Logo Przewdonik Katolicki

Rowerem do Pana Boga

Piotr Krysa
Fot.

Pewien profesor socjologii z pasją analizujący całe kilogramy badań i artykułów podejmujących problematykę współczesnej parafii opowiedział mi, że jedna pani napisała w ankiecie, że co niedzielę wsiada na rower i jedzie pięć kilometrów do kościoła w sąsiedniej wsi, bo tam czuje się lepiej niż we własnej parafii. To, co w dzisiejszych czasach zrazu wydaje się anegdotą, jest...

Pewien profesor socjologii z pasją analizujący całe kilogramy badań i artykułów podejmujących problematykę współczesnej parafii opowiedział mi, że jedna pani napisała w ankiecie, że co niedzielę wsiada na rower i jedzie pięć kilometrów do kościoła w sąsiedniej wsi, bo tam czuje się lepiej niż we własnej parafii. To, co w dzisiejszych czasach zrazu wydaje się anegdotą, jest tylko jaskrawym i może zbyt dosłownym przykładem na poszukiwanie swojego miejsca w Kościele Chrystusa.


Przykład to o tyle znaczący, że parafie wiejskie już ze swojej natury uchodzą za dużo bardziej zżyte, wspólnotowe, niż anonimowe parafie wielkomiejskie. W zdaniu powyższym dokonaliśmy jednego z najbardziej popularnych, bo jest ich wiele, typologicznego podziału parafii. Te wiejskie, stricte terytorialne, funkcjonują w obrębie zamkniętej, statycznej społeczności. Proboszcz na wsi zawsze staje się człowiekiem-instytucją i siłą rzeczy w naturalny sposób wchodzi w rytm życia tego minispołeczeństwa, bo tu po prostu inaczej żyć się nie da.
Jeśli więc i tu ludzie czasami wsiadają w samochód i jadą na mszę do "sąsiada", to oznacza, że wiele się zmieniło. Wierni, głosując nogami, wyraźnie dają do zrozumienia, że przynajmniej z ich punktu widzenia, są parafie lepsze i gorsze. To, co na wsi jest nadal pewnego rodzaju manifestem, w miastach stało się nagminne. Około 15-16 procent ludzi zawiedzionych swoim proboszczem, zaczyna chodzić na Mszę św. nie do swojej parafii.

Wiatr z zachodu


Debata o modelu współczesnej parafii nie jest wcale sprawą nową w Polsce ani tym bardziej w Europie. Nie da się jednak nie zauważyć, że fakt naszej akcesji do Unii Europejskiej był co najmniej dodatkowym bodźcem do szerszej dyskusji na ten temat. Szerszej, czyli wykraczającej poza ramy uniwersyteckich kampusów, seminariów duchownych i kręgów katolickiej inteligencji. Zarówno wezwanie Jana Pawła II do ewangelizacji Europy, jak i obawy przed przyspieszeniem idących z Zachodu procesów materializacji i laicyzacji życia codziennego, zmuszają Kościół w Polsce do szukania odpowiedzi na te zagrożenia i metod realizacji naszego posłannictwa. Jakkolwiek życie potwierdza z uporem gorzką prawdę, że tak do końca na cudzych błędach uczyć się nie da, a pewne problemy polskiej parafii, jak chociażby doświadczenie realnego socjalizmu, charakteryzują się specyfiką dla zachodnich Kościołów zupełnie nieznaną, to jednak pewne doświadczenia na pewno mogą okazać się wspólne. Modele kościoła parafialnego zarówno w Europie, ale także w Stanach Zjednoczonych, można określić jako bardziej demokratyczne. Tak zwany laikat ma w nich znacznie więcej do powiedzenia, niż w Polsce, ale także przejmuje na siebie znacznie więcej obowiązków wynikających z prowadzenia parafii. Jeśli ilością zdeklarowanych katolików bijemy tamte Kościoły na głowę, to w przypadku ilości wiernych czynnie i twórczo zaangażowanych w życie parafii, proporcje te są nieomal odwrotne.

Progresiści i tradycjonaliści


Na przykładzie Zachodniej Europy znacznie bardziej widoczny niż u nas wydaje się podział na tak zwanych tradycjonalistów i progresistów - reprezentujących dwie, w dużym uogólnieniu zasadnicze opcje przyszłości Kościoła. Obie nie były pozbawione wad, których skutki obserwują polskie siostry i księża, stanowiący swoisty korpus ratunkowy dla wielu tamtejszych parafii. Tradycjonaliści pokładając chyba zbytnie nadzieje w samym autorytecie i instytucjonalnym szkielecie Kościoła, nie zauważyli, że głęboka duchowość misteryjna dla wielu wiernych była tylko uświęconym tradycją obyczajem i ta fasada nie wytrzymała próby czasu. Progresiści, skupiając się na dyskusjach naznaczonych oświeceniowym intelektualizmem, idąc z duchem czasu, starali się rozluźnić niektóre dogmaty, a tym samym usunąć pewne zewnętrzne przeszkody porozumienia pomiędzy współczesnym człowiekiem a Kościołem. Tym samym zaleczali jedynie niektóre skutki kryzysu wiary, a nie sam kryzys.
Tymi drogami doszliśmy do potrzeby Nowej Ewangelizacji, której gorącym orędownikiem jest przecież Jan Paweł II. Nie kto inny, ale właśnie Papież Polak nawoływał do wprowadzenia w życie postanowień Soboru Watykańskiego II. Okazało się bowiem, że nie tylko w Polsce w wielu przypadkach postulowane przez Vaticanum Secundum zmiany wprowadzono jedynie powierzchownie.

Kapłan wśród ludzi


II Polski Synod Plenarny odbywający się w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku powtórzył to wołanie i stwierdził, że należy się "usilnie" starać o wprowadzenie w życie modelu parafii jako "wspólnoty wspólnot". Przypomniał, że parafia nie może być miejscem indywidualnego załatwiania spraw z Bogiem, tylko miejscem kształtowania według zasad Ewangelii - która jest najbardziej aktualnym i wiecznie żywym programem - wzajemnych ludzkich relacji. Krytykując różne postaci klerykalizmu wśród księży, wytknął także postawę "klienta", zaczynającą dominować wśród parafian. Popierając żywe tworzenie wielu wspólnot, w których ludzie mogliby zgodnie ze swoim charakterem, temperamentem i potrzebami rozwijać swoją wiarę, podkreślił także rolę kapłana - wikariusza i proboszcza - nie tylko nosiciela sakramentów, ale także nauczyciela, przewodnika i przyjaciela.
Dzisiaj coraz częściej słyszy się, że prawdziwa powtórna ewangelizacja nie uda się bez małych wspólnot, jakimi w starożytności były pierwsze gminy chrześcijańskie.
Ksiądz Leszek Slipek, proboszcz parafii św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej, we wstępie swojej książki "Parafia jakiej pragnę" napisał: "W naszych czasach nie ma już miejsca na wiarę anonimową i sformalizowaną. Potrzebna jest wiara oparta na dogłębnym poznaniu Słowa Bożego, na wyborze i osobistych przekonaniach. Ma to być wiara przyjęta świadomie, a nie jedynie odziedziczona w sposób pasywny".

Wychowanie do służby

Ks. prof. Janusz Mariański
socjolog, wykładowca KUL


Kształtujący się w okresie komunistycznym "Kościół kleru" z wyraźną dominacją zadań osób duchownych w Kościele i wyraźnym deficytem zaangażowań osób świeckich, nosił znamiona zjawiska nazywanego przez austriackiego socjologa religii P. M. Zulehnera "pastoralną schizmą". Ukształtował się Kościół "dwóch klas": kleru i świeckich, jakby sobie wzajemnie przeciwstawnych. Niemniej w latach osiemdziesiątych wiele parafii uchodziło za ostoję wolności i symbol autentycznego zaufania. Rozpad systemu komunistycznego nie doprowadził automatycznie do pozytywnego przełomu w postawach i zachowaniach religijno-kościelnych ludzi oraz księży. W warunkach utrzymującego się w wielu kręgach społecznych rozczarowania i beznadziejności, zastoju gospodarczego, hasła powrotu do wartości chrześcijańskich brzmią jak moralizatorstwo. Ideologia marksistowska zawiodła, co jednak niekoniecznie prowadzi do odrodzenia i ożywienia wiary religijnej. Raz ukształtowane struktury parafialne, utrwalone przez wiele lat powojennego okresu, okazały się dość sztywne i słabo reagujące na dokonujące się zmiany społeczno-kulturowe. W wielu sprawach ludzie czują, że nie są traktowani poważnie przez Kościół hierarchiczny, mają wprawdzie różnorodne obowiązki, ale niewiele do współdecydowania. Potrzebne jest coś, co można by określić jako wychowanie do zmian. We współczesnych warunkach społeczno-kulturowych Kościołowi pozostaje jeszcze perswazja, ale nie nadzór, wspieranie i motywowanie, ale nie wyłącznie kontrola. W tym kontekście można by powiedzieć, że nowa teologia i socjologia władzy w Kościele powinna akcentować przede wszystkim służbę, nie pozbawioną jednak elementów normatywności. Nie tyle więc kierowanie czy dyrygowanie, lecz towarzyszenie, motywowanie, pozyskiwanie, oferowanie itp. Styl autorytatywno-dyrektywny prowadzi na ogół do skostnienia życia parafialnego, sprzyja niezdolności do dialogu z parafianami, oznacza osłabienie siły uzasadnienia i przekonywania na rzecz argumentów mocy i przemocy, prowadzi do wygaszania tego, co twórcze i kreatywne. Znaczna część osób duchownych zaczyna te sprawy rozumieć, chociaż częściej odwołują się oni do swoich odczuć, niż do znajomości reguł kierowania zespołami ludzkimi. Parafialne rady duszpasterskie mogą być właściwym forum dla dialogu duchowieństwa i wiernych i tego, co można by nazwać pedagogią osobową. Swoista deklerykalizacja Kościoła jest czymś nieuniknionym. Kler nie może być jedynym gwarantem tożsamości Kościoła.

Ks. prof. Janusz Mariański swoje badania i spostrzeżenia znacznie szerzej zaprezentuje na kartach tomu "Socjologia Religii - Parafia" jako rzeczywistość wielowymiarowa. W tymże wydawnictwie Wydziału Teologicznego UAM, będącego pracą zbiorową, będzie można się już wkrótce zapoznać z pracami wielu najwybitniejszych polskich specjalistów diagnozujących i prognozujących kierunki rozwoju polskiej parafii.


Parafia miejska nie istnieje

Prof. Józef Baniak
socjolog, wykładowca
Wydziału Teologicznego UAM


O zmianie modelu polskiej parafii w katolickich środowiskach naukowych dyskutuje się od wielu lat. Niektórzy badacze tego problemu formułują te postulaty w sposób bardzo ostry. Polską parafię trzeba po pierwsze odklerykalizować, po drugie trzeba skończyć z odpodmiotowieniem tzw. świeckich, którzy nawet jeśli nie są przedmiotami, to są co najmniej pomijani. Wiąże się to z przejściem od paternalizmu do wspólnoty. Proboszcz musi dogadywać się z ludźmi jak z partnerami, a to nadal należy do rzadkości.
Patrząc na problem z pewnej perspektywy, dochodzimy do wniosku, że w dużym mieście parafia nie istnieje. Ludzie przychodzą po prostu do świątyni. Nie mają poczucia związku ani ze wspólnotą, ani nawet z instytucją.
Żeby te parafie zintegrować, potrzebna jest gruntowna przebudowa myślenia o parafii. Najpierw trzeba zmienić myślenie księży, a dopiero potem księża powinni zmieniać myślenie świeckich.
Takie zmiany trzeba wprowadzić już na etapie seminarium, a tak się nie dzieje. Nie ma w programie nauczania socjologii parafii, a od tego roku nie ma już nawet socjologii religii. Natomiast teologia jest przeładowana do granic możliwości. Kształci się apologetów, którzy często nie wiedzą, czego i jak mają bronić. Nie ma metodologii nauki religii, nie ma psychologii, socjologii, etyki, zrozumienia istoty ateizmu i całej wiedzy potrzebnej do nawiązania kontaktu z drugim człowiekiem, który może przecież myśleć inaczej. Odnosi się wrażenie, że dla wielu księży seminarium nigdy się nie kończy i idąc na parafię, przeżywają prawdziwy szok społeczny. Nie potrafią zrozumieć tego, że nie dla wszystkich ksiądz to wybraniec Nieba, Boga i pozostaje im tylko żal, że ich świeccy po rękach nie całują.


Ksiądz nie jest parafią

Rozmowa z ksiądzem Henrykiem Szymczakiem, proboszczem parafii pw. Najświętszej Bogurodzicy Maryi na os. Stare Żegrze w Poznaniu.

Dlaczego Ksiądz Proboszcz postanowił rozwijać swoją parafie przy dużym współudziale grup świeckich?

- Parafia nigdy nie jest gotowa. Jest czymś, co ustawicznie się tworzy. Najważniejszą sprawą jest otwartość i świadomość, że też jestem powołany do życia wiecznego i też stanę przed Bogiem, tak samo jak ludzie, którzy są mi powierzeni. Wszyscy razem kroczymy do domu Ojca i wszyscy mamy obowiązek budowania Królestwa Bożego. Kapłan powinien przede wszystkim zadbać o jakość liturgii, bo to zawsze będzie bijące serce każdej parafii. Musi troszczyć się o katechizowanie dzieci, młodzieży i dorosłych, zachęcać, aby nasze życie opierało się o Ewangelię, zachęcać, aby poznawano Ewangelię, troszczyć się, aby Ewangelia tworzyła kulturę osobistą człowieka, no i konfesjonał... ale wszyscy ochrzczeni tworzą Lud Boży i warto dać możliwość działania świeckim, zachęcić, nie bać się ich, wsłuchiwać się w ich głos, jest wtedy tyle możliwości - to ogromna szansa dla każdego proboszcza być blisko swoich parafian.

W życiu miejskiej parafii uczestniczy 30, może 40 procent parafian. Na ile jest to uczestnictwo, a na ile tylko bierna obecność?

- Gdyby spojrzeć na parafię, tak jak na klasę w szkole, to w każdej klasie są uczniowie, którzy maja szóstki, trójki czy jedynki. W parafii kapłan musi włożyć mnóstwo pracy, żeby zaktywizować ludzi, ale też są i tacy, którzy sami chcą coś robić. Jeżeli stworzy się im taką możliwość, zachęci, to oni będą poświęcać swój czas parafii. Z doświadczenia wiem, że potrafią wiele rzeczy często robić lepiej ode mnie. Z działających grup z biegiem czasu wyłaniają się animatorzy, którzy sami potrafią organizować bardzo atrakcyjne formy pogłębiania swojej wiary oraz ewangelizować innych. Mamy zasadę, aby wiele osób robiło po trochę, a nie jeden wszystko, nie chcemy też, aby jedna osoba należała do wielu grup, a tylko do jednej.

W jednej parafii tacy ludzie są, czy raczej są widoczni, w drugiej nie. Jak ich pozyskać, jak zachęcić do budowania aktywnej wspólnoty? Ile zależy tu od proboszcza?

- Myślę, że najważniejszy jest otwarty stosunek do parafian. Człowiek może mieć coś takiego w swojej naturze, że nie przejdzie obojętnie obok drugiego i powie Szczęść Boże, czy dzień dobry, warto przystanąć i chociaż chwilę porozmawiać, przywitać się. Dzięki temu pomiędzy parafianami a proboszczem wytwarza się pewna więź. Moją parafię traktuję jako powierzone mi zadanie, ale także jako miejsce i czas mojego uświęcenia. Ja również jestem słaby, potrzebuję modlitwy swoich parafian, ale tak samo patrzę na ludzi, w których jest dużo słabości, ale i dużo życzliwości dla Kościoła. Myślę, że słabość Kościoła leży też w tym, że ludzi świeckich nie potrafimy zaktywizować - to śpiący, czy drzemiący olbrzym mający ogromne możliwości w ewangelizowaniu, w tworzeniu środowiska Bożego i wspieraniu kapłana - swego przewodnika duchowego - myślę, że powinien nadejść czas, gdy ludzie świeccy będą znacznie bardziej przekonani, że też są Kościołem, ochrzczeni będą się czuć odpowiedzialni - tak bardzo mocno za Kościół.

Takiej więzi nie buduje się z dnia na dzień...

- Ksiądz nie może się zniechęcać, nawet jeśli się spotka z jednym czy drugim negatywnym zjawiskiem. Zawsze trzeba wychodzić naprzeciw. To może łatwo się mówi, ale to jest możliwe. Tylko trzeba się tego uczyć przez całe życie. Często pomagają mi w tym właśnie wspólnoty, które potrafią mnie delikatnie skorygować. Dzięki nim wiem, jak mnie odbierają ludzie. Dzisiaj nie ma innej drogi i proboszcz musi wychodzić naprzeciw wiernym. Jest pasterzem i musi to robić, niezależnie od tego, czy jest to duża parafia wielkomiejska czy mała wiejska. Robiąc to, zawsze musi pamiętać o tym, że jest dla wszystkich i nie może faworyzować jednej grupy lepiej wykształconych czy bogatszych, co może stworzyć wrażenie elitaryzmu. Musi być pasterzem wszystkich parafian i musi do nich wychodzić, bo inaczej zostanie na parafii sam. Tak myślę, że kapłan jest dziś bardzo potrzebny ludziom, społeczeństwu i mądra władza - kierujący Państwem powinni to dostrzec.

Jaka jest rola proboszcza w modelu parafii nazywanego "wspólnotą wspólnot". U Księdza działa ich kilkadziesiąt. Czy nie trzeba uważać, żeby nie stały się to wyobcowane z ogółu parafian elitarne kluby?

- Takie zagrożenie oczywiście istnieje. Ja bardzo często powtarzam, że każdy ma swoją drogę w Kościele, chociaż każdy z nas jest inny. Nigdy nie mówiłem, że na przykład Neokatechumenat jest lepszy od Pomocników Matki Kościoła. Każda z tych grup ma takie zalety, że ludzie wspólnie się spotykają, modlą, pomagają sobie i często są sobie bliżsi niż niejeden brat i siostra. Dla parafii ma to też takie znaczenie, że zawsze można na nich liczyć. Wiemy, komu trzeba pomóc i mamy takie możliwości. Bo jeśli w jakiejś wspólnocie jest pięćdziesiąt osób, to są w stanie zaopiekować się rodziną, która właśnie znalazła się w trudnej sytuacji.
We wspólnotach ludzie także bardzo wspierają się nawzajem, bo i w nich są jednostki bardzo aktywne i trochę odstające. W grupach pojawiają się również tzw. "ludzie z odzysku", często bardzo poranieni. Grupa pomaga im się podnieść, uwierzyć, że nie są samotni, że Pan Bóg ich kocha. Kapłan musi pamiętać, że każda grupa jest i musi być oparta na Biblii. Mogą być wspaniałe pomysły, ale jeśli zabraknie w niej Słowa Bożego to zawsze po jakimś czasie się rozleci. To Pismo Święte tak naprawdę jednoczy wspólnoty w parafii.

Wielu ludzi uważa, że udało się Księdzu stworzyć "wspólnotę wspólnot", a tzw. świeccy mają duży udział w życiu parafii. Czy można to uważać za sukces?

- Myślę, że dzisiaj możliwości działania są o wiele większe niż te, które ja wykorzystuję. Czasem mi się wydaje, że nie dorastam do pewnych rzeczy i wcale nie uważam swojej parafii za jakąś wyjątkową. Mam po prostu szczęście do dobrych wikariuszy, którzy chcą pracować. Parafia stwarza im tylko możliwość działania...

Dziękuję za rozmowę


Według sondażu zrealizowanego przez CBOS na zlecenie Instytutu Spraw Publicznych w latach 1997-98 5,6 procent badanych księży uważało, że szacunek, jakim parafianie darzą swoich duszpasterzy, zwiększył się w porównaniu z okresem PRL, 28,4 procent, że się zmniejszył. 57,6 procent uważało, że się nie zmienił, a 8,4 procent nie zdecydowało się wyrazić swojego zdania w tej materii. O zmniejszeniu się autorytetu księży parafialnych częściej mówili księża młodsi, pracujący jako wikariusze i księża z parafii miejskich.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki