Logo Przewdonik Katolicki

Polska sprawa Dreyfussa

Jerzy Marek Nowakowski
Fot.

Tylko głos opinii publicznej może zmusić ludzi wyznających ideologię "grup trzymających władzę" i pomysł uwłaszczania się na majątku publicznym do odejścia. Jest tak, jak się Państwu zdaje. Tyle można powiedzieć po kolejnej serii zeznań przed Sejmową Komisją Śledczą. Adam Michnik, odzyskawszy część pamięci, pogrążył oto sporą część rządzącej elity, czyli - by użyć...

Tylko głos opinii publicznej może zmusić ludzi wyznających ideologię "grup trzymających władzę" i pomysł uwłaszczania się na majątku publicznym do odejścia.


Jest tak, jak się Państwu zdaje. Tyle można powiedzieć po kolejnej serii zeznań przed Sejmową Komisją Śledczą. Adam Michnik, odzyskawszy część pamięci, pogrążył oto sporą część rządzącej elity, czyli - by użyć określenia niezwykle popularnego - "grupy trzymającej władzę". Zeznania redaktora "Gazety Wyborczej" zostały dosyć zgodnie określone jako przełomowe w całej sprawie. Rzeczywiście, w kategoriach procesowych mogą stać się one przełomem, bo Komisja Śledcza, w której skuteczność w dochodzeniu do prawdy mało kto wierzył, odsłoniła mechanizm splatający prywatne interesy tak zwanego "towarzystwa" z najwyższymi piętrami władzy państwowej. W kategoriach zdrowego rozsądku natomiast nie powiedziano niczego zaskakującego. Po prostu okazało się, że intuicje i przypuszczenia obserwatorów całej sprawy były słuszne.
Warto może w kilku zdaniach przypomnieć, o co chodziło w całej sprawie, bo po niemal roku śledztwa i po odkryciu dziesiątków wątków pobocznych większość obserwatorów (poza nielicznymi zawodowcami) pogubiła się. A komentarze medialne, koncentrując się na bieżących wątkach, starannie omijają istotę sprawy.

Banalny scenariusz


Oto w lipcu 2002 roku do szefów wielkiego koncernu medialnego Agora przychodzi znany producent filmowy i filar warszawskiego "towarzystwa" Lew Rywin z propozycją załatwienia korzystnego dla koncernu kształtu ustawy o radiofonii i telewizji. W zamian za tę usługę oczekuje kilku gratyfikacji. Drobnych 17 i pół miliona dolarów na potrzeby swoich mocodawców - czyli "grupy trzymającej władzę w SLD", prezesury telewizji Polsat i (o czym dyskretnie się milczy) złagodzenia krytyki rządu na łamach wydawnictw Agory. Adam Michnik nagrywa rozmowę (nie pierwszą) z Rywinem na magnetofon i po odczekaniu pół roku publikuje ją na łamach "Gazety Wyborczej". Rozpoczyna się publiczna afera.
Cynicznie mówiąc - nic nadzwyczajnego się nie stało. Wiadomo, że kupienie ważnej ustawy jest tyleż kosztowne, co możliwe. Prasa zagraniczna cytowała opinie, iż ustawa w polskim Sejmie kosztuje około miliona dolarów, no ale w tym wypadku chodziło o ustawę naprawdę ważną i o duże pieniądze. Wiadomo, że właściciele mediów spotykają się z politykami i toczą targi o cenę "życzliwości" dla określonych grup, opcji, partii czy koterii. Wiadomo, że przy wódeczce rozdziela się stanowiska, troskliwie dbając o balans pomiędzy różnymi politycznymi i towarzyskimi grupami. Wiadomo wreszcie, że najcenniejszą wartością w polskim życiu publicznym jest posiadanie notesu z telefonami odpowiednich ludzi.
W Warszawie - może lepiej powiedzieć "Warszawce" - nikt nie był zdziwiony treścią wypowiedzi Rywina nagranych przez Michnika. Pytanie brzmiało tylko - po co naczelny "Wyborczej" te wypowiedzi opublikował.

Opinia publiczna to ja


Dominowały dwie hipotezy. Pierwsza, że Adam Michnik na spółkę (być może) z Aleksandrem Kwaśniewskim postanowił pogrążyć premiera Millera i druga, że Agora poczuła się zagrożona wysiłkami ludzi SLD pragnących stworzyć konkurencyjny postkomunistyczny koncern medialny, więc chce zniszczyć Włodzimierza Czarzastego i Roberta Kwiatkowskiego uważanych za głównych wykonawców owego projektu. Nikt - jak pamiętam ówczesne rozmowy - nie był zdziwiony ani samym faktem łapówki, ani jej wielkością, ani nawet nagraniem rozmowy przez Adama Michnika.
Nikt również nie brał na serio przeróżnych wypowiedzi, iż Lew Rywin oszalał, albo że był pijany i gadał, co mu ślina na język przyniosła. Powtórzę - zachowanie bohatera afery mieściło się w stylu zachowań "towarzystwa". Przypuszczam natomiast, że szef "Gazety Wyborczej" decydując się na publikację nagrania, przecenił własną siłę w kreowaniu opinii publicznej. Wyraźnie widać, że Adam Michnik do dzisiaj, zeznając przed Komisją Śledczą, nie może się nadziwić, iż jego słowa nie są przyjmowane jako jednoznaczna i obowiązująca wykładnia prawdy. Że ktoś śmie zadawać mu złośliwe pytania. Podczas czwartkowego przesłuchania w pewnej chwili naczelny "Wyborczej" oznajmił, że ma dość i wychodzi, bo on "nie musi zeznawać". Hmm, wobec komisji, która wzywa premiera i zastanawia się, czy wezwać prezydenta, redaktor dużej gazety oznajmia, że jest tu, bo ma taki kaprys. A komisja puszcza to mimo uszu. No ale trudno się dziwić, skoro sprawa niespodziewanie wymknęła się spod kontroli.
Sto lat temu Francją wstrząsnęła sprawa w gruncie rzeczy równie banalna. Tak zwana sprawa Dreyfussa. Ówczesny kapitan francuskiej armii Alfred Dreyfuss, po skandalicznie prowadzonym procesie, został skazany za szpiegostwo na rzecz Niemiec i zesłany do kolonii karnej. Nie była to ani pierwsza, ani jedyna taka sprawa. Ale opinia publiczna miała dość bezczelności wojskowych i nieskrywanego antysemityzmu ówczesnych elit. Sprawa zachwiała więc podstawami ówczesnego, francuskiego życia publicznego. Podobnie jest ze sprawą Rywina. Polska opinia publiczna zdaje się mieć dosyć rozpanoszonego "towarzystwa" i różnych grup trzymających władzę. Afera obliczona na wykończenie konkurencyjnej inicjatywy medialnej stała się osią naszego życia publicznego.

Grupie trzymającej władzę już dziękujemy


Kolejne posiedzenia Komisji Śledczej odsłaniały "raka" przeżerającego naszą politykę, korupcyjne układziki, bałagan, nieformalne powiązania. Konsekwentne próby osłaniania poszczególnych osób kończyły się ich publiczną kompromitacją. Przy okazji na jaw wychodziły matactwa, kłamstwa, kręcenie ludzi ze świecznika władzy. I kolejne afery obnażające genetyczną nieuczciwość postkomunistycznych ekip od gminy do rządu. Po zeznaniach Adama Michnika, udowadniających ponad wszelką wątpliwość, iż istniał ścisły związek pomiędzy kolejnymi wycieczkami Rywina do Agory, z żądaniem pieniędzy, a terminarzem prac Rady Ministrów, ostała się już tylko ostatnia linia obrony - że oto prezydent i premier nie mieli ze sprawą nic wspólnego. Tyle tylko, że obaj najwyżsi przedstawiciele władzy firmują swoimi osobami system, w którym bywalec salonów - Rywin może w pełni wiarygodnie reprezentować ludzi władzy. Obaj dobierają ludzi, którzy albo szczycą się swoją pracą w komunistycznych służbach specjalnych, albo spędzili lata na robieniu szemranych (mniej lub bardziej) biznesów. Nawet jeżeli w tej sprawie są niewinni to oni, są patronami chorego systemu.

Nie łapówka, lecz polityka


Scenariusz afery Rywina wydaje się dosyć oczywisty. Producent, upełnomocniony przez kilka osób z otoczenia Leszka Millera, wybrał się po haracz do Adama Michnika. Przede wszystkim jednak miał załatwić stosowne profity polityczne w postaci zaniechania (i tak dosyć umiarkowanej - zauważmy) krytyki rządu. A także umożliwić stworzenie lewicowej "Anty-Agory". Michnik wściekł się, bo uznał, że takie sprawy załatwia się z nim w innym stylu i nagłośnił sprawę, zakładając, iż będzie ją utrzymywał pod kontrolą. Efekt kuli śniegowej zachwiał podstawami systemu rządzenia.
Pozostaje mieć nadzieję, że afera, podobnie jak kiedyś sprawa Dreyfussa, doprowadzi do trwałej zmiany w stylu zachowań publicznych. Bo system, w którym ustawy pisane są dla konkretnych ludzi i grup interesów jest niemożliwy do utrzymania. Podobnie, jak system, w którym fortun dorabiają się ludzie posiadający odpowiednio grube notesy z nazwiskami znajomych. Podobnie, jak system sieci nieformalnych powiązań towarzyskich i hierarchii decyzyjnej nie przystającej do rzeczywistych stanowisk. W tej ostatniej kwestii nadzwyczaj pouczające były zeznania Andrzeja Celińskiego, formalnego przełożonego Aleksandry Jakubowskiej, który ze zdziwieniem dowiadywał się, że zastępczyni w jego imieniu wysyłała jakieś pisma i podejmowała decyzje.
Nie liczmy na to, że "towarzystwo" zreformuje się samo. Oburzenie Aleksandra Kwaśniewskiego, iż ktoś śmie myśleć o przesłuchaniu go przed Komisją Śledczą, wściekłość Adama Michnika pytanego przez dziennikarkę o rzeczy dla niego niewygodne, kabaretowe zachowania pań posłanek z Komisji Śledczej - to wszystko brutalne demonstracje tego, że żyjemy w kraju równych i równiejszych. W kraju, gdzie grupa towarzyska ma monopol na decyzje i na nieodpowiedzialność. Tylko głos opinii publicznej może zmusić ludzi wyznających ideologię "grup trzymających władzę" i pomysł uwłaszczania się na majątku publicznym do odejścia. I nie jest to głos Andrzeja Leppera, który krzyczy "złodzieje, złodzieje", sam mając na głowie gorejącą czapkę, ale głos tych nielicznych uczciwych, którzy pragną odsłonić mechanizm polityczny stojący za sprawą Rywina. Zjawisko, które Józef Piłsudski nazwał kiedyś "moral insanity", jest rakiem od korupcji groźniejszym i trudniejszym do wyplenienia. Kilka tygodni temu w Portugalii minister spraw zagranicznych podał się do dymisji, bo usiłował załatwić swojej córce przyjęcie na studia bez egzaminu. Chciałbym, żeby w Polsce zapanowały standardy portugalskie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki