Logo Przewdonik Katolicki

Kapłańska dola

Ks. Karol Tomecki
Fot.

Dopóki nie było kołchozów, były jeszcze konie, które można było zaprząc i pojechać do kościoła. Później białoruskie drogi zaplanowane dla czołgów stały się całkiem znośne, ale teraz już mało co po nich jeździ. Jakiś czas temu przetoczyła się przez media w Polsce dyskusja o przyszłości parafii. Naszpikowane etatami parafie zaczynają bowiem odczuwać niekiedy wolne moce...

Dopóki nie było kołchozów, były jeszcze konie, które można było zaprząc i pojechać do kościoła. Później białoruskie drogi zaplanowane dla czołgów stały się całkiem znośne, ale teraz już mało co po nich jeździ.


Jakiś czas temu przetoczyła się przez media w Polsce dyskusja o przyszłości parafii. Naszpikowane etatami parafie zaczynają bowiem odczuwać niekiedy wolne moce przerobowe - a przestoje powodują znane w dzisiejszej codzienności straty ekonomiczne... Nie wszędzie ludzie chcą uczęszczać do swoich kościołów parafialnych, pojawiają się nieformalne na razie rankingi niedzielnych Mszy św. i parafialnych kościołów. Nie zawsze kryterium jest, jak krótka czy jak piękna bywa liturgia, na jaki temat są kazania i ogłoszenia, gdzie jest ciepło, a gdzie zimno. Bo ostatecznie najważniejszy jest człowiek, czyli - jaką osobowością jest proboszcz czy wikary. Nawet ogrzewanie jest kwestią bardziej psychologiczną. Coś o tym wiem, odprawiając czasem Mszę przy temperaturze, w której zamarza w kielichu wino.
Pozostaje jednak jeszcze czynnik bardziej obiektywny - liturgia sama w sobie. Nazywać ją po prostu bardziej postępową czy bardziej tradycyjną byłoby dużym uproszczeniem. To właśnie sprowadza liturgię wyłącznie do osobowości kapłana. Po ostatnich wypowiedziach Kard. Ratzingera doszło już jednak do pewnych polaryzacji. Pojawiają się na Zachodzie parafie - personalne bractwa św. Piotra, ustanawiane przez miejscowych biskupów (Salzburg, Stuttgart). Okazuje się bowiem, że pomysł sprawowania w jednym kościele liturgii "posoborowej" i "trydenckiej" jest chybiony. Nie chodzi jedynie o odprawienie nabożeństwa o określonej godzinie. Nie chodzi też jednak o administrację. Wspólnoty monastyczne i skupiający się wokół nich świeccy stanowią takie quasi-parafie od pewnego czasu. Odległość nie stanowi problemu, a jedna z najważniejszych spraw przy kościele to duży parking.

Tak było


Przypomina mi się pewien staruszek. Właściwie to nie widziałem go nigdy, a on bardzo cieszył się na spotkanie ze mną. Ostatni raz do spowiedzi i Komunii św. przystąpił czterdzieści lat wcześniej. Później nie miał takiej okazji. Ksiądz przyjeżdżający kilka razy w roku potajemnie z odległego o 500 kilometrów Wilna nie mógł odwiedzić ani zebrać wszystkich, tym bardziej z oddalonych jeszcze o następne kilkadziesiąt kilometrów wiosek.
Do tej wioski dotarłem w Wielkim Tygodniu, lecz tylko z konieczności - przejazdem. Nie było czasu czekać, aż wszyscy się zbiorą - trzeba było jechać dalej. Umówiłem się na Wielkanocny Poniedziałek. Z tego właśnie tak bardzo cieszył się ów staruszek. Nie doczekał się jednak. Zmarł w Wielki Piątek.
I jeszcze jedna dziewczyna. To było zupełnie niedawno. Po skończonej Mszy św. w parafialnym kościele wpada do kościoła kilkunastoletnia dziewczyna i w łamanym języku polskim spytała, kiedy będzie Msza święta. - Już była. - Tylko jedna...?
Zaraz trzeba będzie się zbierać i jechać dalej, na następną Mszę. Ale to zupełnie w drugą stronę, niż ta, z której ona przybyła. Wyruszyła wczesnym rankiem w niedzielę i właśnie dotarła... Osiemdziesiąt kilometrów.
Klękamy przed tabernakulum, Ojcze nasz i Komunia święta. Na tyle starcza czasu. Prezent przed Nowym Rokiem - werbistowski kalendarzyk z czytaniami. - Zawsze chciałam taki mieć - niemal płacze. - Tyle szczęścia w jeden dzień - rozpromienia się. Odwiozę ją i zajrzę, jak mieszka w swoim internacie, o którym mówi, że nie wiadomo, dlaczego była przekonana, że jej tam przebywanie jest jakimś powołaniem. Jeszcze trzy koleżanki - katoliczki. Może powstanie jakiś mały krąg?

A jednak nadzieja


Marzenia, których nigdy bym się już nie spodziewał i cudowna rzeczywistość. Ci, którzy zachowali wiarę - starsi nie są już w stanie przyjechać dwudziestu kilometrów do kościoła. Dopóki nie było kołchozów, były jeszcze konie, które można było zaprząc i pojechać do kościoła. Później białoruskie drogi zaplanowane dla czołgów stały się całkiem znośne, ale teraz już mało co po nich jeździ. Ci, którzy zachowali wiarę, już więc nie przyjadą. To za nimi trzeba jeździć po wioskach. To było dla mnie oczywiste. Nie spodziewałem się jednak, że w niedzielny dzień, na Chrystusa Króla, przyjedzie młoda dziewczyna i łamanym polskim z nadzieją zapyta: "o której następna Msza?".

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki