Logo Przewdonik Katolicki

Modlitwa do skutku

bp Damian Muskus OFM
il. Agnieszka Robakowska

Łk 18, 1–8 Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?

Bohaterami ewangelicznej przypowieści, którą Kościół przypomina w XXIX niedzielę zwykłą, są sędzia i uboga wdowa. Status wdów w dawnym społeczeństwie izraelskim był niepewny. Nie przysługiwały im żadne prawa, brakowało im środków na utrzymanie, nie miały sił ani możliwości, by bronić się przed nieżyczliwym otoczeniem. Ta konkretna wdowa z Jezusowej przypowieści, doświadczana i bezbronna, mogła tylko błagać usilnie, płakać i tak długo stać pod drzwiami niegodziwego sędziego, aż jego serce zmięknie i udzieli jej pomocy. Nie miała nic prócz determinacji i rozpaczliwej wiary, że zostanie wysłuchana.
Nie jest łatwo odnaleźć się w tym obrazie. Nie jest też łatwo przyznać, że nazbyt często upodabniamy się raczej do owego sędziego, człowieka wpływów, przekonanego o tym, że stoi ponad ludźmi, i nieliczącego się nawet z Bogiem. Był zapewne inteligentny i dobrze wykształcony, wierzący, że własnymi siłami i przymiotami intelektu zdolny jest przywracać równowagę społeczną i sprawiedliwość, pojmowaną jednak – skoro Jezus nazywa go niesprawiedliwym – według swoich egoistycznych kategorii. Jak by reagował i postępował, gdyby role się odwróciły? Co by zrobił, gdyby się okazało, że jest tak samo bezsilny jak kobieta, która nie przestaje go błagać o pomoc?
Takie postawy odnajdujemy również w Kościele. Jedni proponują, by szukać rozwiązań problemów według ludzkich metod, proszą specjalistów o opinie, wdrażają narzędzia służące naprawie wspólnoty. Czasem błądzą, bywa, że nazbyt wierzą w swoje racje. Inni, widząc, że to nie wystarczy, bo problemy pogłębiają się i nie widać końca żmudnej drogi do odnowy, zniechęcają się i odchodzą. Ale są jeszcze ci, którzy nie przestają błagać Boga o pomoc, choć ich ręce czasem omdlewają i może się wydawać, że modlitwy te nie są wysłuchane.
Nie chodzi tu o ocenę, która z tych postaw jest słuszna – o ile każda z nich wypływa z miłości. Chodzi raczej o umiejętność rozeznania, że ludzkie środki są niewystarczające, jeśli nie wspiera ich wytrwała modlitwa. Chodzi też o pokorę przyznania, że są takie sytuacje, które tylko modlitwa może uleczyć – nieustępliwa i natarczywa, choćbyśmy nawet odnosili wrażenie, że wciąż jałowa. Ostatecznie więc chodzi o wiarę i uparte przekonanie, że Bóg nie zostawia swoich dzieci
samymi.
Jesteśmy jednak także dziećmi swoich czasów, a te przesiąknięte są kulturą natychmiastowych efektów. Chcemy oglądać owoce naszych działań i korzystać z nich. To, co przychodzi z trudem, najczęściej napotyka na opór, a nawet bunt. To, co kosztuje, nie jest cenione. No chyba że szybko przyniesie upragnione rezultaty. Współczesne „ubogie wdowy” zniechęcane są przez otoczenie, namawiane do porzucenia starań, które na pierwszy rzut oka nie wydają owoców. To pokusa, przed którą trzeba chronić naszą wiarę, by nie ostygła. Tej pokusie przeciwstawia się nadzieja, bez której chrześcijaństwo jest tylko systemem norm, a nie żywą miłością. Wołać z ufnością, że Bóg wysłuchuje wszystkich próśb, wołać mimo poczucia bezradności, to mówić światu, że nadzieja istnieje i jest siłą, która daje życie nawet tam, gdzie panuje mrok.
Jezus kończy przypowieść dwoma pytaniami, od których zależy owocność naszych błagań. „A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie?” – pada pierwsze z nich. Odpowiedź jest natychmiastowa – „Prędko weźmie ich w obronę”. Drugie pytanie pozostaje otwarte, bo odpowiedź, jak sami nierzadko tego doświadczamy, wcale nie jest oczywista. „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki