Apostołowie zamknięci w wieczerniku z całą pewnością czuli lęk i niepokój. Ich Mistrz umarł, a wraz z Nim ich nadzieje na przyszłość. Trudno im było pogodzić się z gruzami własnego życia, z tęsknotą za Tym, któremu oddali swoje serca, z niepewnością i poczuciem zagrożenia. Znamy smak tego uczucia. Najpierw dwa lata izolacji, pandemicznych obostrzeń, lęku o zdrowie i życie swoje i najbliższych. Teraz wojna za naszą wschodnią granicą, codzienne doniesienia o okrucieństwach Rosjan i dramat uchodźców, którym staramy się przywrócić nadzieję i pomóc im, mimo czasem gorzkiego poczucia, że nasze starania nie wrócą im domów, życia ich bliskich, dawnych planów, marzeń, zwyczajnej codzienności.
Jezus wchodzi w sam środek tego chaosu. Mimo zaryglowanych drzwi wieczernika, zatrzaśniętych ze strachu serc. Wchodzi, mimo murów odgradzających od świata; mimo ścian, które budujemy w obronie przed przytłaczającą rzeczywistością. Dla Zmartwychwstałego nie ma granic ani przeszkód. On przychodzi, pokonując ograniczenia, których sami nie potrafimy zburzyć, bo koncentracja na nieszczęściu – naszym i bliźnich – odbiera siłę do szukania nadziei i dróg wyjścia ku światłu. Przekracza to, co człowiekowi wydaje się kresem możliwości, i udowadnia, że zamknięcia tworzymy sami; że poza murami, za którymi się ukrywamy, roztacza się horyzont nadziei silniejszej od wszelkich ludzkich lęków, wojen i burz.
Zmartwychwstały przychodzi z darem, który dziś jest upragniony i wyczekiwany nie tylko przez ofiary wojny, ale również przez nas – ludzi, którzy wciąż są bezpieczni, ale już wiedzą, jak kruche jest życie i jak niepewna przyszłość. „Pokój wam” – mówi Jezus do naszych niespokojnych serc, jak mówił do strwożonych apostołów. Dlaczego uwierzyli temu niepojętemu objawieniu Chrystusa? Dlaczego my mamy Mu wierzyć? Pan nie tłumaczył im, co wydarzyło się od Wielkiego Piątku do niedzielnego Poranka, od tragedii śmierci do triumfu życia. Nie wyjaśniał, w jaki sposób pokonał granice ludzkiej fizyczności i dlaczego stoi przed nimi przemieniony, choć przecież jeszcze niedawno leżał w grobie. Nie musiał tego robić. Wystarczyło, że pokazał im swoje rany, niezbity dowód Jego miłości. W tych ranach oni odnaleźli wszystkie swoje lęki, słabości, poczucie winy i samotność. W tych ranach i dziś znajdują schronienie ludzie cierpiący, zagubieni, złaknieni miłości. Te rany są najdobitniejszym znakiem, że Bóg cierpi ze swoimi cierpiącymi dziećmi i płacze z płaczącymi.
Pokój, który przyniósł Zmartwychwstały, jest owocem Jego krzyża, dlatego nie jest to dar łatwy. Z wieczernika Jezus nie przeniósł swoich apostołów do jakiejś nowej, cudownej rzeczywistości. Nie sprawił, że nagle ustąpiły trapiące ich problemy, a świat stał się przyjaznym miejscem. Dobrze wiemy, jak potoczyły się dalsze losy najbliższych uczniów Jezusa. Wiele można powiedzieć o ich życiu, ale nie to, że było beztroskie. Pokój, który proponuje Pan, sięga głębin ludzkiego serca. Nie ustaną na świecie wojny, bo gdy w jednym zakątku ziemi jakaś się kończy, w innym rozpala się kolejny konflikt. Ale gdzieś w głębi duszy mamy pewność, którą Jezus nam ofiarował: życie zawsze zwycięża, zło nie ma ostatniego słowa. To jest fundament pokoju, którego nie odbierze nawet najpotężniejszy wróg.
Miał rację Tomasz, kiedy zapragnął zobaczyć ślady gwoździ na rękach Pana i dotknąć rany na Jego boku. Nie przekonamy się o mocy Zmartwychwstałego, jeśli wcześniej nie zobaczymy Jego cierpienia. Nic nie zrozumiemy z sensu Jego ofiary, jeśli nie doświadczymy, jak bardzo On sam wchodzi w ból człowieka i dzieli nasz los – ludzi słabych, podatnych na zranienie i podlegających prawu śmierci. To jest najwyższa próba nadziei – zobaczyć Wszechmocnego, który nosi na Sobie rany świata, i uwierzyć, że to Pan nasz i Bóg nasz. Taki był początek Tomaszowej wiary i dziewiątego błogosławieństwa, którym zostały objęte pokolenia ludzi, którzy „nie widzieli, a uwierzyli”. Nawet jeśli jeszcze nie widzimy, warto uwierzyć Zmartwychwstałemu, który mówi: Pokój wam.