Dla mnie na jego monumentalnych obrazach panuje jeden wielki chaotyczny patos. Oczywiście trzeba brać pod uwagę kontekst historyczny i cel, jaki sobie artysta wytyczył: podniesienie ducha narodu zawłaszczonego przez zaborców i tak dalej, i tak dalej. Cel wzniosły, intencje szlachetne, kompozycja świetna, rysunek idealny, wierność historyczna jak najbardziej, styl w ówczesnym malarstwie modny. A jednak chaos.
Przyzwyczajeni jesteśmy do niego, bo matejkowska ikonografia towarzyszy nam od dziecka. Mamy ją wgraną na naszym twardym dysku, jest nie do usunięcia. Zostaliśmy uodpornieni, zaszczepieni Matejką w sposób niemal doskonały, nie reagujemy na niego. A jednak kiedy niedawno stanęłam przed największym płótnem malarza – a wcale nie jest nim Bitwa pod Grunwaldem, lecz Dziewica Orleańska – poraził mnie ten panujący chaos przedstawionych postaci. „Rysunek Gienia, czego tu nie ma!” – śpiewała kiedyś Kora. Archanioł Michał, golutki amorek, Maryja z nieba, konie i plątanina ludzkich ciał odzianych w udrapowane barwne szaty, a każda twarz patrzy w inną stronę. Zdarzają się też nagie torsy męskie, odsłonięte ramiona, oręż. Wszyscy w jakiejś konwulsji. Wzrok, zamiast skupić się na Joannie d’Arc, wędruje od jednej postaci do drugiej, próbuje ogarnąć to kłębowisko, ale ono nie daje się rozplątać.
I wtedy jestem po stronie Maksymiliana Gierymskiego, który prowokacyjnie mawiał: „Jan Matejko to nie malarz”. A twierdził to wtedy, gdy ten był uznawany niemal za świętego. No ale taki przywilej młodych. Kiedy zapatrzony w Matejkę młody Stanisław Witkiewicz przyjechał na studia malarskie do Monachium, był zszokowany podejściem polskich studentów do Matejki. Wkrótce otworzyły mu się oczy i sam stał się wrogiem historyzmu. Chwilę potem Anna Bilińska, XIX-wieczna malarka, której obrazy pokazuje teraz Muzeum Narodowe w Warszawie, tak napisała o Hołdzie pruskim: „Co za szkaradny żółto-czerwono-rdzawy koloryt, taki nienaturalny i taki niemiły! A szczególnie obok robót francuskich, które tchną taką prawdą i prostotą”.
Tego zakurzonego Matejkę wybrało National Gallery w Londynie na „pokaz jednego obrazu”. Na szczęście postawiono na kameralny wizerunek Mikołaja Kopernika owianego świeżym nocnym powietrzem. Dlaczego Matejko, a nie nowatorski w tamtym czasie Gierymski czy Chełmoński? Może dlatego, że dyrektor Gabriele Finaldi ma polskie korzenie i Matejkę ma zapisanego na swoim twardym dysku?