Chociaż filary systemu komunistycznego pozostały nienaruszone, zwykłym Chińczykom pozwolono żyć normalnie – a to już bardzo wiele. A wszystko zaczęło się od jednego zdania, wygłoszonego przez ich przywódcę: „Nieważne, czy kot jest biały czy czarny – ważne aby łowił myszy”.
Skok w przepaść
Istotą odwilży 1978 r. było przezwyciężenie dziedzictwa Mao Zedonga, największego zbrodniarza w historii ludzkości. Wprawdzie nie potępiono go pośmiertnie, jak stało się to w sowieckiej Rosji ze Stalinem, ale jego kult usunięto na drugi plan. To wystarczyło do przeprowadzenia istotnych zmian, tak aby nie wymknęły się one spod kontroli wszechwładnej partii.
Gdy Mao w 1949 r. zawładnął Chinami i niebawem wymordował politycznych przeciwników, mógł bez reszty poświęcić się realizowaniu swoich szalonych pomysłów. W 1958 r. zainicjował kampanię Wielkiego Skoku (barwne określenia są chińską specyfiką; trochę ich jeszcze będzie w tym artykule). Chodziło o to, by najludniejsze państwo świata mogło prześcignąć w rozwoju – właśnie skokowo – wszystkie inne potęgi, ze Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim na czele. Chłopów odegnano od pługa i kazano im wytapiać stal w chałupniczo tworzonych dymarkach. Dla produkcji tej stali wycięto chińskie lasy. Stal okazała się nic niewarta, ani na potrzeby wewnętrzne, ani tym bardziej na eksport, za to pola, pozbawione rąk do pracy, nie wydały plonów. A Chiny przecież były (i w sumie nadal są) krajem rolniczym, o czym w Europie uczyło się każde dziecko w podstawówce, a o czym, jak widać, zapomniał przewodniczący Mao. Na skutek głodu zmarło wtedy, być może, nawet 50 mln ludzi.
W obliczu tej przerażającej liczby takie szczegóły, jak masowa kampania tępienia szczurów, wróbli, komarów i much, w wyniku której w Chinach rozprzestrzeniła się plaga szarańczy, nabierają cech ponurej groteski.
Mandaryni i hunwejbini
Tego wszystkiego już było za wiele, przeciwko przewodniczącemu zaczęli szemrać nawet przyzwyczajeni do posłuszeństwa partyjni bonzowie. Mao, w obliczu całkowitej utraty władzy, wykonał więc ruch do przodu – genialny w swoim diabelstwie.
By zrozumieć jego istotę, należy troszeczkę wczuć się w specyficznie chiński klimat maoizmu. Najstarsi spośród czytelników „Przewodnika” pamiętają Mao jako komunistę, zaś Czang Kaj-szeka, jego przeciwnika, jako symbol reakcji. To nie tak. Kuomintang, partia Czang Kaj-szeka, była w swoich założeniach bardziej socjalistyczna od Komunistycznej Partii Chin. Mao natomiast, jako pragmatyk (do czasu, niestety!), włączył w system czerwonej władzy wielu członków dawnej klasy mandarynów oraz rodowej arystokracji. To pozwoliło mu na utrzymanie panowania w olbrzymim kraju, zarówno w jego politycznym centrum (Pekin), jak i na prowincji.
W rezultacie tej polityki duża część partyjnych aktywistów, jak również specjalistów niezbędnych do funkcjonowania systemu, wychowana była i wykształcona w wartościach liczącej tysiące lat chińskiej cywilizacji. To ich właśnie Mao postanowił uczynić winnymi kryzysu. W tym celu przewodniczący dozbroił armię (gdzie intelektualiści nie mieli znaczenia), a także stworzył Czerwoną Gwardię, paramilitarną formację młodych radykałów, dla których wrogiem było wszystko co zalatywało dawnością.
Nazwano ich hunwejbinami i odtąd nazwa ta zrobiła karierę… na Zachodzie, gdzie termin „hunwejbinizm” stał się synonimem przekonania, iż wszystko, co ludzkość wymyśliła do tej pory, nadaje się tylko do spalenia. Zachodni koledzy chińskich hunwejbinów dali o sobie znać podczas paryskiego lata 1968, a także całkiem niedawno – w postaci akcji zmiany nazw i obalania pomników w Stanach Zjednoczonych. Nie brakuje ich także w Polsce, gdzie niejednokrotnie brak rzeczowych argumentów w dyskusji pokrywa się stwierdzeniem: „Nie ma co gadać z dziadersami!”.
Cuchnąca Stara Dziewiątka
Gdy 18 sierpnia 1966 r. na pekińskim placu Tiananmen głównodowodzący armią wygłosił mowę nawołującą do niszczenia wszelkich burżuazyjnych przeżytków, w całym kraju ruszyła kampania nienawiści. Jej celem były Cztery Starocie: idee, kultura, obyczaje i nawyki. Wszystko, co się z nimi wiązało, należało unicestwić, najlepiej we wrzawie ideologicznych haseł.
W ten sposób na pastwę młodych fanatyków wydana została cała stara chińska kultura. Niszczono zabytki, szczególnie świątynie (buddyjskie i konfucjańskie), a także zbiory i kolekcje sztuki, także prywatne, jak choćby profesorskie biblioteki. Masowo zmieniano nazwy ulic, placów i wszelkich miejsc kojarzonych z dawną epoką. Na tej zasadzie w Pekinie hunwejbińscy barbarzyńcy rozebrali imponujący ciąg średniowiecznych murów obronnych. Wewnętrzne fortyfikacje Miasta Zakazanego, ongiś siedziby cesarzy, ocalały jedynie dzięki temu, że chiński premier, na szczęście nie tak radykalny jak jego Przywódca, osadził tam oddział wojska.
Walka ze „starociami” to jednak przede wszystkim niszczenie ludzi, tych, których nazwano Cuchnącą Starą Dziewiątką. Nazwa ta odnosi się jeszcze do XIII w., kiedy to w Pekinie panowali Mongołowie. Podzielili oni podbitą ludność Chin na dziesięć kast, z których przedostatnia skupiała osoby wykształcone w ideach konfucjanizmu, tradycyjnego systemu religijno-filozoficznego. W tej hierarchii konfucjańska „dziewiątka” mieściła się niezbyt chlubnie, gdyż niżej od prostytutek, a wyżej jedynie od żebraków. Maoiści poszli dalej, ponieważ klasę ludzi wykształconych przed rewolucją skazali na zagładę. Setki tysięcy osób poddano upokarzającym szykanom, torturom, zesłano do obozów albo zwyczajnie zamordowano. Liczba ofiar nie dorównuje tutaj czasom Wielkiego Skoku, ale nadal jest przytłaczająca.
Kot wkracza na scenę
Diabelski pomysł Mao pozwolił mu utrzymać władzę aż do śmierci w 1976 r.
Po jego zgonie panowanie próbowała utrzymać klika, złożona z ostatniej, czwartej żony Przywódcy oraz trójki twardogłowych działaczy z Szanghaju. Banda Czworga (tak ich później nazwano), choć równie bezwzględna jak Mao, nie była jednak w stanie utrzymać podobnego respektu ze strony ludności. W nocy z 5 na 6 października nastąpił pucz, wszystkich aresztowano, zasądzono i zamknięto w więzieniu. Chiny, zazwyczaj okrutne wobec politycznych przeciwników, tutaj okazały się względnie łaskawe – w porównaniu z Sowietami. Życie zachowała nawet Jiang Qing, owa czwarta żona i zły duch całej epoki „rewolucji kulturalnej” lat 1966–1976. Powiesiła się w szpitalu, ale to już inna historia.
Nowym przywódcą Chin (słowo „przywódca” oddaje tu istotę spraw, bardziej niż formalne tytuły) został Deng Xiaoping, komunista niegdyś bezwzględny i okrutny jak Mao, jednak z czasem potrafiący trzeźwo i pragmatycznie spojrzeć na kwestię wspólnego dobra. Ten pragmatyzm kilkakrotnie sprowadzał nań niełaskę czerwonego dworu. W czasie „rewolucji kulturalnej” Denga pozbawiono partyjnych stanowisk i dorabiał jako ślusarz w fabryce. Jego najstarszy syn, wyrzucony z okna przez hunwejbinów, stał się kaleką. Dziś jest sędziwym działaczem światowego ruchu niepełnosprawnych.
Slogan Denga na temat kota oznaczał, iż władze nie będą już odtąd dzieliły ludzi na dobrych i złych jedyne z powodu ich pochodzenia lub wykształcenia. Teraz będzie się liczyć jedynie ich fachowość oraz przydatność. Z wiosną 1978 r. miliony Chińczyków zaczęły „łowić myszy” – najpierw ostrożnie, potem zaś z większą śmiałością. Zalegalizowano sektor prywatny i wprowadzono na nowo zasady gospodarki rynkowej. W 1984 r. zniesiono „komuny ludowe”, wprowadzone jeszcze za Wielkiego Skoku i duszące samodzielność chińskiej wsi.
Wszystkie te zmiany z czasem wyprowadziły Chiny na pozycję światowego lidera. Jednak chińska „odwilż” ma swoje granice. Zwolennicy dalej idących, liberalnych przemian przekonali się o tym boleśnie 4 czerwca 1989 r., podczas masakry na placu Tiananmen.
Beneficjentem i kontynuatorem neoimperialnej pozycji Chin jest ich obecny przywódca Xi Jinping. W chwili śmierci Denga (1997 r.) był on zaledwie lokalnym działaczem partyjnym, jego kariera nastąpiła niedługo potem. A portrety Mao nadal wiszą na reprezentacyjnych placach chińskich miast.