Logo Przewdonik Katolicki

Tylko miłość zna odpowiedź

ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny
fot. Ksenia Shaushyshvili

Postawa s. Miriam jest wskazaniem drogi, jak ze złem wykorzystania seksualnego się mierzyć

Oglądając  reportaż  Najdłuższy proces w Kościele, wyemitowany w TVN24, zorientowałem się, że twarz zakonnika z ekranu jest mi znana. Nie myliłem się. Ojciec Tarsycjusz nie był moim bliskim kolegą ze studiów, ale przez kilka lat mijaliśmy się na korytarzu tej samej uczelni. Podobny czas formacji seminaryjnej, zbliżony wiek, porównywalne doświadczenie życia kapłańskiego. Ośmieliło mnie to wspomnienie, aby się z nim skontaktować i porozmawiać (s. 22). Także ze względu na naszych Czytelników, którzy po emisji wspominanego materiału mogli być zainteresowani jego osobą. Już nie tylko w odniesieniu do dramatycznych wydarzeń ze Szczecina, ale także w kontekście jego życia zakonnego i sposobu patrzenia na to, co w całej tej sprawie jest dzisiaj rzeczywistym dobrem Kościoła. Jak on to widzi i rozumie. Tym bardziej że jest on pierwszym duchownym, który w ostatnich latach postanowił publicznie opowiedzieć o swoim dramacie wykorzystania seksualnego przez księdza. I to w programie, który przez wielu okrzyknięty został jako antyklerykalny czy wręcz antykościelny. 
Dzięki życzliwości Zbigniewa Nosowskiego, którego materiał śledczy został szeroko w tym reportażu wykorzystany, udało mi się zdobyć kontakt do o. Tarsycjusza. Jestem mu bardzo wdzięczny za tę rozmowę. Chciałbym w odpowiedzi na nią okazać mu swoją życzliwość i redakcyjną solidarność. Zdaję sobie sprawę, że podjęcie decyzji o udziale w takim nagraniu nie było łatwe. Wiązało się z nieuniknionym odsłonięciem części swojej intymności i narażeniem się na krzywdzące komentarze. Nikt skrzywdzony w Kościele nie powinien czuć się jednak odrzucony z powodu odwagi rozwiązywania tak trudnych spraw i to z konieczności w sposób publiczny. Postawa o. Tarsycjusza, na tyle, na ile mogłem go poznać, jest dla mnie wyrazem odważnej troski o dobrze rozumiane dobro Kościoła. 
Rozmowa nie odsłania na szczęście tylko ciemności przestępstw ks. Andrzeja Dymera i odpowiedzialności osób, które ten fakt świadomie ukrywały. Jest w niej także światło płynące z postawy osób, które w kontekście tej samej sprawy potrafiły zachować się bardzo godnie. Nie mnie oczywiście oceniać, kto i w jaki sposób zawinił. Zdecydowanie piękną postacią była s. Miriam. Kobieta, która przyjęła przyszłego zakonnika, gdy ten został wyrzucony z Ogniska św. Alberta. Potrafiła stworzyć mu dom i to pomimo że – czego sam o. Tarsycjusz dziś nie ukrywa – nie był on wówczas łatwym dzieckiem. Jak nie podziwiać bezinteresownej miłości siostry, która potrafiła tolerować fakt, że ktoś, kto z jej opieki korzysta, nie chce chodzić do kościoła, pomaga jej, ale jednocześnie chodzi własnymi drogami? Czy to nie ta właśnie miłość zadecydowała później o tym, że o. Tarsycjusz spotkał Chrystusa w sakramencie pokuty i wybrał drogę życia zakonnego? Myślę, że nie jest bezpodstawna teza, że tak właśnie było.
Siostra Miriam, co również jest ważne, nie jest Polką. Jest Egipcjanką. Sama będąc na obczyźnie, potrafiła stworzyć małą ojczyznę, ciepły dom młodemu, skrzywdzonemu i zbuntowanemu nastolatkowi. Zdobyła się na odwagę bezinteresowności, która musiała ją wówczas sporo kosztować. Jeszcze wtedy nie wiedząc o dramacie, jaki jej wychowanek w sobie nosi. Dowiedziała się później, kiedy o ks. Dymerze było już głośno.
Zestawienie ciemności wykorzystania ze światłem bezinteresownej miłości nie jest sprytnym zagraniem na równoważenie dobra i zła. Zdecydowanie nie. To, czego doświadczyły osoby skrzywdzone, jest samo w sobie złem, z którym trzeba się zmierzyć. Musi zmierzyć się Kościół, który tworzą duchowni i świeccy. Muszą się też zmierzyć biskupi odpowiedzialni za wspólnotę Kościoła. Przywołuję jednak metaforę światła, ponieważ postawa s. Miriam jest pewnym wskazaniem drogi, jak ze złem wykorzystania seksualnego się mierzyć. Nie przez deprecjonowanie osób pokrzywdzonych, nawet jeśli nie są – jak my wszyscy – idealni. Na pewno nie przez bagatelizowanie czy umniejszanie powagi zadanego im bólu. Jedną słuszną drogą jest współczująca miłość. Ona wszystko upraszcza i zawsze zna właściwą odpowiedź. Tyle że ta właśnie odpowiedź wymaga czasem ogromnej odwagi.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki