Logo Przewdonik Katolicki

Brazylia pod falą

Jacek Borkowicz
Cmentarz Vila Formosa w São Paulo to jedna z największych nekropolii w Ameryce Łacińskiej. Mimo to odpowiednie służby nie nadążają dziś z chowaniem zmarłych fot. Alexandre Schneider/Getty Images

Czy wybierać spośród najciężej chorych, czy raczej spośród tych, których stan rokuje przeżycie? Te dramatyczne decyzje lekarze dotąd musieli podejmować na własne ryzyko. Teraz mogą to robić w majestacie prawa.

Władze stanu Santa Catarina jako pierwsze w Brazylii wydały przepisy pozwalające tamtejszym lekarzom decydować o życiu i śmierci pacjentów. Nie ma to nic  wspólnego z eutanazją, lecz jest prostym efektem braku łóżek intensywnej terapii.
Ale Santa Catarina, stan, w którym mieszka liczna Polonia, nie jest wyjątkiem. Nowa, gwałtowna fala koronawirusa, spowodowana mutacją P1, postawiła całą brazylijską służbę zdrowia na skraju zapaści. W tej chwili granica ta jest przekraczana.
Jeszcze niedawno do stanowych szpitali przyjmowano zarażonych w poważnym lub ciężkim stanie – według kolejności zgłoszenia. Ale gdy w marcu zaczęło brakować łóżek, sytuacja stała się krytyczna. Ludzie umierali w karetkach lub na noszach przed wejściem do szpitala. W ten sposób w ciągu bez mała tygodnia umarło aż 233 chorych. A szpitalny personel nic nie mógł z tym zrobić. Dopiero gdy zwolniło się łóżko – przeważnie z powodu zgonu – można było położyć na nim kolejnego pacjenta. Ale którego, skoro dziesiątki czekających, nierzadko w stanie krytycznym, wymaga natychmiastowej, intensywnej opieki? Czy wybierać spośród najciężej chorych, czy raczej spośród tych, których stan rokuje przeżycie?
Te dramatyczne decyzje lekarze dotąd musieli podejmować na własne ryzyko. Teraz przynajmniej mogą to robić w majestacie prawa.

Rio bez samby
Według ostatnich dostępnych danych łóżek intensywnej terapii brakuje też w dwóch innych stanach, zaś w kolejnych 14 odsetek łóżek permanentnie zajętych doszedł bądź dochodzi do 90 procent, co w praktyce też oznacza sytuację zapaści. Brazylia ma 26 stanów, zatem katastrofa dotyczy już dwóch trzecich całego olbrzymiego kraju. Co więcej, wśród owych 14 stanów znajdują się dwa najludniejsze, w których znajdują się dwie czołowe brazylijskie metropolie: São Paulo i Rio de Janeiro.
Drugie z wymienionych miast przeżywa osobliwy moment swojej historii. Po raz pierwszy od stu kilkudziesięciu lat nie odbył się tutaj karnawał. A przecież Rio wszystkim na świecie właśnie z karnawałem się kojarzy! Na sławnym Sambadromie, gdzie dotąd odbywały się huczne finały karnawałowych parad, dziś ustawiają się kolejki do polowych punktów szczepień przeciwko COVID-19.
Gdy w Europie mówi się o trzeciej fali koronawirusa, w Brazylii trudno już te kolejne fale policzyć. Od wiosny ubiegłego roku było ich pięć, może siedem. Ta obecna wygląda na najpoważniejszą. Oto statystyka ostatnich dni: tylko 25 marca zanotowano prawie 100 tysięcy nowych zakażonych, 30 marca na oddziałach walki z pandemią umarło 3 668 osób. To populacja niewielkiego europejskiego miasteczka, ale chyba bardziej do wyobraźni przemawia fakt, że tego właśnie dnia była to niemalże połowa globalnej liczby zgonów na koronawirusa.
Brazylijska średnia zachorowań to 128 na 100 tysięcy osób. Nie brzmi to groźnie, szczególnie w zestawieniu z odpowiednimi danymi z Polski, które są prawie sześciokrotnie wyższe. Inaczej to jednak wygląda, gdy spojrzymy na skalę wielkości. Liczba zarażonych dochodzi tam do 13 milionów, z czego prawie 320 tysięcy już umarło. Oficjalnie to jedna dziewiąta wszystkich zmarłych na koronawirusa na świecie. Pod względem skali Brazylia jest drugim, po Stanach Zjednoczonych, krajem, który tak dotkliwie uderzony został przez zarazę.

Wysłuchał jęków… ale co to da?
Odmiana P1, która już na całym świecie znana jest pod nazwą mutacji brazylijskiej, pojawiła się na początku tego roku w Manaus, stolicy Amazonii. Zaskoczyło to wszystkich Brazylijczyków, jako że w 2020 r. właśnie to miasto ogłoszono zdrowym i niepodatnym na rozprzestrzenianie się wirusa. Po pierwszym uderzeniu COVID-19 istotnie liczba nowych zakażonych gwałtownie zaczęła tam spadać, i to pomimo niepodjęcia praktycznie żadnych poważniejszych restrykcji lockdownu. Wtedy tłumaczono to odpornością zbiorową, którą jakoby mieli nabyć mieszkańcy Manaus. Dzisiaj wiadomo już, że były to tylko pobożne życzenia.
Sytuacja jest tym poważniejsza, że według wstępnych obserwacji P1 ma dwakroć większą siłę rażenia niż pierwotna wersja COVID-19. Budzi to obawy, że nawet osoby już zaszczepione mogą zarazić się powtórnie.
A i z samymi szczepieniami nie jest najlepiej: jak dotąd przeszło je niewiele ponad 5 procent Brazylijczyków, wliczając zaszczepionych jednorazowo. Szczepionek brakuje nawet w mieście Brasilia i z tego właśnie powodu stolica, dotychczasowy bastion zwolenników Jaira Bolsonaro, stała się ostatnio areną antyprezydenckich manifestacji.
Sam prezydent do niedawna bagatelizował sytuację, każąc obywatelom „przestać jęczeć” i normalnie pracować. Bolsonaro jest przeciwnikiem lockdownu, co postawiło go w ostrym konflikcie z gubernatorami stanów oraz burmistrzami wielkich miast, którzy wprowadzili na swoim terenie stosowne ograniczenia. Prezydent za to nazwał ich „tyranami”, dławiącymi wolną przedsiębiorczość.
W ostatnich dniach marca Bolsonaro, jak widać przytłoczony czarnymi prognozami, które do prezydenckiego pałacu napływają z całego kraju, jakby zmienił kurs. Za jednym zamachem wymienił szefów najważniejszych resortów, w tym ministra spraw zagranicznych, którego oskarżył o uprawianie „antychińskej polityki”, jako że Brazylia przyjęła podobno zbyt mało szczepionek z ChRL. Politycznie jest to ruch radykalny, ale czy pomoże w czymkolwiek w krytycznej brazylijskiej sytuacji? Wiadomo przecież, że herbata nie robi się słodsza nawet od bardzo intensywnego mieszania łyżeczką. Potrzeba cukru, a tego „cukru” właśnie Brazylii brakuje.

Fawele i Indigenas
Pisząc o dotkniętych koronawirusem Brazylijczykach, należy wspomnieć też o ludziach, których zaraza dotyka dotkliwiej niż innych, gdyż nikt, lub prawie nikt, im nie pomaga.
Gdy zaczął się koronawirus, światowe agencje załamywały ręce nad losem biednych mieszkańców wielkomiejskich fawel. Dziś zapomniały o nich nawet światowe media, zaprzątnięte lękiem o zdrowie ludzi „normalnych”, bez stygmatu wykluczenia. Do fawel nie zajeżdżają już turystyczne autokary ani nie zaglądają reporterzy. Tymczasem brazylijskie dzielnice biedy trwają, jak trwały, pozbawione udogodnień sanitarnych, z kulejącą służbą zdrowia oraz patologiami, które – łagodnie mówiąc – nie sprzyjają walce z COVID-19.
A jest znacznie gorzej niż przed rokiem. Mieszkańcy przeciętnej faweli żyli dotąd z tego, co udało im się zarobić na zewnątrz. Teraz te możliwości zostały ucięte, gdyż potencjalni pracodawcy boją się zatrudniać ludzi z fawel, stereotypowo uchodzących za rozsadnik wszelkiej zarazy. Z drugiej strony nie sposób wprowadzić lockdownu do dzielnicy, w której nierzadko po dziesięć osób śpi w jednym pomieszczeniu. Tym ludziom wolno więc się przemieszczać, ale nie bardzo mają po co. Taka sytuacja nie może trwać zbyt długo, gdyż grozi społecznym wybuchem.
Koronawirus uderzył też w 93 spośród 305 rdzennych plemion Amazonii (Indigenas). Dla brazylijskich Indian to sytuacja nienowa: od samego początku kolonizacji ich szeregi dziesiątkowały przywleczone przez białych zarazki. Ale teraz pozostało ich już bardzo niewielu. W lutym umarł na koronawirusa ostatni mężczyzna z plemienia Żuba (Juba), niegdyś jednego z liczniejszych w amazońskiej dżungli. I nie wiadomo, ile jeszcze tych małych narodów zniknie z powierzchni ziemi, zanim ustanie pandemia.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki