Możliwość ratowania ludzi po poważnych wypadkach, leczenia niektórych nowotworów i rehabilitowania początkowo odmawiających współpracy kończyn to wielkie, wręcz zachwycające sukcesy medycyny ostatniego stulecia. Niestety, każdy sukces i dobrodziejstwo ma również swoją cenę. W przypadku dostępu do zaawansowanego i skomplikowanego leczenia kosztem ponoszonym przez niektórych pacjentów jest rozwinięcie się u nich tak zwanej medycznej traumy.
Leczenie to przywilej
Muszę przyznać, że zabierając się do racy nad tym tekstem, mierzę się z pewnym lękiem – mianowicie obawiam się, że przez część Czytelników moja wypowiedź może zostać odebrana jako manifest przeciwko współczesnej medycynie i wyraz romantyzacji cierpienia. Nic bardziej mylnego – jako częściowa pozytywistka jestem zafascynowana tym, jak wielkie sukcesy osiąga dziś ludzkość na polu ratowania życia i przywracania zdrowia. Podobnie, za spektakularny sukces uznać można powszechny dostęp do podstawowej opieki zdrowotnej w naszej części świata. Tak, prawdą jest, że system ten nie działa idealnie, jednak osoba potrącona przez samochód, do której zostanie wezwane pogotowie, nie będzie pozostawiona samej sobie. Być może również wśród osób czytających ten tekst są takie, które mogą to robić dzięki podjętej w porę medycznej interwencji ratownika, lekarza czy pielęgniarki – fakt ten naprawdę warto jest doceniać. Wiemy jednak również, że ratowanie życia czy leczenie poważnych chorób nie odbywa się w sposób magiczny. Operacje oznaczają – dosłownie! – krojenie żyjącego ciała; ból pooperacyjny potrafi uprzykrzać życie tygodniami, a uczucie bycia szarpanym czy zgniatanym przez sprawne ręce fizjoterapeuty potrafi wycisnąć z oczu łzy, a z gardła – krzyk. Te same działania – gdyby nie miały na celu niesienia pomocy – słusznie nazwalibyśmy torturami. Pierwotne części naszych aparatów psychicznych są odporne na racjonalność: kiedy zatem osoba po wielu operacjach opuszcza oddział ortopedyczny, może „wynieść” z niego nie tylko wdzięczność wobec osób, które udzieliły jej pomocy, ale także uraz i zalążek traumy. Część osób, które były poddane inwazyjnemu leczeniu, wspomina, że sam proces leczenia czy rehabilitacji, a także okres spędzony w szpitalu czy licznych poradniach, był naznaczony większym bólem i frustracją niż na przykład sam wypadek – zdarzenie drogowe czy uraz mający miejsce w domu trwa czasami bardzo krótko i pozostawia po sobie w pamięci zaledwie niewyraźne migawki. Medyczne procedury zaś nie dość, że bywają bolesne i słabo zrozumiałe dla laika, to jeszcze potrafią trwać bardzo długo – nawet rehabilitacja po uszkodzeniu więzadła (co przecież nie jest urazem zagrażającym życiu) może trwać miesiącami i wiązać się z bólem momentami odbierającym możliwość złapania oddechu. Osoba po zabiegach medycznych może więc być straumatyzowana w podobnym stopniu, co ktoś, kto został dotkliwie pobity lub doznał ran na wojennym froncie – w doświadczeniach tych, choć pod względem „intencji” diametralnie różnych, pojawia się lęk, bezradność, „naruszenie” ciała oraz poczucie osamotnienia.
„Dźwięk karetki wywoływał ból brzucha”
Klaudia przed kilkoma laty była zapaloną motocyklistką. Realizację jej pasji przerwał jednak poważny wypadek i długie, bolesne leczenie. Na skutek pobytu w szpitalu i wielu bolesnych zabiegów u kobiety rozwinęły się objawy zespołu stresu pourazowego (PTSD) – nadmierne napięcie, lęk (w tym przypadku przed procedurami medycznymi), nawracające wspomnienia i koszmary, a także dolegliwości psychosomatyczne. Dziś Klaudia tak opowiada o historii swojego zdrowienia: – Podczas pierwszego szczepienia, które pamiętam, uderzyłam pielęgniarkę w twarz. Zrobiłam histerię na całą przychodnię – wspomina najpierw swoje dzieciństwo. – Moja mama po tym była na mnie wściekła. Za karę nie mogłam przez trzy dni wychodzić przed blok do dzieci, co było wtedy dla mnie strasznym cierpieniem. Można więc powiedzieć, że zabiegów medycznych bałam się od zawsze. Jako osoba dorosła, mająca lat dwadzieścia sześć, przeżyłam wypadek na motocyklu. To była majówka. Jechałam z moim przyjacielem na dwa motory po wiejskich drogach. Nie szaleliśmy, ale chyba byliśmy słabo skupieni. Nagle na drogę wybiegł lis albo kot, próbowałam zwolnić i jednocześnie skręcić, ale tuż za mną jechał ten kumpel, więc zrobiłam jakiś dziwny manewr, żeby go ominąć… uderzyłam o betonowe bloczki, które ktoś położył obok drogi. Miałam wstrząśnienie mózgu, złamane obojczyki, żebra i lewą nogę. W szpitalu spędziłam prawie miesiąc. Poza składaniem i obserwacją neurologiczną przyjmowałam też zastrzyki przeciwzakrzepowe. Kiedy wyszłam, rodzice powiedzieli, że po pierwsze nigdy już nie pozwoliliby mi wsiąść na motor, po drugie – i tak nie nadaje się on do jazdy, a po trzecie pewnie ja sama po czymś takim bym na niego nie wsiadła. A ja miałam lęk nie przed jazdą motorem czy autem – ja się bałam za każdym razem, gdy mijaliśmy jakiś szpital, a dźwięk jadącej karetki wywoływał u mnie ból brzucha. Śniły mi się pielęgniarki robiące mi zastrzyki i jeden lekarz, który badał moje żebra. Bałam się pielęgniarek i lekarzy tak bardzo, że doczekałam się dwóch kompletnie zepsutych zębów – pójście do dentysty było ponad moje siły. Niedawno dowiedziałam się od babci, że byłam wcześniakiem, który przez kilka tygodni leżał w inkubatorze i był intensywnie leczony. Podczas terapii, którą w końcu podjęłam, odkryłam, że może te moje pierwsze życiowe doświadczenia wywołały u mnie podświadomy wstręt i lęk przed igłami – może dlatego tak bardzo bałam się tych szczepień już jako dziecko? Pracuję nad tym, żeby uwolnić się od natarczywych wspomnień z okresu rekonwalescencji po wypadku i zaufać tym, którzy przecież są po to, by dbać o nasze zdrowie – ale myślę, że potrwa to jeszcze co najmniej parę miesięcy – podsumowuje.
To, że Klaudia postanowiła podjąć terapię, może pomóc jej w „zamknięciu” przeszłości i lepszym poznaniu swojej własnej historii.
Medyk nie jest oprawcą
Przeciwdziałaniem medycznej traumie nie może być zaniechanie leczenia – również takiego, które powoduje ból i dyskomfort. W pierwszej kolejności zadaniem osób wykonujących zawody medyczne jest ratowanie życia – zapewne większość z nas nie chciałaby, aby ten priorytet uległ zmianie. Musimy jednak pamiętać, że psychiczne aspekty pacjenckich doświadczeń mają ogromne znaczenie w procesie zdrowienia, co oznacza, że bagatelizowanie ich byłoby poważnym błędem. Dlatego właśnie tak ważne jest po pierwsze odpowiednie przygotowanie osoby chorej do zabiegu czy operacji, a po nich – znalezienie czasu na rozmowę z pacjentem o jego przeżyciach. Badania z zakresu psychotraumatologii dowodzą, że możliwość opowiedzenia o trudnym zdarzeniu i wyrażenie związanych z nim emocji zmniejsza ryzyko wystąpienia stresu pourazowego, co przecież również w tej sytuacji jest naszym celem. Świadomość możliwości wystąpienia „medycznej” traumy powinny mieć osoby tworzące personel medyczny oraz bliscy pacjentów – kiedy chory na nowo staje się domownikiem, może potrzebować wyrozumiałości i podchodzenia z uważnością do jego przykrych wspomnień. Z kolei ortopeda, który „składa” pacjenta, czy położna, która podłącza rodzącej kroplówkę z oksytocyną, po której nasilają się skurcze, ale i ból, powinni rozumieć, że choć oczywiście nie są oprawcami, to jednak mogą jako tacy być odbierani przez pacjentów. Jeśli medyk nie wytłumaczy osobie, którą się zajmuje, na czym będzie polegała dana procedura, nie uprzedzi o możliwych skutkach ubocznych i pominie pozornie mało znaczące pytanie o samopoczucie, odbiorca leczenia (nawet świadomy jego konieczności) może „uruchomić” przeżywanie siebie jako ofiary, a lekarza czy położnej – jako kata.
Odzyskać ciało
Dążenie do dobrostanu pacjenta (i niwelowanie ryzyka, że instrumentalnie traktowany chory poszuka „ukojenia” w ramionach śmiertelnie niezabezpieczonego „altermedu”) pociąga za sobą konieczność bycia w kontakcie z cierpiącym i czasem zupełnie zagubionym człowiekiem. Co ważne – próby kontaktu z pacjentem powinny być podejmowane także wtedy, gdy jest on nieprzytomny albo bardzo mały – wiemy już, że hospitalizowane niemowlęta lepiej znoszą nawet bolesne zabiegi, jeśli podczas ich trwania lub bezpośrednio po nich mówi się do nich lub je głaszcze. W przypadku gdy ktoś zamyka proces leczenia własnego ciała, ale jego samopoczucie jest wyraźnie obniżone, nie należy zwlekać, tylko jak najszybciej udać się na konsultację do specjalisty z zakresu zdrowia psychicznego (psychoterapeuty, psychotraumatologa lub psychiatry). Życzyłabym sobie oczywiście, aby tacy fachowcy byli dostępni dla pacjentów na oddziałach szpitalnych, a w ramach „obchodów” – zwłaszcza tych przez wypisaniem pacjenta do domu – badano również jego stan psychiczny. Korzyścią dla pacjentów byłoby także, gdyby w wypisie umieszczano wskazania dotyczące nie tylko tego, jak oczyszczać rany i zmieniać opatrunki, ale także tego, jak „oczyścić” umysł po trudnych doświadczeniach związanych z leczeniem. Uczestnictwo w spotkaniach grup wsparcia dla pacjentów (np. onkologicznych), przelanie swoich uczuć na papier czy trening uważności mogą pomóc w powrocie do pozaszpitalnej rzeczywistości. Czasami istotne znaczenie ma także psychologiczna praca z bliznami, brakiem włosów czy śladami po wkłuciach – chodzi o to, by powoli, krok po kroku „zintegrować” zmienione obszary ciała z resztą organizmu – np. nauczyć się nie odwracać wzroku i nie unikać dotykania blizny po mastektomii. Niemal każdej osobie, która przechodziła przez bolesne i inwazyjne leczenie, polecam także (w miarę możliwości) korzystanie z relaksacyjnych zabiegów na ciało. Masaż kobido w pachnącym kadzidełkami SPA oczywiście nie leczy traumy, ale może pomóc „odzyskać” swoje ciało i ponownie doświadczyć tego, że dotyk może być źródłem ukojenia i przyjemności, a nie tylko bólu, zaś kontakt fizyczny nie musi być zagrażający. Taki „dodatek” terapeutyczny jest zresztą ważny nie tylko w procesie wychodzenia z traumy występującej po zabiegach medycznych, ale także pomaga radzić sobie z doświadczeniem przemocy fizycznej lub seksualnej. Przewlekły lub wyjątkowo silny ból i nadużycie „odcinają” nas od naszych ciał – dlatego oswojenie swojej cielesności jest elementem powrotu do równowagi życiowej i emocjonalnej stabilności.
Zdrowe ciało to – jak wiemy z ludowych porzekadeł – mieszkanie zdrowego ducha. Pielęgnując i lecząc swoje tkanki czy narządy, pamiętajmy także o psychice – wówczas mieszkanie to będzie mogło stać się nie tyle ciasną mikrokawalerką, ile wygodnym lokum.
Niektóre szczegóły historii Klaudii zostały zmienione.