W Światowy Dzień Emoji, obchodzony od 2014 roku 17 lipca, można płakać nad językową degradacją młodych pokoleń, nad spadkiem umiejętności wyrażania emocji całym zdaniem, nad skrótowością przekazu i powtarzać argumenty o cofaniu się do pisma obrazkowego sprzed tysięcy lat. Lub zaakceptować powstający na naszych oczach nieskomplikowany system znaków, które wbrew pozorom potrafią przekazywać informację bardziej szczerą niż ta słowna. Można też zastanowić się nad fenomenem emotikonów, bo są one przedmiotem badań lingwistów, językoznawców, socjologów, psychologów, antropologów i oczywiście programistów. Naukowcy mówią o przeobrażeniach zwyczajów językowych, uniwersyteccy translatorzy dokonują przekładów dzieł literackich na język emoji, a przeciętny młody człowiek z pokolenia Z (czyli urodzonego po 1996 roku) potrafi powiedzieć właściwie wszystko za pomocą sekwencji obrazków. Pytanie: serce-pierścionek-uśmiechnięta buźka. Odpowiedź: kciuk do góry. Oczywiście to oświadczyny. Przyjęte.
:-O
Na początku były znaki interpunkcyjne. Za ich pomocą wykładowca jednego z amerykańskich uniwersytetów, Scott Fahlman, stworzył coś w rodzaju odwróconej o 90 stopni uśmiechniętej buźki. Tak, to on wymyślił :-) i :-( na oznaczenie radości i smutku. Był rok 1982 i tylko z tego powodu Fahlman ma dzisiaj stronę na Wikipedii i przeszedł do historii, choć zawodowo zajmuje się sieciami neuronowymi i semantycznymi. Kolejne typograficzne ideogramy złożone ze znaków interpunkcyjnych powstawały lawinowo i niech podniesie rękę ten, kto ich nigdy nie używał. Osobiście najczęściej stosuję ten wyrażający uśmiech z przymrużeniem oka, czyli ;-). Nadaje on mojej wypowiedzi lekki ton i daje sygnał odbiorcy wiadomości, że jestem w dobrym humorze i skłonna do żartów. Zamiast opisywać swój nastrój, po prostu wystukuję szybko średnik-myślnik-nawias i już. Wszyscy wiedzą, o co mi chodzi, niemal tak, jakby rozmawiali ze mną twarzą w twarz. Bo emotikony (połączenie angielskich słów „emotion” i „icon”, czyli po prostu przedstawienie emocji) są związane z komunikacją pozawerbalną i stały się użyteczne w epoce internetu. W liście pisanym ręcznie raczej nikt nie zastosuje w ten sposób znaków interpunkcyjnych, pełnią one w nim funkcję konwencjonalną. Co innego w mailu. A jeszcze inaczej w SMS-ie. W ten sposób z emotikonu przeskakujemy w świat emoji (czyt. emodżi), które choć w brzmieniu kojarzy się z emotikonem, składa się z japońskich słów: e - „obraz”, mo - „pisać”, ji - „litera” i oznacza po prostu piktogram. Nie wgłębiając się już w szczegóły historyczne, wspomnę tylko, że emoji powstało w Japonii w latach dziewięćdziesiątych, miało związek z raczkującą telefonią komórkową i przybrało formę obrazkową. Inaczej mówiąc, emoji ewoluowało w obrazkową wersję prostych „interpunkcyjnych” emotikonek. Jeśli podałam nazwisko ojca emotikonów, to należy też wymienić nazwisko ojca emoji: Shigetaka Kurita. Początkowo posługiwali się nimi tylko Japończycy i wiele z tych obrazków miało związek z japońskim kontekstem kulturowym, ale szybko odkryto nieograniczone możliwości emoji, szczególnie gdy wprowadzono je w systemie Apple, a potem Microsoft.
Emojipedia
Wydają się śmiesznymi obrazkami, wmontowanymi w tekst w celu rozbawienia odbiorcy albo zwrócenia uwagi. Niektórzy wpinają emoji w co drugie słowo. Posługują się nimi politycy na Twitterze, zakochani w wiadomościach tekstowych, nauczyciele wysyłający ocenę, pracodawca piszący wiadomość do pracownika. Do dyspozycji mamy ich tysiące. Najpierw były to tylko „buźki” wyrażające różne emocje i wrażenia. Teraz to przedmioty, gesty, czynności. Od 2011 r., kiedy to wprowadził je do użytku iPhone, zawładnęły naszym stylem wypowiedzi. Co roku dodawane są nowe „znaczki”. W 2022 r. furorę robi obrazek przedstawiający palce złożone w znak serca. Na Emojipedii (tak! emoji mają nawet swoją wersję Wikipedii) można znaleźć wykresy, które pokazują popularność poszczególnych emoji na przestrzeni lat czy miesięcy. O pierwsze miejsce walczą ostatnio między sobą buźka, która płacze z radości, i buźka, która zalewa się łzami ze smutku. Po raz pierwszy w historii w ciągu ostatniego roku na Twitterze częściej zamieszczana jest ta druga. Pewnie ma to związek z tym, co dzieje się ze światem, najpierw pandemia, teraz wojna, coraz trudniej się uśmiechać. W Emojipedii można dowiedzieć się, co oznacza dany emoji, jak wygląda w różnych aplikacjach (trochę inaczej przedstawia go Apple, inaczej Google, jeszcze inaczej Twitter czy WhatsApp) i kiedy został wprowadzony po raz pierwszy. Od niedawna do emoji przedstawiających część ludzkiego ciała lub osoby wprowadzono nowe możliwości: kolor skóry. No bo niby dlaczego dłoń pokazująca kciuk do góry ma należeć do białego człowieka. A zaraz, nie, ona przecież miała zawsze kolor żółty, jak każda buźka! Teraz może być bardzo biała, trochę ciemniejsza, lekko brązowa lub bardzo brązowa. A jej odcienie zgadzają się ze skalą koloru skóry stosowaną przez systematykę dermatologów. A w maju tego roku Google wprowadził odwrotny trend: uprościł piktogramy najbardziej jak się da i stworzył ich wersję minimalistyczną, czarno-białą. To zupełnie nowy font – ogłosili twórcy, nazywając nową stylistykę określeniem oznaczającym krój czcionki. W sieci istnieją strony, gdzie użytkownicy przedstawiają „poezję” emoji, na Twitterze powstał nawet projekt „tłumaczenia” wierszy Emily Dickinson czy poematu The Tiger Williama Blake’a. We Włoszech w 2017 r. powstała wersja Pinokia Carla Collodiego, przełożona na język emoji, za co odpowiedzialna jest grupa włoskich lingwistów.
Szczerze i łagodnie
Nie musimy się uczyć języka emoji, bo go intuicyjnie rozumiemy. Oczywiście, jak to żywy język, i ten się zmienia, jest elastyczny i chwilami hermetyczny. Pewne znaki mają swoje tajne znaczenia, znane tylko twórcom i jego otoczeniu. Inne są zrozumiałe jedynie dla konkretnego kręgu kulturowego. Ale język jest systemem dynamicznym, nabiera nowych znaczeń w innych kontekstach, a bariery językowe i kulturowe przestają sprawiać problemy. Być może najważniejsze w emoji jest to, że jest najprostszym sposobem wyrażania emocji. Pewnie niezbyt istotne wydają nam się obrazki awokado i pewnie nigdy nie użyjemy większości z nich, ale kto sobie poradzi bez czerwonego serca (choć ostatnio lepiej sobie radzą serce niebieskie obok żółtego)? Napisałam, że emoji to język pokolenia Z? Błąd. Rządki czerwonych serc wysyłają matki dwóch poprzednich pokoleń, żeby wyrazić miłość do swoich dzieci. To one są odpowiedzialne za niespadającą popularność buziek cmokających serduszkiem i buziek z serduszkami zamiast oczu. Taka ikonka mówi więcej niż sto słów, szczególnie dla tych, którzy dotąd mieli problem z wyrażaniem emocji i mówienia o rzeczach trudnych. I jeszcze coś, co zauważyli badacze zajmujący się fenomenem emoji: za ich pomocą nie da się walczyć. One bombardują dobrem. Internet, w którym tak świetnie czuje się mowa nienawiści, który jest polem bitwy, gdzie sztucznie stworzone w tym celu booty uderzają w ludzi obraźliwymi słowami pełnymi pogardy, dzięki emoji ma swoje łąki kwiatowe. Owszem, w słowniku emoji znajdziemy buźki czerwone ze złości, ale one nie atakują, nie są agresywne. Wyrażają tylko moją emocję. I tak naprawdę nikt się ich nie wystraszy, nikogo też nie obrażą. Wręcz przeciwnie: one łagodzą.
Nie musimy się obawiać, że z powodu emoji zapomnimy porozumiewać się językiem literackim. Emoji nigdy nie staną się jedynym sposobem porozumiewania się, ale mogą go urozmaicić. W końcu i tak wiadomości, które sobie przysyłamy, są coraz krótsze i chyba nic na to nie poradzimy. Najważniejsze, żebyśmy się rozumieli.