Rozmowa z Zygmuntem Gutowskim, Prezesem Katolickiego Stowarzyszenia Filmowego im. Św. Maksymiliana Marii Kolbego.
Jak można ocenić poziom prezentowanych w tym roku prac?
- Poziom prezentowanych na festiwalu prac uważam za dość dobry i utrzymujący się od kilku lat na tym samym mniej więcej poziomie. Niestety, zasadniczych zmian nie ma także jeżeli chodzi o pozyskiwanie funduszy na produkcje, których autorzy czerpaliby z inspiracji chrześcijańskiej, a także na samą organizację festiwalu. Prawda jest taka, że tylko dzięki temu iż redakcje katolickie są obecne w mediach publicznych, jest stosunkowo dużo prac nadesłanych na konkurs z kraju. Innych autorów po prostu nie stać na tak duży wydatek, jakim jest wyprodukowanie audycji.
Mogłoby być jednak ich znacznie więcej. Niestety, winę za brak prac próbujących chociaż dotknąć sacrum ponoszą sami artyści. Na przykład w szkołach filmowych procent twórców, którzy chcieliby zająć się tą tematyką, jest bardzo nikły.
Samo słowo "festiwal" kojarzy się z zabawą, z licznie zgromadzoną publicznością. Czy tak samo jest w Niepokalanowie?
- Nasz festiwal, o czym warto pamiętać, nie ma za zadanie gromadzenia publiczności. Ci, którzy są na nim obecni, to w dużej mierze twórcy i osoby bezpośrednio zaangażowane w ewangelizację audio-wizualną. Zwykle jest to więc kilkaset osób, które, spotykając się w tym szczególnym miejscu, jakim jest Niepokalanów, mają czas na wymianę doświadczeń i oderwanie się od świata, by, paradoksalnie, lepiej służyć ludziom przez pokazywanie tego, jakim ten świat jest naprawdę. Festiwal bowiem to w głównej mierze dla twórców czas rekolekcji. Rano jest Jutrznia, w południe Msza święta, a wieczorem czas na medytację przed obliczem Pana Jezusa. I dopiero między tymi trzema stałymi punktami dnia jest czas na prezentację twórczości.
Jaki jest zatem główny cel, któremu służy festiwal?
- Organizatorzy festiwalu już od osiemnastu lat stawiają sobie nieprzerwanie to samo zadanie: by zgromadzić jak najwięcej filmów, nazwijmy je w skrócie "religijnych", które powstały w ciągu całego roku między ostatnim a bieżącym festiwalem, by je skatalogować. W sumie, dzięki tej pracy mamy już w ciągu tych osiemnastu lat zebranych i usystematyzowanych 1200 filmów. Dzięki temu nikt nie powinien mieć trudności z dotarciem do filmów danego autora, czy poruszających interesującą go tematykę.
Które z nadesłanych w tym roku prac, Pana zdaniem, zasługują na szczególną uwagę?
- Bardzo interesujące wydają mi się w tym roku filmy o podkrakowskich Łagiewnikach, o Świętej Faustynie. Powtarzam - filmy, a nie jeden film. Wszystko to są produkcje polskie.
Czy w tym roku były jakieś, nazwijmy to, "nowinki" w repertuarze?
- Pewną nowością na tegorocznym festiwalu są różnego rodzaju sztuki teatralne rejestrowane kamerą. Co ciekawe, takie prace zostały nadesłane z Australii i Kanady. Nie ma wśród nich nagrania dokonanego przez polskiego twórcę. Ale i tak swego rodzaju prekursorem na festiwalu tego rodzaju prezentacji był w zeszłym roku Grzegorz Królikiewicz. Jednak jego praca, to był, powiedzmy "teatr telewizji", a prace zza oceanu to po prostu wystawiane wielokrotnie sztuki, na przykład na deskach przyparafialnych teatrów i zarejestrowane jakby mimochodem.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Michał Zaborowski