Ministerstwo Edukacji Narodowej ogłosiło zamiar wprowadzenia w szkołach ponadpodstawowych nowego przedmiotu. Nazywa się historia i teraźniejszość (HiT). Ma się pojawić w pierwszych klasach w wymiarze aż trzech godzin tygodniowo. I zająć miejsce obecnej wiedzy o społeczeństwie, która zabiera młodzieży jedynie dwie godziny w tygodniu.
Wydarzenie trochę na marginesie, ale i tak zawrzało. To rodzaj wrzenia rytualnego. Politycy opozycji, intelektualiści bliscy opozycji, a czasem i nauczyciele, obruszyli się, że to będzie narzędzie propagandy. Że PiS zwiększa liczbę godzin historii po to, aby wbijać młodym ludziom do głów swoją wizję dziejów Polski podporządkowaną polityce i ideologii.
Co ja na to? Owszem, pośród ludzi, którym zlecono przygotowanie nowego programu, widzimy konserwatystów, a nawet, o zgrozo, jednego sympatyka tradycji endeckiej. Ale nie ma tu mowy o zwiększaniu godzin. Ponieważ odejmuje się jedną godzinę historii kursowej, lekcji jest w sumie tyle samo. Równie dobrze okazją do uprawiania propagandy mogły być obecne zajęcia z historii i WOS. I choć czasem narzekano na nadmierne obładowanie programów tematami, to przykładów manipulowania w tychże politgramotą nie znaleziono.
W tej dyskusji strona liberalna reaguje dawnymi uprzedzeniami. Nieustannie zarzuca się prawicy nadmierne oglądanie się w przeszłość, a pewien opozycyjny komentator stawiał na początku pierwszej kadencji PiS śmiałą tezę, że to dzięki lekcjom historii i zapatrzeniu się Polaków w historię ten obóz wygrywa. Jest to niedowiedzione, ale niezależnie od tych podejrzeń to takie stawianie sprawy trąci doraźną politgramotą. Historia może uczyć i mądrego patriotyzmu, i obywatelskości. Na pewno objaśnia nam świat. I dlatego dobrze, że PiS wraz czteroletnią szkołą ponadpodstawową przywrócił tam normalną chronologicznie wykładaną historię, od klasy pierwszej do maturalnej.
Poza wszystkim uczą jej nauczyciele kojarzeni w większości z sympatiami nieprawicowymi. Ja podjąłem pracę w liceum w roku 1987, w czasach PRL. I mówiłem swoim uczniom, że to Rosjanie wymordowali Polaków w Katyniu, a komuniści sfałszowali wybory w roku 1947. Nie sądzę, aby dziś edukacja była poddana większej presji niż wtedy. Czytam w felietonie Joanny Szczepkowskiej, że zwalnia się niepokornych nauczycieli. Czekam na przykłady. Były przypadki rozliczania belfrów przez kuratoria za wprowadzanie do szkół polityki. Żadna z tych procedur nie zakończyła się zwolnieniem kogokolwiek.
Jest inny problem. W pierwszej klasie uczniowie będą się uczyli równocześnie historii starożytnej i średniowiecznej oraz historii najnowszej z elementami wiedzy o społeczeństwie. Czy to jest logiczne? WOS też był w pierwszej klasie. I uważałem to za niespójność. Bo dopiero w klasie trzeciej, a w nowym systemie w klasie czwartej dochodzono do dziejów współczesnych, XX wieku. Czyli wykładowcy rozmawiali z uczniami o ustroju, systemach ekonomicznych, instytucjach, zanim doszli do zdarzeń, które to wszystko ukształtowały.
WOS w pierwszej klasie miał jakiś sens po „reformie” Platformy, która kończyła cały kurs historyczny właśnie wtedy, stawiając w klasie drugiej i trzeciej na „wybrane problemy”. Po przywróceniu normalnego chronologicznego kursu historii powstało pomieszanie z poplątaniem. Za dawnych czasów WOS był w klasie ostatniej, czwartej. Na zamknięcie, kiedy uczniowie stają się dorośli, dokonują obywatelskich wyborów, głosują. Tak powinno być. To samo sądzę o nowym przedmiocie.
O tym warto rozmawiać. Ale przy kompletnym zideologizowaniu, upolitycznieniu wszystkiego, to nikogo nie interesuje. Szkoda.