Logo Przewdonik Katolicki

Płockie Miłosierdzie

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Sergey Skleznev/Adobe Stock

Nikt się w Płocku nie domyślał, że po dziewięćdziesięciu latach od pierwszego objawienia obraz Jezusa Miłosiernego będzie wisiał w najdalszych krańcach świata

Monika Białkowska: Nie wiem, czy skojarzenie św. Faustyny i orędzia o Bożym Miłosierdziu właśnie z Płockiem jest dla wszystkich oczywiste i naturalne. A przecież to tam – cytując klasyka – „wszystko się zaczęło”. Zawsze tak było czy Płock też Faustynę musiał dla siebie odkrywać?

Ks. Henryk Seweryniak: Mieszkałem jakiś czas temu tu w seminarium, w mieszkaniu, w którym kiedyś, kiedy byłem jeszcze klerykiem, mieszkały siostry Matki Bożej Miłosierdzia. Mieszkanie było maleńkie, składało się z jednego większego i jednego mniejszego pokoju z małym przedpokojem. Z tego przedpokoju zejść jeszcze można było do piwniczki. Zastanawiałem się nawet, po co siostrom taka piwnica, skoro wina pewnie w niej nie przechowują? A one zarabiały na swoje utrzymanie, wyrabiając dla całego Płocka puchowe kołdry, piekły też opłatki i hostie dla księży. I właśnie te hostie i opłatki przechowywały w piwnicy, bo w samym mieszkaniu nie było na to miejsca. 

MB: Wiedział ksiądz wtedy, jako kleryk, co to są za siostry?

HS: Ani trochę! Zgromadzenie jedno z wielu. Mieszkały w seminarium, bo w latach 50. zostały brutalnie wyrzucone z kaplicy i domu przy Starym Rynku, oskarżone o to, że w czasie wojny kolaborowały z Niemcami. To było absurdalne, siostry były tymi, które organizowały pomoc dla więźniów, przede wszystkim dla uwięzionych księży. Do Płocka jeszcze przed wojną sprowadził je abp Nowowiejski, potem przez hitlerowców aresztowany i zamęczony w Działdowie. Tak naprawdę historia sióstr w Płocku zaczęła się od prób założenia własnego zgromadzenia, które abp Nowowiejski podejmował – to miała być chyba pewna kontra przeciwko działaniom charytatywnym mariawitów. A kiedy to się nie udało, wtedy w latach 30. przyjechały siostry Matki Bożej Miłosierdzia. Jedną z nich – na krótko zresztą, mieszkała tu zaledwie trzy lata – była siostra Faustyna. 

MB: Tu też, w Płocku, nieopodal Starego Rynku, 22 lutego 1931 r. otrzymała pierwsze objawienie od Jezusa, który polecił jej namalowanie obrazu. 

HS: Wiadomo, jak ta historia dalej się potoczyła. Najpierw zakaz rozpowszechniania nabożeństwa, potem jego zniesienie, pontyfikat Jana Pawła II i jego pielgrzymka do Płocka, zaczęło się o tym wszystkim głośno mówić. Pod koniec lat 80. siostry mogły wrócić do swojego domu na Starym Rynku, mogły odnowić kaplicę. Biskup Kamiński zorganizował peregrynację obrazu Jezusa Miłosiernego po diecezji. 22 lutego każdego roku jest wielka uroczystość, każdego 22. dnia miesiąca odprawia się specjalne nabożeństwo na pamiątkę tego pierwszego objawienia. Powstaje sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Ale w tych moich czasach kleryckich sprawa objawień i siostry Faustyny była niemal zapomniana… 

MB: A wie Ksiądz, że nigdy mnie tam Ksiądz nie zabrał, do tej kaplicy przy Starym Rynku? Sama kiedyś poszłam przy zupełnie innej okazji… To jest ważne miejsce dla miejscowych? 

HS: Zdecydowanie tak. Ta kaplica jest mało praktyczna, ale jest też w niej stały konfesjonał z dyżurami spowiedników, więc zawsze ktoś tam czeka. Ludzie mają też odruch wchodzenia do kaplicy zwłaszcza o godzinie 15.00, kiedy odmawiana jest Koronka do Miłosierdzia Bożego. Stare miasto w Płocku jest niestety wciąż zaniedbane, ale zwłaszcza prości ludzie bardzo dobrze się odnajdują w tej małej kaplicy. 

MB: Księża z Płocka niespecjalnie dobrze się w historii Faustyny i malowania obrazu zapisali. Wychodzą na tych, którzy byli głównymi hamulcowymi, którzy nie chcieli Faustynie uwierzyć, nie przyjmowali orędzia… Nie mogła tu znaleźć nikogo, kto by chciał ją poprowadzić. Od spowiednika słyszała, że obraz Jezusa to ma malować w swoim sercu, a nie pędzlem na płótnie. Jej upominanie się o wprowadzenie święta Miłosierdzia Bożego dla całego Kościoła z ich perspektywy mogło wyglądać jeśli nie na szaleństwo, to przynajmniej jakąś megalomanię prostej zakonnicy. 

HS: A ja jednego z tych księży jeszcze znałem. Znałem ks. Wacława Jezuska, który przed wojną był przyjacielem bp. Wetmańskiego, błogosławionego męczennika obozu w Działdowie. Kiedy byłem klerykiem, ks. Jezusek był już staruszkiem. Nie uczył już wtedy, ale jeździł z nami na tzw. niedziele powołaniowe, kiedy kilku kleryków razem z profesorem jechało do parafii dawać świadectwo o swoim życiu i powołaniu. Niestety, nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby go zapytać o siostrę Faustynę. Ale on do końca życia miał w swoim mieszkaniu olejny obraz Jezusa Miłosiernego. Księża atakowali go za to, zwłaszcza ci, którzy nie bardzo go  lubili. Jakże to: Stolica Apostolska zakazała kultu (to był przecież ten czas), a tu ksiądz infułat, prawnik wierny Kościołowi, taki obraz trzyma w swoim mieszkaniu? Ale on był w tej kwestii nieugięty. Odpowiadał, że to jest jego prywatna pobożność, do której ma prawo, i że nigdy tego obrazu nie zdejmie. Przypuszczam, że doskonale pamiętał s. Faustynę – i że to on mógł jej powiedzieć o malowaniu obrazu w sercu. Zresztą ja bym powiedział to samo: maluj go w swojej duszy, w sobie… 

MB: Z perspektywy czasu wydaje się, że spowiednik potraktował ją z dystansem, ale w sumie rozumiem to podejście. Trudno, żeby każdy ksiądz z entuzjazmem biegł za każdą prywatną wizją – albo miał wiedzę wlaną, pozwalającą natychmiast rozpoznać, która wizja jest autentyczna. Do tego potrzeba czasu i procesu weryfikacji. To normalna droga, tyle że różnym ludziom różne miejsce na tej drodze się trafi. Ktoś musi na początku powiedzieć „stop” – ktoś potem musi drobiazgowo sprawić treść i okoliczności objawień – żeby ktoś na końcu mógł dać światu orędzie, obraz i święto Miłosierdzia Bożego… 

HS: Bardzo lubię ten fragment z Dzienniczka, kiedy Jezus mówi do Faustyny: „Obiecuję, że dusza, która czcić będzie ten obraz, nie zginie. Obiecuję jej także, że tu na ziemi zwycięstwa nad nieprzyjaciółmi, a szczególnie w godzinę śmierci. Ja sam bronić ją będę jako swej chwały”. Sam Jezus mówi, że dusza, która jest w Niego wpatrzona, jest Jego chwałą! I to jest rok 1931, kiedy z jednej strony wyrasta hitleryzm, z drugiej strony komunizm, dwie okrutne i nieludzkie potęgi. I nagle gdzieś pośrodku, w 30-tysięcznym miasteczku jakaś zakonnica, którą siostry nie bardzo kochają i której nie rozumie spowiednik, otrzymuje takie przesłanie, które odmienia świat. Otrzymuje przesłanie o tym, że nie ma lepszych i gorszych ras, że nie jesteśmy „wyżej zorganizowanymi zwierzętami”, zwykłym ogniwem w łańcuchu ewolucji. Że Bóg jako „swojej chwały” broni każdego człowieka, dziecka, starca, sprawiedliwego i grzesznego. I trzeba było tylko czekać na papieża, który doskonale to zrozumie, który zrozumie nie tylko treść orędzia, ale też jego kontekst i znaczenie – na Jana Pawła II. 

MB: Pewnie nikt się w Płocku nie domyślał wtedy, na początku, że po dziewięćdziesięciu latach od pierwszego objawienia obraz Jezusa Miłosiernego będzie wisiał w najdalszych krańcach świata, z „Jezu ufam Tobie” wypisanym we wszystkich językach. 

HS: I że Dzienniczek prostej siostry zakonnej będzie najbardziej znaną w świecie książką, napisaną po polsku.  

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki