Logo Przewdonik Katolicki

Biało-czerwone wyspy ,czyli RAPORT z Irlandii

Maciej Syka
Fot.

O polskich imigrantach, pracujących i żyjących w Irlandii, z księdzem Stevenem Cumminsem w Carrigtwohill rozmawia Maciej Syka Jak obecnie przedstawia się sytuacja Polonii w południowej Irlandii? - Przebywa tutaj 70 tys. Polaków. Liczba ta jednak ciągle wzrasta. Większość waszych imigrantów to wykwalifikowani i doceniani przez Irlandczyków pracownicy. Jednakże niektórzy z was...

O polskich imigrantach, pracujących i żyjących w Irlandii,
z księdzem Stevenem Cumminsem w Carrigtwohill
rozmawia Maciej Syka



Jak obecnie przedstawia się sytuacja Polonii w południowej Irlandii?

- Przebywa tutaj 70 tys. Polaków. Liczba ta jednak ciągle wzrasta. Większość waszych imigrantów to wykwalifikowani i doceniani przez Irlandczyków pracownicy. Jednakże niektórzy z was przyjeżdżają tutaj w ogóle nieprzygotowani. Nie mają żadnego zabezpieczenia finansowego potrzebnego na start, pracy, nie znają języka angielskiego. Jeżeli ktoś myśli o przyjeździe do Irlandii, ważne jest, by kogoś tutaj już znał, a także, by miał pieniądze na przeżycie, na początek.
To, co niezwykle doskwiera Polonii tutaj, w Cork, to brak polskiego księdza. Polacy żyjący i pracujący za granicami ojczyzny potrzebują swojego duszpasterza, tak jak mówi o tym dokument "Erga Migrantes Caritas Christi". Zgodnie z tym dokumentem, wydanym przez Watykan, biskupi powinni wysyłać księży do imigrantów na całym świecie. Tak jak my to robimy w Irlandii; mamy mało powołań, ale często, mimo trudnej sytuacji, wysyłamy kapłanów na cały świat... Bardzo potrzebny jest tutaj polski ksiądz. Na prawie 100 tys. Polaków w całej Irlandii jest tylko dwóch polskich księży. Tak absolutnie nie może być.
Staram się w jakiś sposób wypełniać tę pustkę, brak kontaktu z polskim kapłanem. Odprawiam Msze św. w połowie po angielsku, a w połowie po polsku, ale nie mogę wiernych wyspowiadać. A Polacy często pragną przystępować do sakramentu pokuty, potrzebują pojednania z Bogiem. Obecni tutaj dwaj polscy księża, Andrzej i Maciej, pracujący w Dublinie, w stolicy Irlandii, są po prostu przepracowani.
Wiara Polaków jest tutaj bardzo silna. Wnoszą oni jako społeczność bardzo dużo w życie irlandzkiego Kościoła. Jednak powtarzam, jest im ciężko, ponieważ nie mają swojego duszpasterza, nie mają się po prostu do kogo zwrócić. Dlatego też biskupi irlandzcy czekają na polskich kapłanów, gdyż całe duszpasterstwo opiera się teraz na świeckich, takich jak m.in. poznanianka Ola. Czyta Ewangelię, a także… mówi kazania w zazwyczaj szczelnie wypełnionym kościele na Patrick Street. Świeccy są tutaj zaangażowani w liturgię całym sercem. Jako kapłan irlandzki staram się zrozumieć was, Polaków, waszą mentalność. Staram się jak mogę, ale moja osoba nigdy nie zastąpi polskiego księdza. Posługa kapłana z Kraju nad Wisłą jest po prostu niezbędna.

Jak Ksiądz myśli, dlaczego Polacy przybywają do Irlandii?
- Odpowiedź jest jedna: z powodów ekonomicznych. Przyjeżdżacie tutaj teraz "za pracą", tak jak my dwadzieścia lat temu uciekaliśmy do Wielkiej Brytanii czy USA.

Jeszcze parę lat temu prowadził Ksiądz wykłady w seminarium duchownym. Dziś jest Ksiądz kapelanem imigrantów, w większości Polaków. Jak wyglądały początki tej pracy?
- Z Polakami tak na dobrą sprawę rozpocząłem pracę dopiero niedawno. Jakiś rok temu, kiedy wychodziłem z kościoła, spotkałem Rafała - polskiego robotnika. Poprosił mnie wtedy o spowiedź. Ta spowiedź była pretekstem do dialogu. Wcześniej, krótko, bo dwa miesiące, był tutaj wasz polski duchowny - ksiądz Wacław. Jednakże przebywał on tu tylko na kursie nauki języka angielskiego. Wtedy to w dwójkę razem pomagaliśmy tym, którzy przyjeżdżali do Irlandii.
Jednak dopiero 14 lipca 2005 roku biskupi - w tym i mój biskup John Magee - oficjalnie zdecydowali, że będę odpowiedzialny w mojej diecezji Cloyne właśnie za imigrantów. Teraz tworzymy tutaj Polskie Centrum Cork. Jest to wymóg czasu, gdyż liczba imigrantów w ciągu kilku ostatnich lat w naszym kraju niesamowicie wzrosła i nadal rośnie. Wasz rynek pracy różni się od naszego bardzo mocno. Polacy mówią mi, że w swoim kraju miesięcznie zarabiają między 150 a 200 euro (600-800 zł). Tutaj, by otrzymać taką samą sumę, muszą pracować tydzień. Jednak pieniądze to nie wszystko, gdyż wielu z nich potrzebuje polskości - polskiego Kościoła, polskiego Domu Kultury. Stąd właśnie decyzja biskupów o powołaniu diecezjalnych duszpasterzy do spraw imigrantów. My jesteśmy po to, by pomóc nowo przybyłym do naszego kraju.

Pracował Ksiądz także na kontynencie afrykańskim. Czy tamtejsze doświadczenia są w jakiś sposób pomocne?
- Tak, bycie imigrantem w Afryce, misjonarzem w obcym kraju, pomaga mi teraz zrozumieć was, "wcielić się" w rolę Polaków pracujących w Irlandii. Sytuacje, które was spotykają, przypominają mi moje życie z lat 1998-2002. Wtedy pracowałem w Afryce. Na początku przebywałem w South Africa, w diecezji Witbank. Działałem tam jako wolontariusz "Fidei Donum Triest". Pracowałem z ludźmi z plemienia Sotho sutu. Nie było tam dróg, elektryczności, sanitariatów. Nie było też oczywiście najważniejszego, czyli kościoła. Katolików było bardzo niewielu, a pierwszy katolicki ksiądz przyjechał z Niemiec w 1956 roku. W czasie, gdy tam pracowałem, diecezja miała sześciu native afrykańskich księży i 36 misjonarzy, wliczając braci i siostry. Moim głównym zajęciem było organizowanie pomocy w 26 wioskach. Żyło tam bardzo wielu młodych ludzi. Potrzebowali katechezy, chrztu, a wielu umierało na Aids, a tylko raz w miesiącu można było odprawić Mszę św. w każdej z wiosek.
Co mają wspólnego Afrykańczycy z Polakami przybywającymi do Irlandii? Nasuwa mi się jedno skojarzenie: kiedy Msza św. była raz w miesiącu i ludzie przez następne trzy tygodnie nie mogli w niej w pełni uczestniczyć, to przygotowywali liturgię sami, bez księdza, jako świeccy. Wkładali w to całe swoje serce i siły, tak samo jak wy, Polacy, nie mając polskiego księdza, jako świeccy wkładacie w Eucharystię tak wiele zaangażowania.

Miał Ksiądz niesamowite szczęście spotkać największych ludzi Kościoła naszych czasów. Poznał Ksiądz Jana Pawła II, a także Matkę Teresę z Kalkuty i brata Rogera z Taizé…
- Jan Paweł II był jednym z nielicznych ludzi, którzy się nie lękali… Miał bezcenny dar odkrywania w drugim piękna, piękna życia twojego i mojego - każdego z nas. Mówił o tym w swoich listach i encyklikach społecznych "Solitudo Societes". Jan Paweł II był dla mnie kimś, kto otworzył mi oczy. On naprawdę wierzył w Boga. Miałem wielkie szczęście, bo mogłem z nim wiele razy rozmawiać. Zawsze czułem, jak gdyby przyjmował mnie pierwszy raz. On każdego traktował wyjątkowo i dla każdego starał się mieć czas.
Matka Teresa była radykalna w miłości do Chrystusa. Pamiętam np., że kiedy raz lecieliśmy samolotem razem do Rzymu, to ona modliła się wtedy całą drogę. Później spotykałem się i pracowałem z nią podczas moich studiów - właśnie w Rzymie. Kiedyś razem w Rzymie na San Gregario pakowaliśmy rzeczy dla ubogich. Mnóstwo ubogich ludzi stało przed wejściem do naszego budynku. Była godz. 8 rano, a ich było naprawdę wielu, gdyż czekali na nasze paczki z odzieżą, żywnością. Nagle Matka Teresa przerwała całe to pakowanie. Wszyscy byli mocno zdziwieni i zaskoczeni. A ona odpowiedziała: "Teraz będzie modlitwa. Oni poczekają, gdyż oni będą tutaj zawsze przychodzić". Po prostu Matka Teresa wiedziała, co jest priorytetem…
No i brat Roger z Taizé. Jego twarz mówiła wszystko. Urzekający w prostocie, ale przede wszystkim dostępny dla ludzi. Mało mówił, używał prostego języka. Spotykałem go wiele razy. Kiedyś widziałem jego i Matkę Teresą razem spacerujących. Było to właśnie w Taizé. Nigdy nie zapomnę tego widoku.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki