W Niedzielę Palmową, która w tym roku u prawosławnych przypada w tym samym dniu co u nas, dwie rosyjskie rakiety wybuchły w centrum miasta Sumy we wschodniej Ukrainie. W masakrze zginęło kilkadziesiąt osób. Tydzień wcześniej w Krzywym Rogu inna rosyjska rakieta uderzyła w dziecięcy plac zabaw. Oba przypadki to nie pomyłka, żadne tam zboczenie z kursu, lecz celowe, zaplanowane z premedytacją działanie zbrodnicze. Zabolało, bo miało zaboleć. Notabene Krzywy Róg to rodzinne miasto prezydenta Wołodymyra Zełenskiego.
To nie moja wojna – tak skomentował wiadomość o tragedii prezydent Stanów Zjednoczonych. Umywam ręce: ten gest Poncjusza Piłata znają wszyscy, którym nieobca jest Ewangelia wg Mateusza. W naszej kulturze postawa ta zawsze była synonimem stłumionych wyrzutów sumienia. Doskonale wiemy, że jeśli ktoś mówi: nie jestem winny tej krwi, w istocie rzeczy sam w to wątpi, choćby nie wiem jak to ukrywał przed innymi i przed samym sobą. Tak było i tym razem, Donald Trump wychowany jest przecież w tej samej sieci ludzkich odruchów, utkanej przez wieki przez chrześcijańską kulturę. To nie ja jestem winien, to mój poprzednik.
Czyżby? Atak na Sumy nastąpił zaraz po wizycie w Moskwie jego wysłannika Steve Witkoffa. Rakiety spadały na ukraińskie miasto w chwili, gdy Amerykanin musiał świeżo wspominać serdeczny i długi uścisk dłoni, jakim obdarzył go doradca Władimira Putina. To najlepsza z możliwych odpowiedź dana tym, którzy serio zastanawiają się, czy Rosja szczerze podchodzi do tych „rozmów pokojowych”. I nie był to bynajmniej test dokonany rękami jej przeciwników, aby ją „zdemaskować”. Zrobili to sami Rosjanie. Reżim Putina nawet nie próbuje zakładać maski.
Ale Putin myli się, jeśli uważa się za jedynego reżysera tego spektaklu. Pomyślmy: rakiety w Sumach zabiły ludzi dokładnie w dniu, gdy chrześcijanie Wschodu i Zachodu rozważają słowa innego ewangelisty, Łukasza. „W tym dniu Piłat i Herod stali się przyjaciółmi”. Ktoś może powiedzieć: to czysty przypadek. Tak, można tak uważać, podobnie jak nikomu nie zabrania się twierdzić, że czystym przypadkiem jest cała symbolika proroctw chrześcijaństwa. Są jednak takie zbieżności, które zwyczajnie biją w oczy. Bo ociekają żywą krwią. I nie wypada, po prostu nie wypada ich ignorować.
Czy Putin i Trump „w tym dniu stali się przyjaciółmi’? To z kolei byłaby zbyt prosta, wręcz prostacka wykładnia Ewangelii. Chodzi o coś innego. Słowa prezydenta USA „to nie moja wojna” wyrwały się mu zapewne odruchowo, wszyscy znamy jego niekontrolowane wypowiedzi. Jednak na dnie tej podświadomej reakcji na pytanie dziennikarza czai się głęboko ukryte poczucie winy. Nie tak to miało wyglądać, wojna zakończyć się miała – według przedwyborczych obietnic – zaledwie w dobę po objęciu urzędu przez nowego prezydenta. Dotykamy tu prawdy o naturze człowieka, której więcej jest w starych opowieściach ewangelistów niż w szumnych frazesach o szczęściu ludzkości, osiągniętym za pomocą czarodziejskiej różdżki w rękach jednego polityka. Choćby nie wiem jak silnego mocarstwa.