Podczas jednej z prymicji wywiązała się przy stole dyskusja nad modelem współczesnego kapłaństwa w Polsce. Punktem wyjścia były zupełnie prozaiczne sprawy. Jeden z młodych proboszczów opowiadał o nowych zagadnieniach, w które nagle musiał wejść: ekonomicznych, budowlanych, konserwatorskich, związanych z zarządzaniem pracownikami, prawem pracy itd. Inny z kolei mówił, że pielgrzymi poprosili go o więcej konferencji duchowych, które chętnie przygotuje, jeśli zdejmą z niego wszystkie sprawy techniczne i organizacyjne. Przysłuchując się tej rozmowie, miałem przed oczami niedawne doświadczenie Kościoła w Hiszpanii – tego zaangażowania świeckich w sprawy, których ksiądz nie musi wykonać, by mógł realizować te, dla których został ustanowiony księdzem.
Będąc na Mszy zarówno w niedzielę, jak i w tygodniu, w żadnej hiszpańskiej parafii ksiądz nie wykonywał czytania, psalmu czy modlitwy powszechnej, nie zbierał też tacy, nie animował śpiewów. Wszystko to czynili wierni. Gdy oni odmawiali różaniec wraz z Litanią do Najświętszej Maryi Panny, on czekał w konfesjonale na penitentów.
Pierwsza moja myśl w tym kontekście biegnie w stronę przemówienia Benedykta XVI do polskiego duchowieństwa, zebranego w warszawskiej archikatedrze w 2006 roku. – Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego, aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem – mówił zmarły niedawno papież. – Nie wymaga się od księdza, by był ekspertem w sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki. Oczekuje się od niego, by był ekspertem w dziedzinie życia duchowego.
Syntezy synodalne zdają się to potwierdzać – właśnie tego oczekują od księży wierni. Aby byli ludźmi mądrymi, teologicznie wyrobionymi, rozmodlonymi. Aby stali się dla nich źródłem, z którego można zaczerpnąć. Trudno czerpać życiodajną wodę z pustej studni. Trudno nieść radość Ewangelii, nie mając doświadczenia tej radości w spotkaniu z Ewangelią.
– Aby przeciwstawić się pokusom relatywizmu i permisywizmu, nie jest wcale konieczne, aby kapłan był zorientowany we wszystkich aktualnych, zmiennych trendach; wierni oczekują od niego, że będzie raczej świadkiem odwiecznej mądrości, płynącej z objawionego Słowa. Dbanie o jakość osobistej modlitwy oraz o dobrą formację teologiczną owocuje w życiu – mówił Benedykt XVI.
Pośród wielu cennych wskazówek papieża warto wskazać jeszcze jedną: Gdy młody kapłan stawia swoje pierwsze kroki, potrzebuje u swego boku poważnego mistrza, który mu pomoże, by nie zagubił się pośród propozycji kultury chwili. Może należałoby je sparafrazować i powiedzieć, że wierni potrzebują poważnego mistrza, który pomoże im nie zgubić się pośród propozycji kultury chwili (o kulturze tymczasowości i prowizorki mówi też papież Franciszek). Tym poważnym mistrzem ma być ksiądz. Ale musi mieć na to czas.
Druga moja myśl idzie w kierunku liturgii. Pisałem już kiedyś o tym, że to, co drugorzędne, ma prowadzić do tego, co pierwszorzędne, nie odwrotnie. Za nami nabożeństwa majowe. Rozpoczynamy nabożeństwa czerwcowe. Za chwilę będzie też procesja eucharystyczna związana z uroczystością Bożego Ciała. W jakim stopniu te nabożeństwa prowadzą nas do liturgii? Czy nie jest tak, że wychowaliśmy ludzi do przychodzenia na nabożeństwa, podczas gdy na Eucharystii ławki świecą pustkami? Dlaczego pozwoliliśmy tak mocno zakorzenić się pobożności prywatnej, a wyrugowaliśmy z kościołów liturgiczną tradycję Kościoła, choćby wspólne odmawianie nieszporów? Słusznie ktoś zapytał: skoro ludzie cały rok odmawiają różaniec indywidualnie, czy naprawdę w październiku muszą to robić pod przewodnictwem księdza przed Najświętszym Sakramentem? Czy ksiądz nie mógłby w tym czasie służyć w konfesjonale?
Bardzo lubię procesje eucharystyczne. Ale mają one sens tylko wtedy, gdy prowadzą do Eucharystii. Nie może być więc tak, że zaprasza się na procesję, a przy okazji można też przyjść na Mszę. Jakby Msza była dodatkiem do procesji. Słyszałem kiedyś taki komunikat, zapraszający na nabożeństwo drogi krzyżowej, które poprzedzi krótka Msza bez kazania. To dokładnie nie ta kolejność. Procesja nie będzie też miała sensu, jeśli pozostanie jedynie zewnętrzną manifestacją obecności wiernych w przestrzeni publicznej. To nie jest protest, manifest ani happening. Tu chodzi o odnowienie w sobie wiary w realną obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie i pragnienie, by On był ze mną tam, gdzie ja na co dzień jestem.
Źródłem, z którego czerpiemy pokarm na życie wieczne, jest Eucharystia. Warto, byśmy w mnogości nabożeństw i prywatnej pobożności o tym nie zapomnieli.