Logo Przewdonik Katolicki

Mińsk mógł być polski

Jacek Borkowicz
Msza polowa odprawiona na Wysokim Rynku, przy Kolegium Jezuitów w Mińsku Litewskim we wrześniu 1919 r. Naczelnik Państwa Józef Piłsudski siedzi na podwyższeniu fot. NAC

Gdy sto lat temu, w Rydze, rozstrzygały się losy polskich granic wschodnich, jedną z istotnych kart przetargowych negocjacji stała się stolica Białorusi. Dziwny to był jednak przetarg, w którym żadna ze stron przy posiadaniu tego miasta się nie upierała.

Ostatecznie Mińsk przypadł Sowietom, lecz prawdopodobnie niewiele brakowało, aby stał się on miastem polskim lub też siedzibą kondominium rządów polskich oraz narodowych białoruskich. Kulisy tego rozstrzygnięcia to jeden z ciekawszych epizodów ryskiej konferencji. I nadal nie do końca wyjaśniony.

Nadzieja Piłsudskiego
Pisanie o „stolicy Białorusi” w latach 1920–1921 może wydawać się lekkim anachronizmem, jako że wtedy Mińsk dopiero miał stać się głównym miastem czerwonej atrapy państwowości, jaką była Białoruska SRR. Gdy w sierpniu 1920 r. – jeszcze przed naszym zwycięstwem nad Wisłą – w mieście tym rozpoczęły się pokojowe rozmowy polsko-sowieckie, żadna z układających się stron Mińska za stolicę nie uznawała. Nawet w Rydze formalnymi sygnatariuszami podpisanego 18 marca 1921 r. pokoju były ze strony sowieckiej jedynie Rosja oraz Ukraina. O Białorusi tam jakby zapomniano.
Jednak miasto miało już wtedy za sobą precedens stołeczności. 25 marca 1918 r. to właśnie tutaj proklamowano pierwsze niepodległe państwo białoruskie. Państwo owo nie miało możliwości się rozwinąć, jako że rzeczywistymi gospodarzami Białorusi byli wówczas okupujący ją Niemcy, zaś bolszewicy, którzy przyszli tu po kilku miesiącach, ani myśleli tworzyć w Mińsku rzeczywiste białoruskie struktury państwowe. Wszelako Białoruska Republika Ludowa (niebolszewicka!) stworzyła wtedy kadry, które przy pomyślniejszym biegu historii byłyby zdolne podjąć się takiego zadania. Tak czy inaczej, dzień 25 marca stał się datą symboliczną, uznawaną dzisiaj przynajmniej przez tych Białorusinów, którym nie podoba się władza Łukaszenki. A to już niemało.
Obok rosyjskiego i białoruskiego był przecież także Mińsk polski. Miasto to aż do 1793 r., czyli do drugiego rozbioru, należało do Rzeczypospolitej, będąc częścią Wielkiego Księstwa Litewskiego – dlatego też dawniej mówiliśmy o nim jako o Mińsku Litewskim. Także w zaborze rosyjskim nie zatraciło polskiego charakteru. Właściwie aż do rewolucji 1917 r. Polacy przeważali w kolejnych składach rady miejskiej. W tymże 1917 r. działał tu polski bank, polski teatr, polski komitet narodowy i polski klub szlachecki. O polskości ówczesnego Mińska zaświadczyć dziś mogą chociażby zbieracze starych pocztówek: na każdej z nich, obok urzędowego podpisu po rosyjsku, widniał też napis polski. Ku polskości ciążyły zresztą w Mińsku nie tylko miejskie elity, ale także miejscowy proletariat: o polskich robotniczych przedmieściach Złotej Górki, Komarówki czy Lachówki wspomina najlepszy znawca tych spraw, pisarz Michał Kazimierz Pawlikowski (Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego). O żywym tętnie polskiego życia, które biło tam pod rosyjskim pokostem, może też zaświadczyć… żargon mińskiego przestępczego marginesu, barwnie opisany w złodziejskiej trylogii Sergiusza Piaseckiego.
Gdy we wrześniu 1919 r., po zdobyciu miasta przez wojsko polskie, przyjechał doń Józef Piłsudski, Mińsk przywitał go owacyjnie. Także Naczelnik, co odnotowują świadkowie, był ożywiony i pełen radości, co poprzednim razem przydarzyło mu się jedynie po odzyskaniu ukochanego Wilna, i już nigdy potem. Piłsudski w Mińsku zabierał głos publicznie kilkakrotnie, przeważnie – co znamienne – w języku białoruskim. Podkreślał swoją nadzieję, że odtąd losy miasta toczyć się będą w duchu swobody, a oba narody, polski i białoruski, będą tutaj zgodnie współpracować.

Pokerowy atut
Stało się inaczej. W lipcu 1920 r., pod naporem nawały Tuchaczewskiego, musieliśmy miasto opuścić. Ponownie zawitaliśmy tam po zwycięstwie pod Warszawą, 15 października 1920, ale tylko po to, by dzień później, ewakuując znaczną część polskiej populacji Mińska, wycofać się na zachód. W tym czasie czyniono już przygotowania do rozpoczęcia ryskiej konferencji pokojowej.
Uczestnicy polskiej delegacji zdumieli się, gdy usłyszeli, jak bolszewicy sami sugerują im, że mogą Polakom ustąpić Mińsk, a nawet Smoleńsk. Na ten temat w kuluarach strony polskiej toczyła się gorąca dyskusja. Czy przyjąć sowiecką propozycję? Oznaczałoby to akceptację wizji polsko-białoruskiej federacji, za którą opowiadał się Piłsudski. Głosy były podzielone, zadecydował jednak krok gen. Mieczysława Kulińskiego, który wstrzymał się od głosowania. Tym samym, większością pięciu przeciw czterem, zadecydowano, że o Mińsk nie będziemy się ubiegać.
Rezygnacja z Mińska była zwycięstwem Stanisława Grabskiego. Główny negocjator strony polskiej reprezentował endeków, zaś w programie narodowej demokracji nie było miejsca dla jakichkolwiek związków z Białorusią. Na wschodzie – głosili endecy – powinniśmy posiadać tylko tyle terytorium, ile będziemy w stanie trwale zagospodarować, „przetrawiając” na rzecz polskości mieszkającą tam ludność rodzimą. Mińsk w endeckich oczach leżał zbyt daleko na wschodzie.
Ale skąd wzięła się owa „hojność” bolszewicka? Otóż stąd, że Adolf Joffe, przewodniczący sowieckiej delegacji, był wytrawnym dyplomatycznym graczem. W Rydze zawierał już szósty traktat pokojowy. Joffe doskonale pamiętał precedens traktatu zawartego w lutym 1918 r. z kajzerowskimi Niemcami w Brześciu: na jego mocy bolszewicy, nieokrzepli jeszcze w sprawowaniu władzy, oddali Berlinowi sporą połać europejskiej Rosji. Traktat przetrwał kilka miesięcy i runął razem z Drugą Rzeszą, która zawaliła się od środka pod ciosami „światowej rewolucji”. W myśl planów bolszewików – torując im drogę do Warszawy, Berlina i Paryża.
Tym razem również chodziło o zyskanie na czasie. Obie strony wojny, Polska i sowiecka Rosja, były już nią skrajnie wyczerpane. Joffe mógł więc sobie pozwolić na taktyczne zagranie atutem Mińska, nie wierząc w to, że Polacy utrzymaliby miasto na długo. Zresztą chyba nawet nie spodziewał się przyjęcia swojej oferty. W każdym razie w jego korespondencji z Moskwą nie ma nawet sugestii, że taką propozycję traktował poważnie.
Rzeczywistą stawką owej gry o zyskanie na czasie był Kijów. Bolszewicy śmiertelnie bali się sojuszu Polaków z białą armią generała Piotra Wrangla, którego siły zbrojne, podjąwszy skuteczną ofensywę od strony Krymu, groziły rozerwaniem „miękkiego podbrzusza” Rosji, jakie stanowiły jej południowe gubernie. Razem z Polakami biali Rosjanie byliby jeszcze silniejsi. W tej sytuacji można było polskiej delegacji w Rydze obiecać nawet gruszki na wierzbie, byleby odwrócić uwagę Warszawy od myśli o związaniu się z Wranglem.
Gambit Joffego całkowicie się udał. W dwa tygodnie po podpisaniu zawieszenia broni ruszyła na Krym wielka ofensywa sowiecka, dowodzona przez energicznego „komandarma” Michaiła Frunzego. Te dwa tygodnie potrzebne były bolszewikom do przerzucenia z frontu polskiego 100 tysięcy żołnierzy. Połączona, 140-tysięczna armia czerwonych zgniotła 40-tysięczne wojsko białych na Krymie, zaś rozgoryczony na Polaków Wrangel odpłynął do Stambułu.
W ten sposób Mińsk, którego nie chcieli Polacy, definitywnie pozostał po stronie sowieckiej. Bolszewicy, pokonawszy białych na południu, już nie musieli grać tą kartą przed Warszawą. Nad białoruską stolicą na długo zaciągnięto totalitarną kurtynę. Jej pozostałości podmywa fala obywatelskich protestów, które rozpoczęły się w Mińsku wiosną ubiegłego roku.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki