Moja gazeto, nie pomagaj Rydzykowi” – apeluje na łamach „Wolnej Soboty”, weekendowego magazynu „Gazety Wyborczej”, Zuzanna Radzik. Na czym owa pomoc ma polegać, wyjaśnia podtytuł jej wezwania: „Gdy Adam Michnik odsyła do lektury dorobku Jana Pawła II, biegnie mi po plecach dreszcz”. Mocne? Chyba nikt nie ma wątpliwości, dreszcz może przebiec po plecach czytających te słowa. Pod względem skali wrażenia, jakie wywołuje, tekst pani Radzik solidnie mieści się we wzorcowej średniej krajowej publicystyki, gdzie obowiązuje hasło: im mocniej, tym lepiej. I nie mówimy tu bynajmniej o sile argumentów, czy też nawet zwyczajnej logiki.
Autorka „mojej gazety” (rocznik 1983) przywołuje do rzeczywistości tejże gazety redaktora naczelnego (rocznik 1946), który napisał: „Katolicyzm to nie tylko agresja ojca Rydzyka, ale też mądrość Jerzego Turowicza, Anny Morawskiej, Hanny Malewskiej czy Jacka Woźniakowskiego. Chciałbym, by to pamiętali ci, którzy dziś wychodzą na ulice, by protestować”. Radzik wykpiwa ten argument, nazywając go żartem: „Malewska zmarła w roku, w którym ja przyszłam na świat […], Morawska ponad dekadę wcześniej. Turowicz umarł, gdy zaczynałam liceum, a młodzieży stojącej dziś na ulicach nie było jeszcze w planach”. Żyjesz, dziadku, w kręgu wyobrażeń minionego stulecia, więc lepiej się nie odzywaj. To nie twoje pokolenie kreuje dzisiaj slogany, jakimi opisywane są wyzwania rzeczywistości.
Po co zajmuję miejsce na łamach „Przewodnika” na cytowanie nie najważniejszego przecież wystąpienia? Bo jest znamienne dla epoki, w której przyszło nam żyć. Adam Michnik chyba nie jest zadatkiem na katolickiego świętego, ale z argumentami, ze światem wyobraźni, jaki reprezentuje jego pokolenie, można nam było przynajmniej dyskutować. Natomiast ze światem, w którego imieniu występuje pani przedstawiająca się jako katolicka teolożka, dyskutować już znacznie trudniej. Rządzą tu bowiem reguły wiecu, a nie dyskursu.
Dla porządku: Radzik przyznaje że „jest w Wojtyle więcej” niż tylko „duszny i fanatyczny katolicyzm”. Co za ulga! Wyjaśnia jednak od razu, że „przeczytanie wszystkiego, co powiedział i napisał, jako warunek prawa do protestu i krytyki, to absurd”. Z pozoru brzmi to logicznie. Pozwolę sobie jednak odwołać się do porównania. Nikt nie wymaga od milionów użytkowników domowych laptopów, by znali się na programowaniu. Komputer jest po to, by czynił życie lekkim, łatwym i przyjemnym. Mamy do tego prawo. Ale gdy coś w sieci nawali, nasze prawo nam w tym nic nie pomoże. Trzeba będzie jednak wezwać specjalistę.
Otóż teolodzy są, a raczej powinni być – piszę to po zapoznaniu się z argumentacją Zuzanny Radzik – takimi „programistami” w dziedzinie wiary i moralności. Tutaj naprawdę nie wystarczy ani rewolucyjna żarliwość, ani też mocne przekonanie o własnej słuszności. W ciągu dwóch tysięcy lat ziemskiego istnienia Kościół wypracował złożony i bogaty system teologii. Ona jest dla człowieka, który na co dzień nie musi znać na pamięć formuł kolejnych soborów ani tytułów encyklik. Od tego są specjaliści, chociażby tacy jak Jan Paweł II. I nic ich w tym nie zastąpi.