Chyba nic tak nie oddziałuje na człowieka, jak jego bezpośrednie doświadczenie w zetknięciu z jakąś rzeczywistością. Czytając Dzieje Apostolskie, nie mam wątpliwości, że chrześcijanie właśnie to chcieli przekazać – własne doświadczenie spotkania z żywym, osobowym Bogiem. To próbuje nam też przekazać św. Jan, gdy w swym pierwszym liście pisze: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam”. Albo gdy opisuje reakcję Jana na widok pustego grobu: „Ujrzał i uwierzył”.
Wiele razy moje spojrzenie na różne sprawy zmieniało się właśnie w wyniku bezpośredniego zetknięcia z człowiekiem lub z jakimś wydarzeniem. Gdy jeszcze byłem klerykiem, miałem bardzo legalistyczne podejście na przykład do zasad postnych. Pamiętam, jak mój przyjaciel zapytał kiedyś, czy gdybym miał postanowienie, by nie jeść słodyczy w Wielkim Poście, i otrzymał coś słodkiego od chorego dziecka, zjadłbym, czy nie? Odpowiedziałem wówczas, że nie, bo się zobowiązałem. A od postanowień nie należy się dyspensować. – Nawet gdyby cię to dziecko bardzo poprosiło? – usłyszałem pytanie. – Nawet wtedy – odpowiedziałem. Moje spojrzenie zmieniło się, gdy rzeczywiście znalazłem się w takiej sytuacji. Gdy patrzyłem w oczy terminalnie chorego dziecka, wiedziałem, że nie moje, nawet najszlachetniejsze postanowienia, są teraz ważne, ale ta chwila, w której mogę dać drugiemu człowiekowi nieco radości, przyjmując dar jego serca. Naturalnie, wiedziałem, że szabat jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Ale zrozumiałem to dopiero wtedy. W prostym geście, w którym było coś więcej niż ofiarowanie słodyczy. Chodziło o serce, chodziło o miłość.
Przywołuję te sytuacje w kontekście wizyty polskich biskupów na Ukrainie. Czymś innym bowiem jest słyszeć o wydarzeniach w Irpieniu i Buczy, nawet od bezpośrednich świadków, czymś innym jest tam pojechać, stanąć na ziemi, która wchłonęła tak wiele niewinnej krwi, zobaczyć na własne oczy, jak tętniące życiem miasteczka zamieniły się w sterty gruzu. Czymś innym jest wysłuchać w swoim bezpiecznym mieszkaniu, siedząc w ulubionym fotelu, opowieści starszej kobiety, siedzącej na ruinach swego domu, a czymś innym jest porozmawiać z nią tam, na miejscu. To doświadczenie spotkania ludzi cierpiących z powodu wojny, doświadczenie skutków agresji jest z pewnością bardzo cenne i pozwala spojrzeć głębiej. To dlatego, choć planowaliśmy numer zupełnie inaczej, postanowiliśmy ostatecznie zmienić makietę i posłuchać, jak o swoim doświadczeniu mówią ci, którzy stali się świadkami dramatu, gdy brat podnosi rękę na brata. Dlatego publikujemy dwie rozmowy z uczestnikami wizyty solidarności z narodem i Kościołami na Ukrainie – z abp. Stanisławem Gądeckim i abp. Wojciechem Polakiem.
W jednej z tych rozmów pojawia się ważny wątek – pojednania, ale między narodami polskim i ukraińskim. Wiele się mówi w ostatnim czasie o solidarności Polaków z Ukraińcami i o tym, że jesteśmy bratnimi narodami. – Nikt nie może złamać naszej jedności – mówił w parlamencie ukraińskim prezydent Andrzej Duda. Wiemy jednak, że historia naszych narodów naznaczona jest także trudnymi, bolesnymi i wstydliwymi momentami. Zdaje się, że wojna – paradoksalnie – stała się momentem zwrotnym, w pewnej mierze nawet uzdrawiającym, w naszych dwustronnych relacjach. – Odsłonięcie posągów lwów na Cmentarzu Orląt Lwowskich to krok w kierunku ostatecznego przebaczenia wzajemnych krzywd – napisał po polsku na Facebooku mer Lwowa Andrij Sadowy. – Wojna Rosji przeciw Ukrainie pokazała, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem.
Trzeba powtórzyć za św. Augustynem: wojna jest zawsze złem. Byłoby dobrze, gdybyśmy umieli się pojednać w innych okolicznościach. Ale skoro nie udało się to wcześniej, to może właśnie ta zrodzona z naturalnego odruchu serca solidarność, to nowe doświadczenie wzajemnych relacji, pomoże nam inaczej spojrzeć na naszą historię. Wybaczyć sobie krzywdy i spojrzeć w przyszłość.