Weszło już u nas w zwyczaj, że profesjonaliści specjalizują się w cudzych zawodach. Zgodnie z tą modą sędziowie przeszli gremialnie do polityki, rolnicy do drogownictwa (w sensie blokady dróg), natomiast rolę sumienia narodu przejęło dwóch satyryków. I robią to – w odróżnieniu od dwóch poprzednio wymienionych grup zawodowych – z całkiem dobrym skutkiem. Na emitowanym na YouTube „Kanale Zero” Krzysztof Stanowski i Robert Mazurek nie tylko, jak robili to dotąd, wyśmiewają, ale też podejmują polskie problemy w sposób lekki, a jednocześnie jak najbardziej poważny. Co więcej, udaje im się to, czego jakoś nie potrafią uczynić większe i starsze stażem medialne tuzy. Przykładem obszerny wywiad z prezydentem lub też kilkugodzinna debata o perspektywach naszego bezpieczeństwa. Nic dziwnego, że kanał, ledwo wystartował, a już bije rekordy popularności. Polacy, jak widać na tym przykładzie, chcą się nie tylko śmiać, ale też rozmawiać o sprawach, które główny medialny nurt w dziwny sposób omija.
Strzałem w dziesiątkę był program o Centralnym Porcie Komunikacyjnym. Skądinąd ciekawe, że udziału w nim odmówili wszyscy proszeni o to specjaliści z tym projektem związani. Głos w kwestii „za” czy „przeciw” CPK zabrali zatem ludzie z tematem obeznani, ale w żaden sposób CPK niereprezentujący. Przypadek czy znamienna tendencja? Zdecydowanie to drugie. Czyżby profesjonaliści od największej w Polsce planowanej inwestycji przestraszyli się zmiany władzy i wolą poczekać, aż wyklaruje się polityczna sytuacja? Chyba trochę tak, ale tutaj chodzi o coś głębszego. Nikt nie chce wysuwać się przed szereg, bo musiałby pokazać się jako entuzjasta. A skoro entuzjasta, to wypada, żeby miał zakasane rękawy i czoło spocone od wytężonej pracy. Tymczasem tak nie jest. Ci ludzie tkwią na całkiem niezłych synekurach. Nie twierdzę, że nic dotąd nie zrobili lub że się lenią. Ale nie ma w ich oczach tej odrobiny szaleństwa, która oczywiście nie zastąpi chłodnej i cierpliwej pracy, ale jest niezbędna przy realizacji wielkich, narodowych projektów. Bez tej iskierki nic się nie uda.
Cierpimy na zbiorowy syndrom wyuczonej bezradności. Jeśli ktoś w Polsce zgłasza pomysł na coś wielkiego, od razu odzywa się zastęp speców od zastrzeżeń: a po co, a na co, a czemu to robić, skoro można nie robić? Na tym, pozorowanym profesjonalizmem, zamiłowaniu do bylejakości chciała zbić punkty nowa władza. Przed wyborami liderzy obecnej koalicji przekonywali nas, że PiS sprawę CPK spatałaszyło i przeputało przeznaczone na realizację programu duże pieniądze. Jednocześnie dawano nam do zrozumienia, że najlepszą odpowiedzią na rzekome zaniechania jest… zaniechanie na amen całej inwestycji.
I tutaj rząd Donalda Tuska wdepnął w niechcianą materię, w której teraz chyba musi już brnąć. Bo zupełnie niespodzianie naród, zamiast dalej ekscytować się odgrzewanymi konceptami z „neosędziami” czy „mową nienawiści”, zaczął o CPK rozmawiać. Z zainteresowaniem, ale też z wyraźną zachętą: zróbmy to, spróbujmy – a nuż się uda? No nie, musi się udać! Jesteśmy wielkim narodem, więc dlaczego nie mielibyśmy imać się wielkich, jednoczących nas projektów?
Biedny premier nie może teraz powiedzieć: stop CPK, bo wie, że strzeliłby politycznego samobója. Musi teraz zapędzić do roboty swoich ministrów. Tylko jak wykrzesać z nich entuzjazm dla projektu, o którym sami do tej pory mówili, że jest chybiony?