Logo Przewdonik Katolicki

Cud na boku

bp Damian Muskus OFM
il. Agnieszka Robakowska

Mk 7, 31–37 Rzekł do niego: „Effatha”

Ewangelia, którą czytamy w drugą niedzielę września, opowiada o człowieku oddzielonym od świata murem nieprzeniknionej ciszy. Trudno sobie taką samotność wyobrazić. Z jednej strony wykluczenie spowodowane brakiem możliwości usłyszenia słów, a co za tym idzie – pragnień, oczekiwań, obaw i marzeń otaczających nas ludzi. Z drugiej strony niemożność wyrażenia własnego serca, podzielenia się opowieścią o sobie, obserwacjami świata, reakcjami na czyjąś życzliwość lub wrogość. O tym, jak dojmująca jest taka samotność, jak okrutne to zamknięcie, świadczy fakt, że ludzie otaczający głuchoniemego postanowili mu pomóc, poruszeni jego bólem. Zaprowadzili go do Jezusa z wiarą, że samotność tego człowieka zostanie wreszcie przełamana, że dzięki miłosierdziu Boga i współczuciu ludzi wróci on do wspólnoty dzielenia się, komunikacji i relacji – i zacznie żyć.
Człowiek głuchoniemy, myślimy, jest głęboko nieszczęśliwy. To nie jest jego wybór, ale okrutny wyrok losu, choroba, która może dotknąć każdego. Jednak zdarza się, że głuchoniemi – dla świata, dla bliskich, dla Boga – stajemy się z własnego wyboru. Wtedy, gdy nie chcemy słyszeć, co On mówi do naszych serc; gdy nie chcemy słyszeć wołania ludzi spragnionych naszej obecności; gdy nie chcemy, by dotarły do nas skargi skrzywdzonych, smutnych, cierpiących. Zamknąć się we własnym świecie jest całkiem łatwo. Gdy jednak te drzwi się zatrzasną, trudno się uwolnić. Potrzebujemy wtedy drugiej osoby. Potrzebujemy Boga, który dotknie naszych zamkniętych uszu i sparaliżowanego języka i powie: „Effatha”. To Boże dotknięcie jest niezbędne, byśmy nauczyli się słyszeć to, co najważniejsze i wyrażać życiem i słowami to, co od Niego usłyszeliśmy. Przełamanie duchowej głuchoty możliwe jest tylko wtedy, gdy oddamy się w ręce Boga i pozwolimy Mu, by nas dotknął.
Zastanawiające jest postępowanie Jezusa wobec głuchoniemego i otaczających go ludzi. Zbawiciel nie czyni spektakularnego cudu na oczach wszystkich. Odprowadza nieszczęśnika na bok. Uzdrawiające spotkanie nie jest dla gapiów. Ta intymna rozmowa, pełna gestów i znaków zastępujących słowa, odbywa się między człowiekiem a Bogiem, bez pośredników, komentatorów, oklaskujących lub oburzonych. Aby uzdrowić człowieka, Bóg spotyka się z nim sam na sam. To, co najważniejsze, dokonuje się w ciszy, poza oczami i uszami postronnych. Pamiętajmy o tym, gdy po raz kolejny nie będziemy potrafili powstrzymać się przed skomentowaniem czyjejś drogi, oceną sytuacji drugiego człowieka, jego relacji z Panem. On bierze nas na bok, z dala od tłumu, by spotykać się z nami w prawdzie, a nie według oczekiwań i osądów licznych obserwatorów. Miłość potrzebuje dyskrecji, by przemówić. Potrzebuje ciszy, by zostać usłyszaną.
Na różne sposoby wyobrażamy sobie Boże interwencje, zastanawiamy się, co Jezus mógłby zrobić, by głuche i nieme serca otaczających nas osób wreszcie zaczęły słyszeć i mówić. Bywa i tak, że próbujemy Mu narzucić metodę postępowania, drogę czyjegoś nawrócenia. Gdy myślimy o sobie, o tym, jak sami jesteśmy pozamykani na miłość, boimy się, że nie zauważymy Bożego dotknięcia albo źle je zinterpretujemy. Jeśli jednak zaufamy Mu, pozwolimy, by dotknął naszych uszu i języka, On z pewnością zrobi to tak, byśmy Go zrozumieli, zobaczyli i usłyszeli. Do każdego z nas Pan przemawia językiem, który znamy. Do głuchego przemawiał przez gesty i znaki. Do nas, z całą pewnością, przez naszą osobistą wrażliwość, naszą historię, a nawet przez nasze blizny i zamknięte na głucho serca. On wie, co zrobić, byśmy Go wreszcie usłyszeli.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki