Wielkie wydarzenia sportowe, głównie piłkarskie, spełniają w społeczeństwie rolę podobną do tej, jaką pełnią święta narodowe i wydarzenia polityczne. Są one rytualnym zobrazowaniem obowiązujących w społeczeństwie wartości.
Siła oddziaływania meczu piłkarskiego nie da się prawie z niczym porównać. Ulegają jej z równą siłą zwykli kibice, jak i intelektualiści i artyści. Oddajmy na chwilę głos jednemu z nich: "Niech tylko na boisko wybiegnie Legia, żeby pograć z AC Milan, niech z szatni wyskoczy Górnik, żeby powalczyć z Dynamem Kijów, już mi w gardle staje serce, już puls rozsadza skronie, już straszna oćma spada na mój biedny mózg. I pędzę jak kot za walerianą w straszną otchłań rozkoszy narkotycznej, i lecę głową w dół w cudowną przepaść zapomnienia". Tak swoje emocje piłkarskie opisuje mistrz prozy polskiej Tadeusz Konwicki, który wielokrotnie na stronach swej powieści-dziennika "Kalendarz i klepsydra" daje wyraz swej miłości do piłki.
Piłkarski trening Juliusza Cezara
Próby wytłumaczenia niezwykłej popularności tej gry podejmują też naukowcy. Niedawno ukazała się dwutomowa praca zbiorowa "Agresja w piłce nożnej", w której psychologowie sportu, biolodzy i historycy zastanawiają się nad źródłami fascynacji tą grą. Podkreślają oni zgodnie, że jest to głównie sport męski, i choć istnieje piłka kobieca, to nie odgrywa ona żadnej istotnej roli w tej dyscyplinie. W piłce dominują bowiem typowo męskie cechy zachowania: walka, dominacja, agresja. Potwierdzają to historyczne świadectwa, które wiążą grę w piłkę z wyszkoleniem wojskowym.
Pierwsze zaczątki gry w piłkę (oczywiście różną od nowoczesnej) związane są z Chinami, gdzie w latach 256-206 p.n.e. ukształtowała się gra o nazwie "tsu chu" (cuju). Była ona częścią fizycznego przygotowania żołnierzy z dynastii Tsin (255-206). W grę grano powszechnie za czasów dynastii Han (206 p.n.e. - 220 n.e.) Nazwę gry tłumaczy się następująco: "tsu" oznacza "kopnij piłkę stopą", a "chu" oznacza "wypchana piłka ze skóry". Gra była niezwykle trudna, a gol wpadał po umieszczeniu piłki w siatce rozmieszczonej między bambusowymi słupkami. W grę grano często podczas urodzin cesarza. Wielkim jej admiratorem był cesarz Wudi (156-87 p.n.e.), który po podbiciu Azji Centralnej urządził na dworze mecz najlepszych graczy w "tsu chu".
Japońską odmianą tej gry była "kemari", której początki sięgają ok. 50 r. n.e. Piłka o średnicy około 20 cm zrobiona była z jeleniej skóry i wypełniona była trocinami. Gra była niezwykle popularna między wiekiem X a XVI. Niektórzy przypuszczają nawet, iż Marco Polo podczas podróży do Japonii obserwował grę i sprowadził ją do Europy. Nie jest to prawdą, gdyż gra w piłkę istniała już od dawna w kręgu kultury europejskiej. W piłkę grali już starożytni Grecy i Rzymianie. Za czasów Juliusza Cezara gra w piłkę podobna do dzisiejszego rugby była elementem treningu wojskowego. Wraz z armią rzymską podbijającą kolejne ziemie gra w piłkę również rozszerzała swój zasięg.
Zniszczyć Niemców
Zdaniem socjologa Norberta Eliasa, który położył kamień węgielny pod badania nad rolą piłki nożnej w społeczeństwie, jest ona formą udomowionej agresji. W 1939 r. w swej pracy "Proces cywilizacji" Elias stwierdził, że mechanizmy związane z pragnieniem agresji, w tym zabijania innych ludzi poprzez proces cywilizowania (rozwoju kultury) zostały w różny sposób skanalizowane i opanowane. Nie znikły jednak całkowicie z ludzkiej historii. Nadal wywierają wielkie piętno na ludzkim zachowaniu. Społeczeństwo potrafiło wytworzyć jednak pewne ramy, w których ta agresja może zostać rozładowana - twierdził Elias. Do tego właśnie służy sport, a przede wszystkim piłka nożna.
Jak kruchy jest to jednak mechanizm pokazują różnego rodzaju mecze (a raczej wojny), które uważane są za klasyki w piłce, jak choćby mecze Niemcy - Holandia. Sięgnijmy do ich historii. W finale Mistrzostw Świata w 1974 r. Holendrzy przegrali z Niemcami 2:1. W Holandii wywołało to prawdziwy stan klęski, porażki, a wręcz głębokiej traumy narodowej. Holenderski historyk Auke Kok w swej pracy "1974 - byliśmy najlepsi" zauważa, że Holendrzy przegrali, gdyż mieli złą motywację. Nie chcieli bowiem tylko wygrać i zdobyć tytułu, ale głównie chcieli powetować sobie napaść Niemiec hitlerowskich na ich kraj podczas II wojny światowej. Po bramce dającej zwycięstwo próbowali więc przede wszystkim upokorzyć Niemców w ich własnym kraju - dlatego przegrali zdaniem Koka. Dlatego też kac moralny był w Holandii tak wielki i tak powszechny.
"Nareszcie zemsta" - tak jedna z największych holenderskich gazet zatytułowała swoją czołówkę, kiedy Holandia pokonała Niemcy w Mistrzostwach Europy w 1998 r. "Nie byliśmy po prostu szczęśliwi. Chcieliśmy zniszczyć Niemców" pisała dalej gazeta. Lepszego potwierdzenia dla teorii Eliasa nie można chyba znaleźć.
Wystraszyć na śmierć
Naukowcy podkreślają, że nie hamowana agresja wobec rywala może rozwinąć się szczególnie w rywalizacji lokalnych drużyn. Im bowiem większe będzie przestraszenie przeciwnika, tym większa szansa na zwycięstwo. Wyraźny tego dowód podaje Gunnar Gerisch we wspomnianym dziele "Agresja w piłce nożnej". Otóż w latach osiemdziesiątych angielski Liverpool wygrał aż 52 razy z rzędu u siebie. Gerisch, który jest psychologiem sportu, tłumaczy zwycięską passę drużyny tym, że jej przeciwnicy już przy wejściu na stadion Anfield Road byli całkowicie wystraszeni. "This is Anfield" - taki imponujących rozmiarów napis witał zawodników drużyny przeciwnej, gdy wychodzili ze swojej szatni. Dalej rywale przechodzili obok gablot, gdzie zgromadzone były największe klubowe trofea Liverpoolu. Był to jawny symbol siły. Wreszcie rywale przechodzili wąskim przejściem obok trybun, gdzie fani Liverpoolu witali ich wrogimi okrzykami i gwizdami. Wychodząc na płytę boiska, rywale Liverpoolu mieli już za sobą szereg subtelnych, bardziej lub mniej, aktów agresji, z którymi musieli sobie jakoś poradzić, by nie dać się ponieść strachowi. Liverpool miał więc wielką przewagę, zanim jeszcze rozległ się pierwszy gwizdek.
Polskiej drużyny nie było w Portugalii, nie było jej zresztą jeszcze na żadnych Mistrzostwach Europy. Musimy się więc wspierać i pokrzepiać oglądaniem naszych dawnych zwycięskich spotkań i czekać wraz z Tadeuszem Konwickim na kolejny wielki sukces, który zaspokoi nasze poczucie dumy narodowej i zapewni nam godne miejsce wśród innych narodów. Tak jak to już kiedyś było, jak relacjonuje mistrzowsko Konwicki: "Z różnych względów ignoruję wydarzenia ogólniejsze, nie wspominając o nich ani słowa. Ale nie mogę przemilczeć X Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej, które zakończyły się niebywałym sukcesem drużyny polskiej, sukcesem stawiającym nas w rzędzie w światowych übermenschów. Takiego zwycięstwa nie odnieśli Polacy od wieków. Takiej reklamy nie zrobili sobie od czasów Kopernika".