Uczę się patrzeć na świat. Trochę na nowo, oczami, a nie przez ekran telefonu. Już od jakiegoś czasu zaczęło mi to przeszkadzać: wszystko miałam ochotę fotografować. Oto, do czego doprowadziło to bardzo pożyteczne urządzenie, jakim jest smartfon. Zauważyłam, że kiedy widzę coś wyjątkowego, coś, co mnie cieszy, co swoją obecnością, swoim istnieniem sprawia mi radość, natychmiast chcę to uwiecznić na zdjęciu. Kwiat, który fascynuje kolorem, księżyc wyjątkowo duży, ptak na gałęzi, krajobraz egzotyczny albo nawet zwykły, w którym nagle dostrzegłam niezwykłość, obraz w galerii, rysunek na murze, zaułek w obcym mieście, owad, który przysiadł na mojej nodze, pies, który pije wodę z kałuży. Na wszystko to patrzę od jakiegoś czasu z inną intencją niż dawniej. Zastanawiam się, jak to uchwycić na zdjęciu. Jak to wyjdzie na tym zdjęciu, które mogę zrobić natychmiast, bo aparat mam przecież zawsze przy sobie. Zamiast po prostu obserwować w zachwycie, odrywam wzrok, wyciągam jedną ręką telefon z kieszeni i patrzę w ekran. Poprzez ekran oglądam rzeczywistość. Tracąc ją równocześnie.
Niektóre zdjęcia wysyłam w eter. Uwieczniam ten moment, publikując go w mediach społecznościowych. Po co? Po co to robimy, bo przecież jest nas wielu? Karmimy się sobą nawzajem? Bo jeszcze potrzebujemy jakiegoś odzewu, pochwały, tego kciuka w górę „lubię to” albo serduszka. Proszę bardzo świecie, oto jestem na wakacjach nad tym turkusowym morzem, którego ty nie masz. Oto bawię się na koncercie, na którym ciebie nie ma. Oto mam takie piękne dzieci, możesz mi pozazdrościć. Oto jestem taka wrażliwa na piękno, że pokazuję ci kwiat łąkowy, którego ty pewnie nawet nie zauważyłeś. Moje wspaniałe życie jest warte mnie, nie ciebie.
Bardzo ostatnio często cytowany jest pewien francuski filozof Guy Debord, który w latach sześćdziesiątych sformułował pojęcie społeczeństwa spektaklu. Bardzo dobrze odzwierciedla ono czasy, w jakich żyjemy, choć on twierdził, że panowało już wtedy, ponad pól wieku temu. W skrócie mówił, że charakteryzuje się ono rozpadem komunikacji, tworzeniem iluzji, procesem izolacji i tym, że sztuczne doznania stawiane są wyżej od prawdziwych. Najważniejsze jest jednak ciągłe poczucie „pożądania”: nowych rzeczy, nowych doświadczeń. Coraz atrakcyjniejszych. Czy nie o to chodzi w tym namiętnym fotografowaniu świata? Rzeczywistość zaczyna istnieć wtedy dopiero, gdy ją cyfrowo utrwalamy. Jest, istnieje! Mam na to dowód, nie widzisz?
Stoję na balkonie i patrzę na latające całą bandą jerzyki. Wschodzi księżyc. Leci samolot, ciekawe dokąd? Gdzieś z oddali dociera do mnie wieczorny szum miasta. Wiem, że moje zdjęcie tego nie pokaże, nie zatrzyma tego momentu, i zastanawiam się, czy w ogóle chcę się z kimkolwiek tą chwilą podzielić? Przecież się nie da. Czasem jest ona tylko dla mnie. A może zawsze?