Logo Przewdonik Katolicki

Maski Konopnickiej

Natalia Budzyńska
fot. Andrzej Szypowski/East News, anabel78/Adobe stock, x2

Poetka drugorzędna? Zmora szkolnych dzieci? A może bojowniczka o niezależność i wzór Matki-Polki? Różnie o niej mówiono. W Roku Marii Konopnickiej warto się jednak trochę wysilić i próbować poznać ją bliżej. Najpierw należy zamknąć szkolny podręcznik.

Maria Konopnicka, pani od Roty i krasnoludków, patriotka, wieszczka narodowa, zasłużona dla zachowania polskości w czasach, gdy zaborca chciał nam odebrać kulturę. Obrończyni dzieci wrzesińskich i modlitwy w języku ojczystym. Chciała, żeby tak ją widziano. Do prasy wysyłała fotografię z młodości, kazała niszczyć swoją korespondencję, co zresztą jeszcze po jej śmierci czyniły posłuszne jej córki. Obowiązująca od ponad stu lat lukrowana narracja wokół Konopnickiej zaczyna jednak pokazywać pęknięcia.
Nie interesują nas marmurowe pomniki. Nudzą jednowymiarowe życiorysy. Od dawna już wiemy, że prawdziwe życie jest ciekawsze, a najbardziej skomplikowane perypetie życiowe uczą czegoś więcej niż nieskazitelne oblicza. Dwudziestowieczna biografistyka starła z twarzy Konopnickiej każdą skazę, podobnie jak na przykład z Mickiewicza, o którym każde dziecko sądzi, że był jaśniejącym niczym anioł. Jako wieszcz narodowy nie miał innego wyjścia. Konopnicka, którą wprawiono w takie same ramy w 1903 r. – podobnie. Inna sprawa, że z kolei teraz na odwrót: biografowie szukają zatartych skaz, blizn przypudrowanych sztampowymi określeniami. Dobrze, jeśli odnajdują fakty. Gorzej, gdy bazują na plotkach i przypuszczeniach.
Konopnicka na biografie nie narzeka, wyszło wiele książek, bo wielu autorów pragnęło opisać jej życie i twórczość. W ciągu ostatniej dekady co najmniej cztery, a w tej chwili nad kolejną pracuje znana pisarka, Magdalena Grzebałkowska. Doszukać się w nich prawdziwej Konopnickiej coraz trudniej, choć powinno być przecież łatwiej. Można się trochę pogubić, ale i zaskoczyć.

Żona?
Marysia Wasiłowska została sierotą, a właściwie półsierotą, gdy miała lat dwanaście. Jak w każdym szlacheckim domu dzieci wychowywane były na odpowiednich lekturach: Mickiewicz, Słowacki i Krasiński. Ojciec Marii dorzucał jeszcze O naśladowaniu Chrystusa Tomasza à Kempis. Wyszła za mąż za dwanaście lat starszego od siebie Jarosława Konopnickiego, zamieszkała z nim w zaniedbanym majątku i zajęła się tym, czym w połowie XIX w. zajmowały się przykładne żony. On starał się pilnować majątku, ona prowadziła dom i rodziła dzieci. Po wybuchu powstania styczniowego uciekli za granicę, być może Jarosław był zaangażowany w jakąś nielegalną działalność. Po roku wrócili i życie toczyło się dalej. Obiady, podwieczorki, goście, polowania i kolejne porody. Dzieci urodziła Konopnicka ośmioro, dwóch chłopców zmarło. Zajęć miała więc wiele i na nudę nie mogła narzekać. A kiedy potrzebowała chwili spokoju, zamykała się w pokoju i czytała odkryte na strychu książki, dzieła służące jej mężowi za podpórki do chwiejących się stołów. Tak przynajmniej mówi anegdota.
Mąż ostatecznie stracił cierpliwość dla jej zainteresowań, kiedy „Tygodnik Ilustrowany” zamieścił na swoich łamach jej wiersze z cyklu „W górach”. To nimi zachwycił się Henryk Sienkiewicz, pisząc recenzję w słowach pełnych zachwytu nad jej talentem. Młoda kobieta poczuła wiatr w żaglach, mogła pisać i chciała to robić. Jarosławowi taka rola nie odpowiadała: rozstali się. Mówiła, że był okropnym mężem i ojcem. Maria zabrała dzieci i wyprowadziła się z nimi do Warszawy. Rozstanie – a niektórzy mówili: porzucenie męża – łączyło się z konsekwencjami, których Maria była świadoma. Chodziło przede wszystkim o zapewnienie sobie niezależności finansowej. Pracowała: dawała korepetycje, tłumaczyła literaturę, pisała. Zaczęła brać udział w konspiracji, poznała warszawskie środowisko patriotyczne. Potrafiła się angażować w sprawy polskie i wzbudzała zainteresowanie. Przyjaźniła się z wieloma mężczyznami, z niektórymi bardzo blisko. Przynajmniej jeden, odtrącony, popełnił samobójstwo. Do męża nigdy nie wróciła, po jego śmierci zamieszkała z młodszą o wiele lat od siebie przyjaciółką, malarką Marią Dulębianką.

Matka?
Osiem razy w ciąży, szóstka dzieci: trzech chłopców i trzy dziewczynki. Samotna matka. Dzielna kobieta. Dzieci tak uwielbiała, tak doskonale rozumiała, pisała dla nich – to fałsz. Niektórych dzieci nie znosiła, w tym swoich. Dzieliła je na lepsze i gorsze, a z tych drugich najbardziej nie lubiła Heleny. Irytowały ją do tego stopnia, że kiedy tylko podrosły i mogła umieścić je w szkołach, uciekła do Europy, jak najdalej od nich. Od czasu do czasu widywała się z nimi, pisała też listy i wysyłała pieniądze, ale to wszystko. Jedne jakoś to zniosły, szczególnie te starsze; młodsze nie mogły sobie poradzić z odrzuceniem. Ale to dopiero dziś możemy tak stwierdzić, wtedy nikt nie myślał o tym, w jaki sposób jego zachowanie wobec dzieci może mieć wpływ na ich osobowość i psychikę.
Helena zamanifestowała swój żal za wszystkich, mówiło się, że choruje na histerię, a jak wiadomo, ataki histerii można wywoływać na pokaz. Dzisiejsza diagnoza brzmiałaby zupełnie inaczej. Maria nie miała zamiaru zajmować się córką, która przysparzała jej kłopotów: kradła, robiła sceny, kłamała, zaszła w ciążę nie wiadomo z kim (matka dziecko zabrała i wywiozła gdzieś na wieś, a jego losy pozostały nieznane), usiłowała popełnić samobójstwo. Sąd uznał ją za niepoczytalną i umieszczono ją w zakładzie. ,,Chciała mnie udręczyć swoją obecnością" – komentowała Konopnicka ataki swojej córki. W listach pisała o niej „ta potwora” i żałowała, że nie udało się jej zabić skutecznie. Nie przejmowała się też zbytnio swoimi wnukami, nie miała zamiaru być babcią, o jakich marzą córki i synowie.

Buntowniczka?
Pracowała nad swoim wizerunkiem. Spodobało się jej, kiedy w 1903 r., podczas jubileuszu 25-lecia jej pracy artystycznej, nazwano ją wieszczką narodową. Przyjęła tę rolę z zadowoleniem i zaangażowaniem. Wydawałoby się, że chce być niezależna i ryzykując dobrą opinię odeszła od męża, żeby żyć wbrew oczekiwaniom społecznym. Potem jednak, gdy stawała się coraz bardziej sławna, na opinii innych bardzo jej zależało. Nie bała się skandali? Jeszcze jak! Największy wstyd przynosiły jej te niepokorne dzieci. Wstydziła się ich. Kiedy najmłodsza Laura postanowiła zostać aktorką, Konopnicka pisała listy do dyrektorów teatrów z prośbą, żeby żaden jej nie przyjął. Kłamała, że dziewczyna (już wówczas mężatka!) ma gruźlicę i nie poradzi sobie z wyczerpującą pracą na scenie. Kiedy to nic nie dało, do krakowskiego teatru napisała, że jeśli dyrektor przyjmie Laurę do zespołu, ona, Maria Konopnicka, nie przyjedzie na galicyjskie obchody swojego jubileuszu.
Nie mogła znieść takiego wizerunkowego skandalu. Do problemów z mężem i problemów z dziećmi doszły problemy z Kościołem. Znając na pamięć słowa Roty: „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród, tak nam dopomóż Bóg”, wydaje się nam oczywiste, że autorka tych słów musiała być pobożną katoliczką. W końcu byliśmy uczeni, że walka o niepodległość Polski, rozgrabionej przez trzech zaborców, nierozerwalnie była połączona z katolicyzmem. Nie zawsze. Prasa katolicka i środowiska konserwatywne nie znosiły Konopnickiej, nazywając ją „rozwydrzoną bezbożnicą” z powodu książki Z przeszłości. Fragmenty dramatyczne, w której opisała historię konfliktów Kościoła z uczonymi sprzed wieków. Lekka poprawa nastąpiła po 1903 r., kiedy Maria weszła w rolę wieszczki. Naród podarował jej dworek w Żarnowcu, a ona mu się odwdzięczała, pisząc patriotyczne utwory. Bez skrępowania przyznawała się, że przecież musi zarabiać na życie.
Niejednoznaczna to osoba, skomplikowana psychika, mocna osobowość. Niełatwo jest zapoznać się na nowo, jakby z kimś, kogo się nigdy nie widziało. Odczytać, co ma do powiedzenia kobieta, której zależało na równości i wolności; która walczyła z niesprawiedliwością i uciskiem; która zmagała się ze swoimi wadami i swoim życiem.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki