Co sprawia, że człowiek może powiedzieć o swoim sercu, iż jest glebą żyzną, skalistą bądź usianą cierniami? Czy można tę glebę pielęgnować tak, by zasiane w nią ziarno wyrosło i przyniosło plony? Warto zadać te pytania trochę inaczej i zobaczyć, że Jezus, hojny Siewca, nie dzieli ludzi na tego typu kategorie, nie ocenia człowieka pod kątem jego podatności na działanie Słowa. Dla Niego każdy wart jest siania. Każdy jest dla Niego polem pod zasiew. Rzucane zaś ziarno nie wybiera gruntu.
Spójrzmy w ten sposób na siebie – jak na ziemię uprawną. W niektórych miejscach jest żyzna i urodzajna, w innych porośnięta cierniami, zdarzają się też na tym polu fragmenty skaliste. W dodatku poprzecinane jest ono uczęszczanymi przez podróżnych drogami. Z tej perspektywy patrząc, któż z nas może powiedzieć, że zawsze jest glebą urodzajną, chłonącą słowa Dobrej Nowiny i pozwalającą, by zapuszczały w niej korzenie i rodziły owoce? Albo któż może orzec, że jego serce nigdy nie wyda plonu, bo jest twarde jak skała? Życie zmienia nas i kształtuje, otwiera bądź zamyka, powoduje wzrost lub uwiąd. Dziś przeważa w nas ziemia urodzajna, bo jesteśmy spragnieni słowa nadziei, innym razem stajemy się skałą, na której nic nie może dłużej się utrzymać. Dzięki zmianom dojrzewamy.
Pomyślmy najpierw o takich miejscach w naszym sercu, które są jak porośnięte cierniami. To suma krzywd i zranień, które nas kiedyś dotknęły, a dziś nie pozwalają wzrastać słowu Boga i powodują, że z oporem przyjmujemy Dobrą Nowinę. Są takie delikatne przestrzenie naszego życia, które sprawiają ból zagłuszający nawet radość Ewangelii i powodujący, że jej blask dociera do nas z trudem, przedzierając się przez życiowe osty i kłujące chaszcze. Czy da się je wykarczować?
Są i takie miejsca na polu naszego serca, w których ziarno nie ma szans zakiełkować, bo pada na grunt skalisty. Zapewne jest ich mniej lub więcej, ale żadna ziemia nie jest od nich wolna. Niestałość – oto ich cecha charakterystyczna. Papież Franciszek nazywa taką postawę „kulturą tymczasowości”, mając na myśli niechęć do podejmowania wiążących decyzji i długofalowych zobowiązań. Gdzie indziej nazywa się to „słomianym zapałem”. Dobra Nowina przyjmowana jest z radością i zachwytem, padają nawet deklaracje pójścia za Jezusem, ale wystarczy powiew wiatru, jakaś próba, by nic z tego nie zostało. By ziarno mogło wzrosnąć, potrzebna jest bowiem cierpliwość i wierność. Ziemia musi zostać przeorana. Czy pozwalamy Panu, by użyźniał nasze serca swoją obecnością, by przebijał stwardniałą skorupę naszych przyzwyczajeń, naszej niestałości i zauroczenia życiem tu i teraz?
Jest jeszcze jedno miejsce niesprzyjające wzrostowi. To droga. Jezus mówi o Złym, który przychodzi i porywa ziarno tam padające. Ale ono nie ma tam szans na wzrost, bo trafia w miejsce, przez które przechodzą nieustannie podróżni. Może trzeba w tym miejscu zapytać, czy potrafimy stawiać im granice, jak płot ogradzający pole, i chronić to, co w nas jest przestrzenią dla Boga, wrażliwym miejscem dojrzewania i otwierania się na bliźnich. Jak dbamy o nasze serce? Czy ma do niego dostęp każdy, czy każdy może tu wejść, zabrać to, co dla nas cenne, lub po prostu to podeptać? Miłość do drugiego człowieka nie oznacza przecież przyzwolenia na to, by ktoś próbował niszczyć w nas dobro, zabierać nadzieję.
Dobra Nowina polega na tym, że Bóg nie przestaje siać, Jego słowo jest głoszone, choć przynosi różne owoce. O urodzaju Słowa w Kościele możemy mówić wtedy, gdy zmienia ono nasze życie. Nie zawsze tak się dzieje, ale powody są bardziej złożone, niż myślimy, i nie zawsze zależą od naszej woli. Czasem żyzną glebą okazuje się to, co nazwalibyśmy prędzej cierniami, a więc trudy życia, pogubienie, bezradność. Dobra Nowina jest taka, że Pan radzi sobie z każdym rodzajem ziemi – z tą urodzajną i z tą mniej przychylną życiu. Do nas należy tylko tyle: poczuć głód i otworzyć się jak żyzna ziemia na działanie Siewcy.