Anna Netrebko, wybitna rosyjska sopranistka, której nazwisko wskazuje na głęboko ukryte ukraińskie korzenie, odwołała wszystkie swoje zagraniczne koncerty. Powód? Dyrektorzy filharmonii w krajach Zachodu oczekują od niej zajęcia jednoznacznego stanowiska w sprawie tego, co dzieje się ostatnio pomiędzy Moskwą a Kijowem. Śpiewaczka stanowiska zająć nie chce i w związku z tym się wycofuje. „To nie jest właściwy czas na występy i tworzenie muzyki”.
Przed podobnym wyborem stanęły dziś setki rosyjskich artystów, chociaż oczywiście nie wszyscy z nich cieszą się podobną sławą jak Netrebko. Podczas gdy jedni potępiają po imieniu sprawców inwazji, inni wolą milczeć albo relatywizować fakt agresji, aby nie zadzierać z Putinem. Ten bowiem stał się teraz nie tylko czarnym charakterem numer jeden dla świata, ale jednocześnie dla nich, rosyjskich twórców, pozostaje przywódcą ich kraju.
To jest trudny wybór, jak często podkreślają. Ale przecież nikt im nie obiecywał, że będzie łatwo. Jeśli stawiasz na osobistą ścieżkę światowej kariery, musisz liczyć się z tym, że nie zawsze będzie ona usłana różami, a z czasem pojawią się progi, które trzeba będzie umieć godnie przekroczyć.
I właśnie w tej godności leży istota sprawy. Bo kultura to nie jest sytuacja, w której przez sześć dni w tygodniu wycieramy nos rękawem, siódmego zaś wkładamy garnitur i idziemy do filharmonii. To sprawa, która przenika całe nasze człowieczeństwo i w każdej chwili naszego życia wzywa nas do stanięcia w prawdzie.
Co z tego wynika? Ano kilka wniosków. Przede wszystkim – kultura jest niepodzielna. Nawet tak zwana kultura narodowa nie jest po to, aby jakiś jeden naród utwierdzać w samozadowoleniu, ale po to, by łączyć ludzi ponad narodami. Dlatego absurdem jest karanie rosyjskiej kultury za wojnę, którą wywołał Putin. Przeciwnie, teraz właśnie pokazywać należy, jak boskie i jednocześnie głęboko ludzkie pierwiastki owej kultury takiej niesprawiedliwej wojnie się sprzeciwiają.
Co w takim razie z wykonawcami? Bo jeśli kultura jest sprawą tak szczytną, to nie powinni o niej decydować urzędnicy, nawet tacy jak dyrektorzy filharmonii. Nie godzi się zmuszać artystę do potępiania rosyjskiej inwazji – tylko dlatego, że jest Rosjaninem. Zaraz po tym zdaniu muszą jednak nastąpić dwa „ale”.
Jeśli artysta wie, że jego twórczość służy wznoszeniu do góry nie tylko publiki, ale i jego samego, to z własnego impulsu, bez przymusu da innym do zrozumienia, po której stronie stoi – światła czy ciemności. Może uczynić to nawet w sposób dyskretny, wszak jest osobą subtelną, ale sam będzie czuł, że powinien to być sygnał jednoznaczny i wyrazisty.
Jeśli zaś zdarzyło mu się kiedyś pochwalić tyrana, wymienić z nim uśmiechy, które nieszczęsnym trafem utrwalili fotoreporterzy, lub chociażby dać sobie przypiąć wstążkę gieorgijewską, wtedy, przepraszamy bardzo, ale należy się nam wyjaśnienie. Nam, dyrektorom filharmonii oraz publiczności. Chociażby takie: owszem, zrobiłem to (lub zrobiłam), ale już więcej nie będę. Bo jeśli nie, to fora ze sceny.
I nie ma powodu użalać się nad samym sobą, pochlipując że to „niezwykle trudna decyzja”, jak mówi Anna Netrebko. Trudno to mają obrońcy Kijowa.