Wyszyński był postacią złożoną, trudną do jednoznacznej i prostej oceny. Ta trudność w ocenie wynikała po części z samej jego osoby, wewnętrznie bogatej, jak również z racji pełnionych przez niego funkcji publicznych w niełatwych czasach. W pierwszym odbiorze, przy pierwszym spotkaniu mógł wydawać się szorstki, mało przystępny, wyniosły i może nawet odpychający. Stąd też dla wielu pierwsze spotkanie z Prymasem nie zawsze należało do przyjemnych. Było raczej chłodne i oschłe. Wielu jego rozmówców wręcz uciekało przed jego spojrzeniem, które było przenikliwe, dotykające serca rozmówcy. W efekcie często ktoś, na kogo Prymas spojrzał, milkł.
Człowiek wrażliwy
Nie zawsze jednak tak było. Nie od początku Prymas zachowywał się w ten sposób i nie w stosunku do wszystkich. Jego młodsza siostra, Julia Wyszyńska, wspomina:
Normalnie był bardzo dowcipny i lubił się śmiać. W domu w czasie świąt był prawdziwym gejzerem humoru i radości. Cała nasza rodzina nie była pozbawiona poczucia humoru, ale Stefan i Tadeusz potrafili wszystkich rozśmieszyć do łez. Pamiętam, kiedyś wróciłam ogromnie zmęczona do domu po całym dniu podróżowania na rowerze od wsi do wsi. Wydawało się, że nie mam już siły klęczeć przez cały różaniec, który zawsze odmawialiśmy wieczorem. Powiedziałam, że będę się modlić na leżąco. A brat na to stentorowym głosem: „Kto mówi pacierz na leżąco, tego Pan Bóg słucha na śpiąco”. Naprawdę umiał obrócić w żart trudną sprawę.
Inni bliscy znajomi Prymasa również świadczą, że był serdeczny, skromny i jednocześnie otwarty. Wierny w przyjaźni, dyskretny w mowie i z szacunkiem odnoszący się do otoczenia, nie obgadywał i nie był krytykancki. Nie narzekał, lecz w każdej sytuacji starał się znaleźć coś pozytywnego, jakiś promyk Bożej łaski. Nie narzucał się, ale z godnością traktował każdego, kogo spotykał.
Julia Wyszyńska mówi, że brat „doskonale zdawał sobie sprawę, że biskupstwo, a jeszcze bardziej prymatura, oznacza śmierć cywilną. W jednym z listów użył nawet takiego określenia”. Obowiązki Prymasa, klimat polityczny, świadomość bycia „na celowniku” ówczesnych władz, bycia podsłuchiwanym i śledzonym w każdym miejscu i czasie musiały rzutować na jego osobowość. Dotąd raczej radosna i otwarta, nie mogła już dłużej ukazywać się „w ludzkiej szacie”. Z konieczności Wyszyński zmuszony był do zapomnienia o swojej prywatności, odłożenia jej na bok, przyjmując – dla dobra funkcji, którą pełnił – oblicze „instytucji”. Trzeba koniecznie mieć na uwadze ów mechanizm instytucjonalno-historyczny, kiedy spogląda się na osobę sługi Bożego. Świadomość ta każe powstrzymać się przed szybką, jednoznaczną oceną jego zachowań, znanych z przekazu medialnego, pytając, czy są inne, czy pod „zasłoną”, o której donosiły ówczesne media lub przypadkowi obserwatorzy, nie kryje się coś innego, o czym wiedzą jemu najbliżsi, osoby, które współpracowały z nim na co dzień. Dla nich właśnie Prymas był osobą delikatną i wrażliwą. Chętnie służył im radą czy materialną pomocą. Jego męskość szła w parze z delikatnością zachowań, wrażliwością na piękno otoczenia i na sytuacje egzystencjalne osób, które były wokół. Znał wartość przyjaźni i bardzo ją cenił. Bliskie mu były wymogi odpoczynku i doceniał radość, jaka kryje się w zwykłym uśmiechu.
Prymas miał wyjątkową zdolność „odnajdywania się” w każdej niemal sytuacji, w jakiej postawiło go życie. Umiał być studentem i kapłanem, przyjacielem i kierownikiem duchowym, prymasem, ale także więźniem, doradcą, kiedy był o to proszony, również słuchaczem w pewnych sytuacjach. Wytyczał nowe kierunki życia Kościoła, ale w potrzebach potrafił być również posłuszny innym – decyzjom, które przychodziły z zewnątrz. Nie oznacza to, że nic go one nie kosztowały. Owszem, kosztowały wiele, ale potrafił się odnaleźć również w postanowieniach podjętych przez innych. Jego osobowość była bardzo bogata, niezwykle wieloraka. Uderzające, że on ciągle pracował nad sobą, ciągle dorastał do nowych sytuacji, które stawiało przed nim życie.
Pełen szacunku dla bliźniego
Wyszyński wierzył, że początek godności człowieka ukryty jest w Bogu, który jest miłosiernym Ojcem. Bóg rozpoczął dialog z człowiekiem, który my winniśmy kontynuować – uważał. Przyjęcie tego zaproszenia nobilituje człowieka. We Włocławku, w roku 1945, mówił: „Ten, który stworzył nas na obraz i podobieństwo swoje, udziela nam […] nie tylko swego dzieła twórczego, nie tylko daje nam życie. On je zabezpiecza, utrzymuje, On je przedłuża w całą wieczność. Tak wysoka, niezniszczalna jest wartość osoby ludzkiej, że człowiek raz poczęty już nie może być zniszczony. Człowiek ma początek, bierze go z miłującej woli Ojca, ale jego istnienie już nie ustaje […] mamy tylko jedno życie, ale za to niekończące się […]. Jest to godność tak wielka, że chociażbyśmy odczuwali naszą słabość, aż do upadku, to jeszcze jesteśmy dziećmi Bożymi, dziećmi Najświętszej Miłości, która nie umiera. Godność człowieka jest tak unikalna, że człowiek nigdy nie ustaje, nigdy się nie kończy, zawsze – zgodnie z wolą Bożą – trwa dalej. Wszystko ustanie, tylko człowiek pozostanie, wszystko umiera, a człowiek chociażby umarł, żyć będzie! Stąd wielka wartość i godność człowieka”.
Często powracał myślami do tej prawdy. Przypomniał o niej niemal na rok przed swoją śmiercią, w przemówieniu w archikatedrze św. Jana Chrzciciela, w uroczystość Objawienia Pańskiego w Warszawie, 6 stycznia 1980 r.: „Człowiek! Wśród zasadniczych mocy, które są uruchomione dla harmonii życia i współżycia, na czoło wysuwa się zaraz po Bogu – człowiek. Jak Bóg uznany i umiłowany, tak człowiek powinien być uszanowany aż do granic zda się niedostępnych dla wielu – do granic umiłowania. Człowiek uszanowany – to znaczy uznana jego wysoka godność, godność dziecka Bożego. […] Trzeba więc uznać wysoką godność człowieka. Trzeba – po drugie – uznać jego znaczenie dla rodziny i narodu”.
Człowiek rodzi się w rozmowie z Bogiem
Tylko z rozmowy z Bogiem rodzi się prawdziwy człowiek. Tam tylko – uczył Prymas – zdoła odkryć swoją autentyczną i niezniszczalną godność, swoje powołanie, swoje zadania i zobowiązania. W rozmowie z Bogiem odkrywa też sens cierpienia, choroby czy przeciwności. Wyszyński sam pozostał wierny tej prawdzie przez całe życie. Nawiązał do niej w kazaniu wygłoszonym w kościele Świętego Krzyża w Warszawie, 13 stycznia 1974 r.: „Jest więc element zasadniczy: wola trwania bez końca, wola nieśmiertelności i wiecznego życia. Ale obok tej właściwości, której genezy w sobie nie znajdujemy, jest inna. Człowiek chce trwać w prawdzie. Oczekuje od otoczenia, aby było w prawdzie, i sam czuje obowiązek trwania w prawdzie. Jest zażenowany, gdy musi symulować, udawać co innego, niż jest w rzeczywistości, ukrywać prawdę […]. Człowiek sam nie doszedłby może do rozeznania tego źródła, gdyby nie wielka miłość Ojca, który zesłał nam Syna swego, wołającego «Abba, Pater, Ojcze» (Rz 8, 15) […]. Otóż człowiek, który odkrywa w sobie właściwości Boże, musi mieć wolność rozwijania ich. Trzeba wytworzyć taką sytuację społeczną, pedagogiczną, kulturalną i polityczną, w której właściwości Boże, odkrywane jako dążenia ludzkie, pomogłyby ludziom, Bożym dzieciom, być sobie wzajemnie braćmi i odnosić się do siebie po Bożemu”.
Mocno sprzeciwiał się każdej formie egoizmu, szukania próżnej chwały, ubiegania się o urzędy lub wpływy. Dlaczego? – bo zaciemnia korzenie pochodzenia. Do kapłanów archidiecezji gnieźnieńskiej zgromadzonych przy grobie św. Wojciecha w Gnieźnie 23 kwietnia 1959 r. powiedział: „Chrońcie się jednego: szukania swej chwały! Dzisiaj jest wielu ludzi, którzy to czynią. Szukają swego, swej mocy i potęgi, ubiegają się o znaczenie i wpływy, zazdrośni są o władzę i wciąż zalęknieni o nią. Ta zazdrość i lęk to straszliwa niewola! Człowiek, który się poddaje temu lękowi, jest niewolnikiem, choćby posiadał władzę”.
To była ważna lekcja, jakiej udzielił Prymas na temat godności człowieka i szacunku do niej. Nadal bardzo aktualna, może dziś jeszcze bardziej niż w czasie, kiedy ją dawał.