Pierwsze wrażenie to pustka głównego holu. Ludzkie sylwetki nikną na tle szarych marmurowych ścian, ogromnych jak górskie przepaście. Nad nami, w wysokich kondygnacjach miotają się przerażone gołębie. Ale to tylko trik, zmrużenie oka cyklopa dla niewtajemniczonych. My odważnie wejdźmy dalej, do sali, która w założeniu mieścić będzie wystawy czasowe, a w której teraz umieszczono wszystko to, co da się publiczności okazać obecnie. W przyszłości miejscem wystawy stałej będzie pierwsze piętro, znacznie obszerniejsze od kubatury prezentowanej dzisiaj.
Jakaż zmiana! Po zimnym majestacie holu wpadamy w kalejdoskop wrażeń. Aż nie wiadomo gdzie pierwsze oko przyłożyć. Nad głowami animowana prezentacja, pełna przedziwnych symboli: norwidowskie „jaszczury i ptaki” pomieszane z wizerunkami białych koni i husarskich skrzydeł. Pod kopytami wije się zagadkowy wąż, chyba biblijny. Trochę tu Polski, trochę Babilonu, ale ogólne wrażenie miłe.

Zbroja husarska z przełomu XVII/XVIII w. Kurtka mundurowa gen. Stanisława Maczka, ok. 1940 r., dar rodziny Maczek-Skillen
fot. Zdjęcia pochodzą z zasobów Muzeum Historii Polski
Polska kunstkamera
Autentyczna zbroja husarska to rzadkość, jednak egzemplarz, na który natykamy się zaraz przy wejściu, jest rzadki podwójnie – kiedyś stał bowiem w pracowni Wojciecha Kossaka, klasycznego malarza scen batalistycznych. Jest zatem prototypem niejednego z wizerunków polskich jeźdźców, jakie nadal oglądać możemy w salonach wielu naszych domów. Tuż obok widzimy inkrustowany pistolet skałkowy. Ładny, ale dlaczego tutaj, w tak eksponowanym miejscu? – To sagalasówka – podpowiada z dyskretną dumą dyrektor
Robert Kostro. W rzeczy samej jest się czym pochwalić, myśliwską broń firmy „Segalas” zachwalał już sam Rejent w Panu Tadeuszu.
Polska Enigma, maszyna deszyfrująca, to jeszcze większa rzadkość niż husarskie zbroje: podobny egzemplarz ma tylko muzeum w Paryżu. Co robi jednak obok niej zwykła maszyna do pisania, jakich miliony produkowano jeszcze pół wieku temu? To nie jest zwykła maszyna, pochodzi z Maisons Laffitte, w jej klawisze uderzały palce Jerzego Giedroycia.
Podobnych kontrastów mamy tutaj bez liku. Od srebrnego denara Bolesława Chrobrego niedaleko do atłasowej poduszeczki, z wyhaftowanym białym orłem w koronie. Pierwotnie godło było częścią sztandaru należącego do kardynała Aleksandra Kakowskiego, członka Rady Regencyjnej. Poduszkę uszyły zeń jego spadkobierczynie, dostała się którejś z zacnych, kanapowych ciotek. Zanim znalazła się w muzealnych zbiorach, podobno wylegiwał się na niej pudelek.
Ten sam typ ekspozycji widziałem wiosną na zamku Trausnitz w dolnobawarskim Landshucie. Renesansowe arcydzieła malarstwa i rzeźby sąsiadują tam z egzotycznymi muszlami oraz wypchanym krokodylem, zwisającym z sufitu komnaty. Spośród portretów uwagę moją zwrócił konterfekt księżniczki Heleny – młodej panienki z wąsami i brodą. Taki rodzaj prototypów obecnych muzeów nazywano kunstkamerami, gabinetami osobliwości. Ich zwiedzanie miało zaspokoić prostą ciekawość widza, który dopiero z czasem, pogłębiwszy znajomość rzeczy, miał docenić artystyczną wartość prezentowanych przedmiotów. W epoce rozbiorów tego typu placówki, fundowane w krajach Zachodu przez zamożnych polskich emigrantów, odegrały dużą rolę w podtrzymaniu naszej tożsamości. Współczesne muzea przeważnie odeszły od tej metody pokazywania swoich artefaktów, na rzecz dokompletowanych zbiorów specjalistycznych. Takim obiektem, o charakterze narodowej galerii, jest chociażby warszawskie Muzeum Narodowe.
Ludzie jednak – w tym autor tej relacji – tęsknią za kunstkamerami. Bo zwiedzanie zabytkowej galerii to historia, a historia jest przecież opowieścią. Cóż nam opowiadają zbiory z Landshutu? Ot, była sobie dynastia, panowała i wymarła. To ciekawe, ale o ileż ciekawsza jest opowieść o dziejach całego narodu, utkana z wielkich i małych historii na otwarciowej ekspozycji Muzeum Historii Polski w Warszawie!

Fotografia obrazu autorstwa Bractwa św. Łukasza pt. Konfederacja Warszawska. fot. Zdjęcie pochodzi z zasobów Muzeum Historii Polski
Makata i cykl obrazów
À propos tkania, opowieścią jest także historia dotarcia na warszawską galerię dwóch sztandarowych obiektów tej ekspozycji: panoramicznej makaty „Jan III Sobieski” oraz cyklu siedmiu obrazów przedstawiających najbardziej chwalebne wydarzenia w dziejach Polski. Pierwszy stworzył Mieczysław Szymański na potrzeby wystawy światowej w Paryżu w 1937 r. To właśnie jej motywy były inspiracją powstania wspomnianego już wcześniej animowanego dzieła, które rozwieszono pod sufitem sali ekspozycyjnej. Drugi namalowali artyści z „Bractwa Świętego Łukasza” na światową wystawę w Nowym Jorku, która odbyła się dwa lata po paryskiej, w pamiętnym roku 1939. Wybuchła wojna, żaden z tych obiektów do Polski nie wrócił. Oba przechowywano w Stanach Zjednoczonych, na warszawską Cytadelę (gdzie mieści się muzeum) dotarły dopiero w roku ubiegłym. W ten sposób zamknęła się klamra ich historii.
Bogato zdobiona dubeltówka, której złocenia możemy dokładnie obejrzeć przez szybę, ofiarowana została generałowi Wincentemu Krasińskiemu, ojcu poety, za dowodzenie w szarży pod Somosierrą – chociaż Krasiński osobiście w niej nie uczestniczył. Ofiarodawcą był cesarz Napoleon.
Z niemal każdym prezentowanym tutaj przedmiotem wiąże się jakaś ludzka opowieść. Mundur oficera Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie należał ongiś do generała Maczka, podobnie jak mundur żołnierza Armii Krajowej – do Ryszarda Białousa, dowódcy batalionu „Zośka”. Aż dwa przeszklone stoły zajęły osobiste zbiory Michała Sokolnickiego, ambasadora II Rzeczypospolitej w Ankarze. Wysłannicy muzeum długo i żmudnie negocjowali ich transfer do Polski z tureckim właścicielem.
Satyra znaleziona w ruinach
Muzeum Historii Polski to także miejsce pamięci o złotej epoce naszej ojczyzny, związanej ze spuścizną Rzeczypospolitej wielu narodów i wielu wyznań. Przypominają o niej kopie aktów unii lubelskiej 1569 czy konfederacji warszawskiej 1573, podobnie jak pamiątki po religijnych wspólnotach, które ongiś, znacznie liczniej niż dzisiaj, zamieszkiwały nasz kraj.
Jedna z najcenniejszych jest jednocześnie najmniej efektowna: to niepozorny, uczniowski zeszyt w kratkę. Należał do Andzi Rozencwajg, która przepisywała w nim krążące po ulicach łódzkiego getta satyryczne wierszyki. Rumkowski w stylu lokomotywy – tytuł jednego z nich, na otwartej pod szkłem stronie, przypomina postać przewodniczącego łódzkiego Judenratu. Chaim Rumkowski, mówiąc łagodnie, nie był lubiany przez „swoich” Żydów, gdyż nie wahał się wydawać na śmierć własnych rodaków – aby tylko ocalić innych.
Zeszyt odnaleziono po wojnie w ruinach getta. Przez 60 lat przechowywano go w prywatnym mieszkaniu, dopóki syn znalazczyni nie przekazał go muzeum.
Symbole
Villa Regia była pałacem króla Władysława, na jego miejscu znajduje się dzisiaj rektorat stołecznego uniwersytetu. W 1656 r. zniszczyli go i zrabowali Szwedzi. Najeźdźcy skuwali nawet ozdobne elementy ścian. Jeden z nich, międzyłucze arkady loggii frontowej, uchodzący w pośpiechu przed polską odsieczą, zrzucili z mostu w nurty Wisły. Wydobyto go stamtąd w 2011 r. Dziś zdobi muzealną ekspozycję. Doskonale widoczny jest na nim Snopek, herb dynastii Wazów, za której, właśnie do Władysława, Polska przeżywała swoje najlepsze czasy.
Szwedzi, którzy urządzili nam przysłowiowy „potop”, przypadkowo, lecz całkiem dosłownie zatopili na dnie rzeki godło naszej niezawisłości i dumy. Czy to nie kapitalny symbol polskiej historii?
To samo można powiedzieć o witającej wchodzących na galerię rzeźbie Victoria-Victoria dłuta Krzysztofa Bednarskiego. Powstała w 1983 r., w dwa lata po wprowadzeniu stanu wojennego, i przedstawia dłoń z dwoma palcami wysuniętymi w geście zwycięstwa. W ten sposób pozdrawialiśmy się na złość reżimowi Jaruzelskiego. Tyle tylko że w prezentacji artysty dłoń ma oba palce w połowie ucięte. Jakby prorocze, prawda?
Są tutaj obiekty, których wielkości nie udźwignie żaden patos i żadna metafora. „Ja, Ryszard Siwiec, zdrów na ciele i umyśle…” – czytamy słowa księgowego z Przemyśla, który podczas centralnych Dożynek w 1968 r. podpalił się na murawie warszawskiego Stadionu Dziesięciolecia, tuż obok dziewcząt w łowickich strojach, tańczących przed towarzyszem Gomułką. O ofierze Siwca zapomnieliśmy od razu, brudnopis jego testamentu przekazał po latach muzeum syn bohatera.
Tego nie zrozumie cudzoziemiec. Ale dla Polaka wszystko to będzie czytelne jak elementarz. Pod warunkiem że kocha własną historię.
Za symbol można też uznać widok z dachu muzeum. Dach pokryto kępkami trawy, co może kojarzyć się z sienkiewiczowskim stepem lub tundrą, na którą wywożono naszych łagierników. Jedna ze zwiedzających porównała to do nowojorskiego Central Parku – bo w tle płaskiej zieleni wznoszą się sylwetki śródmiejskich wieżowców. Cytadela była kiedyś odstręczającym miejscem kaźni i straceń, potem stworzono tutaj muzeum martyrologii, ale mało kto je odwiedzał – było na uboczu. Chciałoby się, aby budowa Muzeum Historii Polski, wraz z sąsiadującym Muzeum Wojska Polskiego, wypełniła kolejną lukę w tkance miasta.