Logo Przewdonik Katolicki

Spór o papieża

Ks. Wojciech Nowicki
Fot. Piotr Łysakowski

Pamiętam, jak opowiadano mi, że Jan Paweł II często się spowiadał. Już nie pamiętam dokładnie, czy to było co tydzień, czy raz na dwa tygodnie. Ukazywano to jako wyraz szczególnej duchowej dojrzałości. Zastanawiam się, czy z takimi samymi wypiekami na twarzy powiedzielibyśmy to samo z innej perspektywy: papież był grzesznikiem. Czy jednak nas to nie zaczyna razić? Choć od początku swego pontyfikatu Franciszek nie przestaje powtarzać tak o sobie: jestem grzesznikiem, módlcie się za mnie. No tak, ale Franciszek to nie Jan Paweł II.

Należę do pokolenia, które pamięta jeszcze Jana Pawła II. Choć był dla mnie papieżem schyłku, jeśli tak można powiedzieć. Urodziłem się w latach 80. ubiegłego wieku. Kojarzę go w dużej mierze jako człowieka starego, zmagającego się z chorobą. Przeżywałem jego śmierć. Tak, płakałem, gdy umarł. Choć ze względu na historię mojego życia to Benedykt XVI stał się dla mnie mistrzem i nauczycielem.
Nikt mnie nie musi przekonywać do wielkości tego człowieka. I nikt nie wymaże z mojej świadomości jego roli w najnowszej historii Kościoła, Polski i świata. Nikt nie podważy jego dorobku filozoficznego, teologicznego, moralnego, społecznego ani politycznego. Jego styl wytyczył zupełnie nowy kierunek papiestwa – bliższego człowiekowi, zwłaszcza temu potrzebującemu. Nie mam wątpliwości, że był tym następcą Piotra, który wyszedł na peryferie, używając języka jego kolejnego następcy.
Ale miałem też z Janem Paweł II pewien problem. A właściwie nie z nim, ale z tym, co z nim zrobiono. Miałem problem z mitem, który zbudowano. Człowieka, z którym nie wolno było polemizować, nie było dobrze widziane się nie zgadzać, którego należało oklaskiwać i przyjmować, że był wielki, święty, największy z rodu Piastów, najwybitniejszy w dziejach naszej ojczyzny. Cóż, nie ma się co dziwić, że tak napompowany balon musiał pęknąć z hukiem. I niepotrzebna była do tego wcale wielka igła. Wystarczyła mała szpileczka, nawet jeśli uznalibyśmy ją za wątpliwej jakości produkt.
Między obroną a atakiem jest cienka granica. W realiach wojny plemiennej pomiędzy totalnym oskarżeniem a totalną obroną zachowanie zdrowego rozsądku to trochę jak stąpanie po linie nad przepaścią. Ale skoro Piotr Zaremba mówi o dojrzałości naszych Czytelników, a o naszym tygodniku, że „ma wbudowane w swoją tożsamość, można by rzec, systemową ostrożność, stawanie ponad różnymi podziałami” (na marginesie: dziękujemy za uznanie), to i ja się ośmielam pójść tą niebezpieczną skądinąd drogą.
W postawionych w książce Overbeeka i filmie Gutowskiego tezach trzeba odróżnić dwie rzeczy: samą świadomość (czy wiedzę) o problemie pedofilii wśród księży, także tych bezpośrednio podlegających Karolowi Wojtyle jako arcybiskupowi krakowskiemu, i zarzut tuszowania przypadków pedofilii w Kościele. I w gruncie rzeczy to ten drugi zarzut domaga się odpowiedzi.
Odpowiedź – jak to w życiu bywa – nie jest zero-jedynkowa. Rzeczywistość nie jest czarno-biała. Dotykamy odległych czasów. Innej świadomości problemu. Nie wiedzy o problemie, ale świadomości tego, że to nie jedynie grzech przeciwko szóstemu przykazaniu, a przede wszystkim, że tymi, o których trzeba zatroszczyć się w pierwszej kolejności, są skrzywdzeni ludzie. Patrząc więc w szerszym kontekście, musimy zobaczyć, jak ta świadomość i wrażliwość dojrzewała w Kościele, ale także i w społeczeństwach, aż po dziś dzień, aż po konkretne dokumenty, regulacje, procedury.
Trudno zgodzić się z tymi, którzy Wojtyłę nazywają katem z Wadowic, fotografują się pod tabliczkami z nazwami ulic jego imienia i wzywają do zmiany nazw ulic, rond, skwerów, parków i szkół oraz burzenia pomników. Dlaczego nie pójść dalej i nie zniszczyć wszystkich wizerunków św. Maksymiliana Kolbego, którego wypowiedzi o Żydach z pewnością dziś uznalibyśmy za antysemickie, czy ojca Pio, którego szorstkość w konfesjonale dziś nie byłaby do przyjęcia.
Ale trudno też zgodzić się z tymi, którzy, nawet nie czytając książki i nie oglądając filmu, z góry wiedzą, że to atak, a nawet drugi zamach na Jana Pawła II, i że stawiane tezy z góry są fałszywe. Uczciwość nakazuje zbadać, sprawdzić i dać odpowiedź. Jeśli jesteśmy przekonani, że nie ma nic do ukrycia, a prawda jest inna niż ta przedstawiona w mediach, pozwólmy tej prawdzie samej się obronić.
Proponujemy Czytelnikom w tym numerze trzy teksty. Rozmowę z Anną Karoń-Ostrowską, która swoje życie związała z myślą Jana Pawła II, która z nim się spotykała i korespondowała. Pytamy o jej odczucia, bo – jak sądzę – są bliskie wielu z nas: pewnej dezorientacji i pragnienia znalezienia pokoju i nadziei w zastanej sytuacji. Następnie polecamy fragment rozmowy z Tomaszem Krzyżakiem, publicystą „Rzeczpospolitej”, który również badał źródła, na które powołują się Overbeek i Gutowski, i wyciąga z nich jednak inne wnioski. Wreszcie Piotr Jóźwik proponuje spojrzenie na sprawę w szerszym kontekście, uwzględniając trwającą już de facto kampanię wyborczą i trawiącą nas od dłuższego czasu silną społeczną polaryzację.
Jedno jest pewne. Jan Paweł II chciałby prawdy. Pewne jest też, że w sporze o papieża Polaka nie powinniśmy nigdy z oczu stracić tych, którzy w Kościele doświadczyli zranienia.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki