Śmierć Galilejczyków w krwawo stłumionych zamieszkach, katastrofa w Siloam, gdzie runęła wieża, grzebiąc ludzi pod gruzami, 1,5-roczny Cyryl i inne ukraińskie dzieci, które zginęły w rosyjskim ostrzale… Czy można powiedzieć, że wszyscy ci ludzie zasłużyli na śmierć? Że to kara za grzechy? Słuszna sprawiedliwość wymierzona ręką Boga? Takie słowa brzmią jak bluźnierstwo, bo Wszechmocny nie jest okrutnikiem rozdzielającym na ślepo ciosy. Cierpienie, którego ludzkość doświadcza od początku istnienia, nie jest ani Jego winą, ani Jego wyborem. Kto oskarża Boga o zło na świecie i łzy niewinnych, składa wyznanie wiary w wyobrażonego bożka, który nie ma nic wspólnego z miłosiernym Bogiem, Panem dziejów i naszego życia, troszczącym się o każde, zwłaszcza najmniejsze, najbardziej bezbronne swoje stworzenie.
Pytania o to, dlaczego cierpią niewinni, nie da się uniknąć. Szukanie odpowiedzi jest ludzką potrzebą, ale wyjaśnianie obecności zła w świecie przez oskarżanie Boga czy próby przerzucania odpowiedzialności na tych, którzy padają ofiarą niesprawiedliwości, nie prowadzi do prawdy. Nie ma przecież związku między ludzką grzesznością a aktami przemocy czy katastrofami, które przynoszą śmierć i zniszczenie. „To nie nasza wina, że do nas strzelają” – powiedział pewien ukraiński kapłan w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. „Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, iż to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam” – mówi Jezus w Ewangelii. Tym razem Pan nie tłumaczy swoim słuchaczom, jak mają interpretować dziejące się na świecie zło, ale przestrzega: „Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie”.
Tu i teraz ważna jest przede wszystkim reakcja na nieszczęścia, których doświadczają nasi bliźni. Widzimy w skali makro wielką odpowiedź dobra, prawdziwy zalew szlachetnych postaw i bezinteresownych gestów. Czujemy, że nie możemy pozostać bierni wobec dziejącego się zła. Łzy naszych sióstr i braci przynaglają nas do zrobienia wszystkiego, co w naszej mocy, by ulżyć ich cierpieniom i pomniejszyć rozmiary okrucieństw, których dopuszcza się rosyjski agresor. Ważna jest jednak również reakcja w skali indywidualnej, w głębi naszych sumień. Czy dramat wojny i przelanej krwi budzi je, stawia pytania o to, co naprawdę się liczy i kieruje ku dobru? Czy mobilizuje do życia wypełnionego sensem? Czy słysząc skargi niewinnych kobiet i dzieci, potrafimy uzbroić nasze serca tak, by nie osunąć się w mrok nienawiści do ich krzywdzicieli i być ponad wszystko ludźmi pokoju? Czy kruchość życia i tajemnica śmierci, tak namacalnie doświadczane, zwrócą nas ku Temu, który dziś jest tam, gdzie cierpią ludzie: wśród milionów uciekinierów, na bitewnych polach, w szpitalach i schronach?
Jezus dziś mówi o cierpliwym i czułym Ogrodniku. Bóg ma dla nas nieskończone pokłady cierpliwości, choć człowiekowi tak często, zwłaszcza w sytuacjach kryzysu, brakuje cierpliwości dla Niego i próbuje wyjaśniać świat według własnej mądrości. Ale On nie przestaje czekać na nasze nawrócenie. On daje nam kolejne szanse, z których żadna nie jest ostatnią. Nie o to chodzi, że wojna jest szansą, bo ona jest przede wszystkim humanitarną katastrofą i źródłem cierpień. Bożą szansą jest czas, który Pan nam ofiarowuje, jak ten Jezusowy ogrodnik, który nie chce ścinać jałowego drzewa figowego i prosi: „Jeszcze na ten rok go pozostaw”. Na powrót do Pana nigdy nie jest za późno. Cierpliwość Boga jednak nie może być naszą wymówką. Zarówno minione dwa lata pandemii, jak i ostatnie niespokojne tygodnie mówią nam przede wszystkim o tym, że nie należy ociągać się z nawróceniem, nie należy odkładać w nieskończoność miłości i dobra, wciąż unikać spotkania z Miłosiernym. Nie da się odłożyć na później Ewangelii.