Logo Przewdonik Katolicki

Nie pękać

Piotr Zaremba
Fot. Magdalena Bartkiewicz

Ta wojna nie ma logicznego końca. Nie bardzo daje się opisać scenariusz „konstruktywnego” zwycięstwa Rosji, ale też nie sposób jest uwierzyć w jej porażkę

Przed tygodniem napisałem, że były prezydent Bronisław Komorowski jest reprezentantem starej szkoły polityków, która zabrania pisania głupstw na Twitterze (w przeciwieństwie do Sikorskiego). I pewnie tak jest. Ale w międzyczasie ten sam Komorowski zdążył wprawić niektórych w stan zakłopotania.
Zaproszony do rozmowy z radiem RMF FM (z katolickim publicystą Tomaszem Terlikowskim) oznajmił, że prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski powinien siąść do rokowań z prezydentem Rosji Władimirem Putinem. „Rozumiem, że prezydent Zełenski pręży mięśnie i już się dostosowuje do tego, że prawdopodobnie Putin tę wojnę przegra. Ale jeszcze nie należy dzielić skóry na niedźwiedziu. Niedźwiedź jeszcze żyw i hasa w lesie” – oznajmił.
Powiedział więc to, co sugerują od czasu do czasu niektórzy politycy z Zachodu (ostatnio Angela Merkel znowu upomniała się o „zabezpieczenie interesów Rosji”). Pewien bloger przedstawił go natychmiast jako reprezentanta swoistej liberalnej „kultury targów”. Ma się ona w Polsce wywodzić jeszcze z czasów okrągłego stołu, kiedy wybrano ułożenie się z dawnymi komunistami.
Czy to jednak aby na pewno trafna systematyka? Przecież wypowiedź Komorowskiego była tak zaskakująca także dlatego, że złamała swoisty niepisany konsensus polskich elit politycznych. Kłócą się one o to, kto był bliżej Putina przed wojną, ale unikają zachęcania prezydenta Ukrainy do czegokolwiek. Bo rozumieją, że takie zachęty łatwo mogą być uznane za wspieranie celów Rosji. Teraz, kiedy nie odnosi ona sukcesów militarnych, tym bardziej może być zainteresowana wynegocjowaniem ukraińskich ustępstw za zachętą obcych.
Z drugiej strony w Polsce nie tylko liberałowie domagają się większego „realizmu” w ocenie wojny za naszą wschodnią granicą. A Konfederacja? A pismo „Do rzeczy”, które ostatnimi czasy prowadzi w tej kwestii krucjatę? Część prawicy doszła do tego z innych pozycji światopoglądowych. Nie ma miejsca, aby je opisać. Łukasz Warzecha dzień w dzień powtarza, że czym mniej mają Rosjanie sukcesów, tym sytuacja staje się bardziej niebezpieczna. Może się zakończyć tak zwaną eskalacją, czyli po prostu atakiem atomowym, a być może i wplątaniem NATO, przede wszystkim Polski, w działania wojenne.
Ostatnio powodem takiej paniki stało się zniszczenie rosyjskiego mostu, ale tak naprawdę powraca ona nieustannie. I wypada się do niej odnieść. Trudno takie rozumowanie uznać za nielogiczne. Nie znamy stopnia determinacji Putina i nastrojów w jego otoczeniu. Jedną z nauk płynących z tej wojny jest hermetyczność rosyjskiej polityki dla światowych widzów, jak w czasach, kiedy Kremlem rządził Stalin, Chruszczow czy Breżniew.
Ta wojna nie ma tak naprawdę logicznego końca. Nie bardzo daje się opisać scenariusz „konstruktywnego” zwycięstwa Rosji, ale też nie sposób jest uwierzyć w jej porażkę, skoro ma swoje zasoby jądrowe. Zarazem trzeba mieć świadomość, że jej celem jest zniszczenie Ukrainy jako suwerennego państwa. Sadzanie Ukraińców siłą do stołu rokowań oznacza sankcjonowanie przez tak zwany cywilizowany świat nowego porządku opartego wyłącznie na sile. To oznacza utrwalenie tego porządku, także z permanentnym zagrożeniem dla Polski.
Ryzyko wynikłe z umacnianiem ukraińskiego oporu istnieje więc, a jednak moim zdaniem nie ma dla niego sensownego rozwiązania alternatywnego. Brzmi to dramatycznie, choć naturalnie nie jesteśmy w stanie przewidzieć konkretnego rozwoju akcji. Nauka z doświadczenia konferencji w Monachium w 1938 r. wydaje się jednoznaczna. Musimy się nauczyć żyć w zagrożeniu i nie łamać się.
Nie pękać. Tylko tyle. I aż tyle.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki