WDżeddzie, która stanowi morską bramę do Mekki, od niepamiętnych czasów stał grobowiec pramatki Ewy. Tak, właśnie tej Ewy, jaką znamy z opowieści o utraconym raju. W każdym razie mocno w to wierzą najstarsi mieszkańcy tego miasta. Kult Ewy nie podobał się saudyjskim promotorom ortodoksyjnej wersji islamu, więc sto lat temu rozkazali grobowiec zburzyć. Jednak ludzie ze starej Dżeddy (bo nowa przez ten czas bardzo się rozrosła) nadal modlili się w tym miejscu, zatem kilka lat temu dziurę po grobowcu zalano betonem. Czy ukróci to pamięć o Pramatce? Wątpliwe, ludzka tęsknota za dobrem i prawdą zawsze przebija się przez najgrubsze nawet warstwy betonu. Tego uczy nas historia. Tak samo będzie zapewne i z kultem Ewy w Dżeddzie.
Wspominam o tym szczególe po międzynarodowym spotkaniu, jakie odbyło się w owym mieście z inicjatywy Ukrainy. Nazywane błędnie szczytem, żadnym szczytem nie było, jako że nie pokazali się tam przywódcy państw, a tylko ich pełnomocnicy. Ale może to i lepiej. Dobrze przecież pamiętamy szczyty, na których najwyżsi rangą politycy świata ustalali na dziesięciolecia modele naszej świetlanej przyszłości. Bez naszego udziału.
Podstawą dyskusji o zakończeniu wojny był dziesięciopunktowy plan Wołodymyra Zełenskiego. A co w Dżeddzie ostatecznie ustalono – o tym komunikaty mówią bardzo skąpo. Chyba nie jest źle, o czym świadczą miny obecnych tam Ukraińców. Pracują grupy robocze. Niech pracują.
Na konferencję nie zaproszono przedstawicieli Rosji, milcząco uznając ją za agresora. Kolejny plus. Oczywiście bez udziału Rosji, która ten konflikt wywołała, nie jest możliwe jego żadne trwałe uregulowanie. Ale na to przyjdzie czas, gdy warunki pozwolą na zwołanie konferencji pokojowej. Na razie trzeba przygotować pod nią dyplomatyczny grunt. A to oznacza nawet nie zgodną, ale zbieżną ocenę tej wojny ze strony świata, przynajmniej w kilku najważniejszych punktach.
Najciekawszą nowiną jest fakt, że w spotkaniu wzięły udział przedstawicielstwa takich krajów, jak Chiny, Indie czy Brazylia. Czyli państw, które do tej pory reprezentowały linię jeśli nie wprost poparcia dla agresywnej polityki Władimira Putina, to przynajmniej zdecydowanego odcinania się w tej kwestii od polityki Zachodu. Czyżby globalny odwrót od sympatii udzielanej dotąd rosyjskiemu przywódcy? To właśnie chyba nakazywałaby logika, cały świat, daj Boże, zaczyna widzieć w nim straceńca. Nawet Afrykanie, zaproszeni przez Putina do Petersburga, powiedzieli mu w oczy: panie prezydencie, pora zakończyć tę bezsensowną wojnę. Co Putinowi pozostanie? Tych kilka krajów położonych na skraju Sahary? To stanowczo za mało, by skutecznie kontynuować globalną politykę.
Trzymajmy więc kciuki – za Pramatkę, za postęp pokojowych negocjacji. A także za wiarę w ludzki zdrowy rozsądek.