To jest zadziwiające, że do Jana ściągały prawdziwe tłumy nie tylko pobożnych Żydów, dla których prorok był znakiem nadziei na rychłe przyjście Mesjasza. Ewangelista Łukasz pisze dziś o dwóch grupach osób, które obecnie wielu z nas zaklasyfikowałoby co najmniej jako problematyczne dla Kościoła. Pierwsza grupa to celnicy – ludzie dorabiający się na cudzym nieszczęściu, bez skrupułów żyjący z jawnych oszustw i kradzieży, prowadzący w dodatku wątpliwe moralnie życie i zadający się z ludźmi o podejrzanej reputacji, traktowani przez rodaków z pogardą, wykluczeni społecznie. Druga grupa to żołnierze, a więc ludzie na służbie okupanta, wrogowie Izraela, często okrutnicy. I tacy ludzie, z obrzeży mentalnych i religijnych ówczesnego świata, przychodzą do Jana. Po co? Po to, by popatrzeć na proroka w dziwacznym stroju? Nie. Łukasz pisze, że przychodzili, aby przyjąć chrzest.
Jan ich nie odrzuca, nie piętnuje. Nawet nie wzywa do zmiany profesji. Słyszą od niego zdumiewająco zwyczajne słowa, wprost dotykające ich życia: bądźcie uczciwi, nie stosujcie przemocy, bądźcie przyzwoitymi, życzliwymi dla innych ludźmi. Nie każe im przewracać życia do góry nogami. Napełniony Duchem Świętym w łonie matki, wie, że ludzie, którzy do niego przyszli, nie są być może gotowi na radykalne kroki, i potrafi docenić ten jeden maleńki krok, który poczynili, przychodząc do niego. Wie, że radykalne zmiany nie są często możliwe do natychmiastowego wprowadzenia w życie. Z różnych powodów. Z lęku przed odrzuceniem przez bliskich i przyjaciół. Ze względu na skomplikowaną sytuację rodzinną. Z powodu zobowiązań zawodowych. Sami znamy aż za dobrze z codziennego życia wszystkie uwarunkowania, które powodują, że nie możemy w jednej chwili radykalnie zmienić wszystkiego.
Prorok na pustyni widział w swoich słuchaczach ogromne pragnienie przemiany, próbę odnalezienia głębszego sensu życia. Patrzył na nich nie jak na celników i żołnierzy, ale jak na ludzi, którzy u niego szukają odpowiedzi na najważniejsze pytania. Zapewne słabych, niepewnie stawiających kroki ku nawróceniu, być może złamanych własną grzesznością. Postępował z nimi dość subtelnie, by nie pogrążać ich w rozpaczy i poczuciu winy, by nie gasić w nich nadziei.
Być może takiego podejścia potrzebują ludzie żyjący dziś na obrzeżach Kościoła, ludzie, którzy odeszli od praktyk religijnych, obojętni, dyskryminowani ze względu na poglądy czy styl życia. Więcej empatii i zrozumienia ich skomplikowanej sytuacji oczekują ludzie, którym nie ułożyło się życie małżeńskie i rodzinne. Nawet jeśli wielu z nich dystansuje się od Kościoła, to jednak pozytywnie postrzega kierowane do ich życzliwie słowa umocnienia. Warto uświadomić sobie, że więcej dobra uczyni dłoń trzymająca chleb niż ściskająca kamień. Skuteczniejszą będzie łagodność wypełnionego Duchem Świętym proroka niż surowość sędziów i oskarżycieli.
A jaką postawę przyjąć w stosunku do tych, w których widzimy wrogów Kościoła, którzy wytykają nam podwójną moralność, pragnienie wpływów i bogactwa? Którzy bezpardonowo wyśmiewają najdroższe dla nas symbole i wartości? Czy oprócz słów potępienia i oburzenia stać nas na jakiś ewangeliczny gest? Jesteśmy w stanie wykrzesać z siebie miłość, którą w myśl nauki Jezusa, winniśmy mieć także dla naszych nieprzyjaciół?
Jan Chrzciciel, dla samego siebie wymagający i radykalny, dla innych łagodny i pełen miłości. Prorok, który wie, że to nie on jest dawcą zbawienia, ale Ten, którego zapowiada i głosi. Człowiek, który dostrzega poszukujących i szanuje ich drogę. Wzór dla współczesnych głoszących, dla duchownych i duchowych liderów, dla każdego, kto niesie Ewangelię dzisiejszemu światu.