Logo Przewdonik Katolicki

To się samo nie robi

Jacek Borkowicz
Fot. Magdalena Bartkiewicz

Pisałem już o tym całkiem niedawno, ale niestety temat, zamiast tracić na aktualności, wybrzmiewa coraz głośniej i coraz boleśniej. Chodzi o kampanię insynuacji oraz jawnych oszczerstw rzucanych pod adresem Jana Pawła II.

Na łamach „Rzeczpospolitej” z 26–27 listopada ukazał się artykuł opisujący przypadek kolejnego „seksualnego drapieżcy” w sutannie, który latami unikał odpowiedzialności, wędrując od diecezji do diecezji. Przez pewien czas działał także na terenie archidiecezji krakowskiej, zarządzanej wówczas przez ordynariusza Karola Wojtyłę i sufragana Jana Pietraszkę. Autorzy tekstu, Tomasz Krzyżak i Piotr Litka, którzy w obszerny i wyczerpujący sposób opisali zaniedbania ze strony kilku biskupów, akurat w przypadku rządców Krakowa wypowiadają się pozytywnie: ksiądz pedofil został „błyskawicznie” zwolniony z pracy w diecezji, wraz z zakazem pojawiania się w parafii, gdzie krzywdził dzieci. „Trudno w działaniach krakowskich hierarchów dopatrzyć się zaniechań czy poważniejszych błędów” – konkludują autorzy. Tymczasem w internetowych komentarzach mediów Karol Wojtyła przedstawiony został wręcz jako symbol nagannego braku inicjatywy, jaki skądinąd rzeczywiście cechował innych utytułowanych bohaterów tego artykułu. Zadziałała tu zasada „on ukradł czy jego okradziono, nieważne – jest zamieszany w kradzież”, połączona z magią nazwiska. Kogo dzisiaj obchodzą mało znane postaci prowincjonalnych biskupów sprzed 50 lat? Za to o Wojtyle, oczywiście źle, przeczytają tysiące.
Są i rzeczy jeszcze gorsze. Film Gdzie jest teczka JPII?, dostępny od roku na kanale YouTube, śmiało głosi to, czego inni pomniejszyciele jednak boją się wprost powiedzieć: komuniści i UB wytypowali Wojtyłę na swego agenta już w momencie jego wyboru na biskupa krakowskiego, jako agent pojechał on na Sobór Watykański i oczywiście jako agent kierował Kościołem w charakterze papieża. Film, który zdążyło już obejrzeć 75 tysięcy osób, bije w oczy metodami „śledczymi” typowymi dla defamacyjnych działań PRL-owskiej bezpieki. YouTube podobno dba o dobra osobowe, usuwając nagrania epatujące „mową nienawiści”, tutaj jednak w dziwny sposób pobłażliwe jest wobec ataku, tyleż brutalnego co prymitywnego, na osobę ważną dla milionów Polaków, która w dodatku nie może się już sama obronić.
Dlaczego nazywam te wszystkie działania kampanią? Bo za tą całą, pozornie spontaniczną, pogonią za „klikalnością” stoją konkretni ludzie: autorzy nierzetelnych notatek internetowych i podkastów, a także ich przełożeni, naciskający na „podkręcanie” publikowanych treści w stronę taniej sensacji. Nie tylko dziennikarze, czego dowodem przypadek mecenasa, który zdążył zasłynąć jako „bezkompromisowy” prześwietlacz życia Karola Wojtyły, rzekomo kryjącego księży pedofilów, zanim sam nie został zdemaskowany jako osoba matacząca w sprawie seksualnych nadużyć wobec nieletnich. Ci ludzie działają w pewnym wspólnym kontekście. W jakim zakresie wykorzystują tylko istniejącą już czytelniczą niszę fascynacji złem, w jakim zaś sami ją aktywnie tworzą? – to pytanie należy wreszcie publicznie postawić.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki