Należę do pokolenia, które pamięta jeszcze Jana Pawła II. Choć był dla mnie papieżem schyłku, jeśli tak można powiedzieć. Urodziłem się w latach 80. ubiegłego wieku. Kojarzę go w dużej mierze jako człowieka starego, zmagającego się z chorobą. Przeżywałem jego śmierć. Tak, płakałem, gdy umarł. Choć ze względu na historię mojego życia to Benedykt XVI stał się dla mnie mistrzem i nauczycielem.
Nikt mnie nie musi przekonywać do wielkości tego człowieka. I nikt nie wymaże z mojej świadomości jego roli w najnowszej historii Kościoła, Polski i świata. Nikt nie podważy jego dorobku filozoficznego, teologicznego, moralnego, społecznego ani politycznego. Jego styl wytyczył zupełnie nowy kierunek papiestwa – bliższego człowiekowi, zwłaszcza temu potrzebującemu. Nie mam wątpliwości, że był tym następcą Piotra, który wyszedł na peryferie, używając języka jego kolejnego następcy.
Ale miałem też z Janem Paweł II pewien problem. A właściwie nie z nim, ale z tym, co z nim zrobiono. Miałem problem z mitem, który zbudowano. Człowieka, z którym nie wolno było polemizować, nie było dobrze widziane się nie zgadzać, którego należało oklaskiwać i przyjmować, że był wielki, święty, największy z rodu Piastów, najwybitniejszy w dziejach naszej ojczyzny. Cóż, nie ma się co dziwić, że tak napompowany balon musiał pęknąć z hukiem. I niepotrzebna była do tego wcale wielka igła. Wystarczyła mała szpileczka, nawet jeśli uznalibyśmy ją za wątpliwej jakości produkt.
Między obroną a atakiem jest cienka granica. W realiach wojny plemiennej pomiędzy totalnym oskarżeniem a totalną obroną zachowanie zdrowego rozsądku to trochę jak stąpanie po linie nad przepaścią. Ale skoro Piotr Zaremba mówi o dojrzałości naszych Czytelników, a o naszym tygodniku, że „ma wbudowane w swoją tożsamość, można by rzec, systemową ostrożność, stawanie ponad różnymi podziałami” (na marginesie: dziękujemy za uznanie), to i ja się ośmielam pójść tą niebezpieczną skądinąd drogą.
W postawionych w książce Overbeeka i filmie Gutowskiego tezach trzeba odróżnić dwie rzeczy: samą świadomość (czy wiedzę) o problemie pedofilii wśród księży, także tych bezpośrednio podlegających Karolowi Wojtyle jako arcybiskupowi krakowskiemu, i zarzut tuszowania przypadków pedofilii w Kościele. I w gruncie rzeczy to ten drugi zarzut domaga się odpowiedzi.
Odpowiedź – jak to w życiu bywa – nie jest zero-jedynkowa. Rzeczywistość nie jest czarno-biała. Dotykamy odległych czasów. Innej świadomości problemu. Nie wiedzy o problemie, ale świadomości tego, że to nie jedynie grzech przeciwko szóstemu przykazaniu, a przede wszystkim, że tymi, o których trzeba zatroszczyć się w pierwszej kolejności, są skrzywdzeni ludzie. Patrząc więc w szerszym kontekście, musimy zobaczyć, jak ta świadomość i wrażliwość dojrzewała w Kościele, ale także i w społeczeństwach, aż po dziś dzień, aż po konkretne dokumenty, regulacje, procedury.
Trudno zgodzić się z tymi, którzy Wojtyłę nazywają katem z Wadowic, fotografują się pod tabliczkami z nazwami ulic jego imienia i wzywają do zmiany nazw ulic, rond, skwerów, parków i szkół oraz burzenia pomników. Dlaczego nie pójść dalej i nie zniszczyć wszystkich wizerunków św. Maksymiliana Kolbego, którego wypowiedzi o Żydach z pewnością dziś uznalibyśmy za antysemickie, czy ojca Pio, którego szorstkość w konfesjonale dziś nie byłaby do przyjęcia.
Ale trudno też zgodzić się z tymi, którzy, nawet nie czytając książki i nie oglądając filmu, z góry wiedzą, że to atak, a nawet drugi zamach na Jana Pawła II, i że stawiane tezy z góry są fałszywe. Uczciwość nakazuje zbadać, sprawdzić i dać odpowiedź. Jeśli jesteśmy przekonani, że nie ma nic do ukrycia, a prawda jest inna niż ta przedstawiona w mediach, pozwólmy tej prawdzie samej się obronić.
Proponujemy Czytelnikom w tym numerze trzy teksty. Rozmowę z Anną Karoń-Ostrowską, która swoje życie związała z myślą Jana Pawła II, która z nim się spotykała i korespondowała. Pytamy o jej odczucia, bo – jak sądzę – są bliskie wielu z nas: pewnej dezorientacji i pragnienia znalezienia pokoju i nadziei w zastanej sytuacji. Następnie polecamy fragment rozmowy z Tomaszem Krzyżakiem, publicystą „Rzeczpospolitej”, który również badał źródła, na które powołują się Overbeek i Gutowski, i wyciąga z nich jednak inne wnioski. Wreszcie Piotr Jóźwik proponuje spojrzenie na sprawę w szerszym kontekście, uwzględniając trwającą już de facto kampanię wyborczą i trawiącą nas od dłuższego czasu silną społeczną polaryzację.
Jedno jest pewne. Jan Paweł II chciałby prawdy. Pewne jest też, że w sporze o papieża Polaka nie powinniśmy nigdy z oczu stracić tych, którzy w Kościele doświadczyli zranienia.