Miłość, miłosierdzie i odwaga są kluczowymi dla zrozumienia tego pontyfikatu słowami” – powiedział w 2019 roku Alessandro Gisotti, pełniący wówczas funkcję dyrektora biura prasowego Watykanu. Dodał, że podczas rządów Franciszka „naprawdę jesteśmy świadkami Bożych niespodzianek, zarówno w tym, co papież mówi, jak i w tym, co robi”.
Miłosierdzie to imię Boga
W książce Miłosierdzie to imię Boga, wydanej w 2016 roku, odkrywamy bardziej kontemplacyjny, teologicznie wrażliwy obraz argentyńskiego księdza, który przewodzi obecnie Kościołowi. Przede wszystkim jednak odnajdujemy Franciszka głęboko pogrążonego w myślach o logice Bożej miłości. Miłosierdzie bowiem, napisał w 2016 roku Franciszek, jest głównym atrybutem Boga – jednym z jego imion, ale też cechą immanentną. Przyjmując taką optykę za podstawową dla kształtu wiary Franciszka nie dziwi, że papieska dewiza brzmi miserando atque eligendo (łac. „spojrzał z miłosierdziem i wybrał”), zaczerpnięta z homilii św. Bedy Czcigodnego, komentującego powołanie św. Mateusza. Czytamy ją w Liturgii Godzin w święto tego apostoła i ewangelisty.
Franciszek twierdzi w swojej książce, że nasza era jest erą miłosierdzia; czasem, w którym Kościół pokazuje „swoje matczyne oblicze ludzkości, która jest zraniona”. Papieskie zaangażowanie w miłosierdzie jest więc zakorzenione w przekonaniu, że świat jest głęboko uszkodzony, a ludzkość jest bardzo zraniona przez „kruchość naszej epoki”. Franciszek wyraźnie mówi o ludzkiej naturze, która jest „zraniona przez grzech pierworodny”, a tym samym podatna na słabość, głupotę i porażkę.
„Najważniejszą rzeczą w życiu każdego mężczyzny i każdej kobiety nie jest to, aby nigdy nie upadali po drodze” – wyjaśnia Franciszek i dodaje: „Ważne jest, aby zawsze się podnosić”. Zdaniem papieża, gdyby Bóg ograniczył się tylko do sprawiedliwości, przestałby być Bogiem, a zamiast tego byłby jak ludzie, którzy proszą jedynie o przestrzeganie prawa. Boże miłosierdzie jest więc dla Franciszka nie tylko cnotą czy mechanizmem ożywiającym możliwość posłuszeństwa boskiemu prawu. To coś więcej: „miłosierdzie” jest dla papieża działaniem, codziennym powstawaniem – miłosierdzie dotyczy jednak nie tylko Boga, który je umożliwia, ale i człowieka, który działa w odpowiedzi na nie. Cnota więc przeradza się w akcję w obliczu Bożej miłości, swoistego ludzkiego długu, który każdego dnia, powstając, trzeba spłacać.
Skandal miłosierdzia
Być może to zadłużenie jest dla nas irytujące, wprawiające w zakłopotanie, mówi Franciszek. Boże miłosierdzie jest „darem, który jest tak obfity, że może nawet wydawać się niesprawiedliwy w naszych oczach”, przekonuje jednak. Naturą Bożego miłosierdzia jest jego nadmiar; niczego nie równoważy, niczego nie wymaga, nie trzeba na niego zasłużyć. Zdaniem papieża, po prostu jest.
Dla Franciszka miłosierdzie jest jak uczucie, które porusza Boga i Jego umiłowaną ludzkość; ścięgno, które łączy Boga z ludzkością, ludzkość z Bogiem; to też coś w rodzaju emocji, coś, czego trzeba doświadczyć. Ma być to, zdaniem papieża, elementarna tajemnica, którą św. Augustyn uświadamia sobie w pierwszej księdze swoich Wyznań, kiedy zastanawia się: „Dlaczego tak wiele dla mnie znaczysz? Pomóż mi znaleźć słowa, by to wyjaśnić... Zlituj się nade mną i pomóż mi, Panie, mój Boże. Powiedz mi, dlaczego tak wiele dla mnie znaczysz. Szepnij w moim sercu, jestem tutaj, aby cię zbawić”.
Dla obserwatorów pontyfikatu Franciszka, tych, którzy szukali logiki w jego niestandardowych zachowaniach i decyzjach, gdzieś pomiędzy spotkaniem, równością, reintegracją zmarginalizowanych, otwarciem drzwi, jest właśnie „miłosierdzie” niezwykle praktyczne. To most rozciągnięty między wieloma z „niespodzianek”, o których mówił Alessandro Gisotti. Także tych politycznych. Bo choć nie istnieje instytucjonalna wina czy instytucjonalne przebaczenie – te dotyczą wyłącznie ludzi, jednostek – miłosierdzie zdaniem papieża może być użyteczne także politycznie. Chociażby w relacjach międzynarodowych.
Dyplomacja miłosierdzia
Miłosierdzie ma bowiem przezierać przez historię świata, która dla Franciszka nie jest hollywoodzkim filmem, gdzie „nasi chłopcy” przychodzą, aby uratować nas przed „tymi złymi”. Papież wie, że zawsze chodzi o różne interesy, często sprzeczne i że różne strony działają z pozycji, które bywają moralnie dwuznaczne – taka jest natura polityki. Dlatego Franciszek jest papieżem, który zajmuje odważne stanowiska, czasem ryzykowne, w ramach specyficznie postrzeganej, dyplomatycznej perspektywy nazywanej czasem „dyplomacją miłosierdzia”. Tradycyjna watykańska ostrożność może pod rządami Franciszka ustąpić więc miejsca postawie polegającej na szczerości, jasności, a niekiedy na wyzywających gestach czy wypowiedziach – dla wielu trudnych do przyjęcia. Tak było chociażby w 2019 roku, kiedy Franciszek padł do stóp zwaśnionych polityków z Sudanu, prosząc o pokój.
Podobnie rzecz ma się, kiedy weźmie się pod uwagę papieską krytykę spekulacyjnego kapitalizmu finansowego lub upamiętnienie ludobójstwa Ormian. Tym, co prawdopodobnie różni go od poprzednich papieży, jest jego wizja nowej globalnej roli katolicyzmu – Franciszek zdecydowanie opiera się powabowi katolicyzmu postrzeganego jako polityczny gwarant, „ostatnie imperium”, dziedzic chwalebnej przeszłości, jakiś filar przeciwko upadkowi widocznemu w kryzysie globalnego przywództwa świata zachodniego. Ktoś mógłby powiedzieć nawet, że Franciszek uwalnia chrześcijaństwo od pokusy uważania się za ostatniego spadkobiercę Imperium Rzymskiego. Stawia na „miłosierdzie”, które ma być rozumiane jako ostatnia deska ratunku, otwarte drzwi w erze ciągłych konfliktów i waśni.
Bo przecież minione lata były okresem niezwykle burzliwym, nie tylko dla Kościoła. W zasadzie cały świat znalazł się w kryzysie zagrażającym bezpieczeństwu i stabilności – wojny w różnych regionach świata, globalna pandemia i kryzys zdrowia publicznego, problemy z migracją oraz dla części świata koniec epoki dobrobytu, wiążący się z gwałtowną przemianą paradygmatu w ekonomii. Kilka lat temu, jakby przewidując najbliższą dekadę, papież Franciszek powiedział, że światem wstrząsa „trzecia wojna światowa w kawałkach”. Słowa te, wypowiedziane w Sarajewie w 2015 roku, powtórzył też podczas przemówienia do korpusu dyplomatycznego na początku 2023 roku w Watykanie, wskazując, że jedną z głównych przyczyn konfliktów burzących pokój i wstrząsających światem jest alienacja człowieka we współczesnej kulturze i zepsucie relacji tak między jednostkami, jak i całymi społeczeństwami. Brak międzyludzkiego miłosierdzia. Trudno więc dziwić się, że w pierwszym postpandemicznym roku Franciszek, upatrując w wyalienowaniu i zerwaniu relacji główne powody braku pokoju – a nie ma przecież miłosierdzia bez właściwej relacji – w orędziu na 56. Światowy Dzień Pokoju napisał, że „nikt nie może zbawić się sam”.
I tu politycznie znajduje się „miłosierdzie” jako naiwne może czasem działanie, czy próby nawet bardziej skomplikowanego znalezienia wspólnego języka i konsensusu z tymi, którzy od lat są zwaśnieni. W tym sensie działać ma też „dyplomacja miłosierdzia” w świecie, który codziennie wstrząsany jest setkami zbrodni, tragedii i wojen, nagłaśnianych przez kolejne media. Polityczne miłosierdzie papieża to po prostu wyciągnięta ręka i otwartość na rozmowę.
Błogosławieni miłosierni…
Ale „miłosierdzie” to też świadectwo, którego wypadkową może być wspomniane zaangażowanie papieża w dialog na rzecz pokoju, w walkę z plagą wykorzystywania seksualnego nieletnich, ale też w dialog z młodym pokoleniem czy różnymi częściami Kościoła, a nawet – tej części społeczeństwa, która jest poza Wspólnotą.
Wszyscy w końcu znamy stare powiedzenie Roma locuta, causa finita (Rzym przemówił, sprawa jest zakończona). Franciszek zdaje się je odrzucać, uznając, że aby znów wprowadzić miłosierdzie do obiegu społecznego i opinii publicznej, potrzeba dialogu. Odrzuca więc pomysł, że my, katolicy, możemy zabarykadować się w jakimś kościelnym forcie, chroniąc się przed skażeniami świata, tworząc współczesny Port-Royal, w którym moralna skrupulatność jest normą. Kościół misyjny musi polegać na Chrystusie, a nie na własnych umiejętnościach wznoszenia kamiennych murów, osiągania moralnej czystości czy definiowania doktrynalnej jasności. A tam, gdzie jest Bóg, jest też miłosierdzie, żaden człowiek w końcu nie jest doskonały i każdy go potrzebuje. To pastoralny wymiar miłosierdzia tego pontyfikatu. Istotę bowiem papieskiego myślenia o miłosierdziu – zarówno społecznego, politycznego, jak i pastoralnego – znaleźć możemy u źródła: Bóg miał na myśli to, co powiedział w psalmach 34 i 130. „Pan jest blisko skruszonych w sercu i ratuje tych, których duch jest zdruzgotany; u Pana jest miłosierdzie i pełnia odkupienia”.
W zrozumieniu pontyfikatu Franciszka to właśnie rola nauczyciela miłosierdzia łączy dwie pozostałe ramy hermeneutyczne: polityczną i społeczną. W ten sposób jest „miłosierdzie” spoiwem, które łączy jego samo-zrozumienie w roli pasterza i reformatora.